EKSTRAKT: | 30% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Magia krwi |
Tytuł oryginalny | The Last Page |
Data wydania | 17 listopada 2011 |
Autor | Anthony Huso |
Przekład | Jarosław Skowroński |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 978-83-7648-979-7 |
Format | 656s. 125×195mm |
Cena | 42,— |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Dobrnąć do ostatniej strony |
EKSTRAKT: | 30% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Magia krwi |
Tytuł oryginalny | The Last Page |
Data wydania | 17 listopada 2011 |
Autor | Anthony Huso |
Przekład | Jarosław Skowroński |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
ISBN | 978-83-7648-979-7 |
Format | 656s. 125×195mm |
Cena | 42,— |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
@ Jeżeli recenzje w Esensji rządzą się jakimiś prawami to podstawowe z nich brzmi: „Prawdopodobieństwo recenzowania danego utworu przez Beatrycze Nowicką jest odwrotnie proporcjonalne do jego wartości literackiej”.
Oj tam, nie wiem. Po trosze wygląda to tak, że czasami kupię sobie jakąś książkę sama, przeczytam ją i napiszę recenzję. Wtedy zazwyczaj są to pozytywne recenzje, bo raczej nie wydaję własnych pieniędzy w ciemno - tj. na książki autora, którego nie znam. Jednak sporo książek dostaję od redakcji - traktuję to także jako okazję, żeby przeczytać coś nowego, taka "randka w ciemno". Czasami trafiam na coś fajnego, czego bym sama sobie nie kupiła a tu miła niespodzianka - ostatnio byli to "Synowie boga" i "Królewska krew", ale bywa też gorzej. No i mam też tendencję do "litowania się" nad pozycjami, których nikt inny wziąć nie chciał. Akurat w przypadku "Magii krwi" chciałam tę książkę przeczytać, bo miałam naprawdę nadzieję, na coś oryginalnego.
@Ja bym radził zawczasu porzucić wszelką nadzieję.
Niby tak, ale tak mi się podobają te okładki... Że zawsze sobie jakoś przetłumaczę, że może będzie lepiej...
@Utwór recenzowany przez Panią Nowicką może być dobry albo zły (raczej to drugie), ale w każdym wypadku batów na goły tyłek i seksu (zwłaszcza w kombinacji) zabraknąć nie może.
Mimo iż w kwestii wyczucia sarkazmu dorównuję Sheldonowi Cooperowi... Bez przesady. Na teraz przypominam sobie tak ze trzy recenzje...
A co do książek - tak ze średnich ostatnio przecież też się kilka znalazło (ocenionych na 50-60%)
Echhhh, przydałoby się może zrecenzować coś LeGuin. Ciągle czekam na kolejne wznowienia.
Podrzuckiego zrecenzuj cykl trzytomowy. Żalił się, że chyba już żaden recenzent nie będzie mu w stanie wytknąć błędów naukowych, a na pewno jakieś popełnił. Ty, zdaje się, zawodowo coś z roślinami robisz, to byłbym ciekaw, jak by taka recenzja wyszła.
@teoretycznie z wykształcenia jestem biotechnologiem roślin. Choć prawda jest taka, że profil moich studiów bardziej podchodził pod biologię molekularną.
Uczciwie przyznam, że dawno temu przeczytałam "Uśpione archiwum" ale nie porwało mnie na tyle, żeby przeczytać wszystko. Aczkolwiek sam pomysł na świat bardzo ciekawy i świeży, sympatyczne było także wprowadzenie do języka, którym posługiwali się bohaterowie powiedzeń i zwrotów nawiązujących do Drzew. Natomiast bohaterka-moja imienniczka osobliwie mnie irytowała (miałam generalnie nadzieję, że w dalszych tomach to ona okaże się inkarnacją Złej Pani Naukowiec).
Czy to jest taki zawoalowany komunikat, że recenzji nie będzie? Z Twojej wypowiedzi wynika, że aż tak źle nie było, a kolejne dwie części ponoć lepsze. Przemyśl to jeszcze. :)
Zachęcam do napisania recenzji "Yggdrasill" jako całości, bo do tej pory jedyną, która otarła się o kwestie merytoryczne, popełnił recenzent głównonurtowy w czasopiśmie "Lampa" - http://www.podrzucki.eu/yggdrasill_recenzja_lampa.jpg . Recenzje "branżowe" koncentrują się niestety wyłącznie na języku, fabule i bohaterach. Tak, jak wielokrotnie mówiłem, nie wierzę, żeby powieść merytorycznie była stuprocentowo nienaganna, więc znalezienie "usterki" przyjąłbym z wielką ulgą, że nie jestem robotem. Osobiście jestem świadom najbardziej kontrowersyjnych punktów swojej koncepcji, które sprawiają, że jest to tylko "hard SF", a nie "diamond hard SF", ale dzięki którym powieść jest, moim zdaniem, po prostu ciekawsza. Z przyjemnością przeczytałbym recenzję, której autor te punkty wskaże i powie dlaczego są kontrowersyjne z naukowego punktu widzenia. Tym bardziej, jeżeli recenzentowi uda się to zrobić w sposób przystępny dla czytelnika, który nie ma nic wspólnego z naukami biomedycznymi. Myślę, że nawet jeżeli powieść nie "wciągnie", to warto się zmierzyć z takim wyzwaniem recenzenckim, choć zdaję sobie sprawę, że wymaga to o wiele więcej pracy, niż recenzja skoncentrowana na fabule i bohaterach.
Hmmm, co by odpisać. Miło mi.
Powiem też, że przecież nie poczuwam się do bycia autorytetem w porównaniu do Pana (ha, czy nie jest tak, że im więcej się człowiek uczy tym więcej pokory nabiera i tym dłużej się zastanawia, zanim się kategorycznie wypowie).
Powiem tak. Zastanowię się, ale niczego nie mogę obiecać a już na pewno nie w najbliższym czasie gdyż na półkach czeka na mnie cały stosik do zrecenzowania a potem będę się musiała zabrać za kolejne rozdziały doktoratu, a po doktoracie, to kompletnie nie wiem, co ze mną będzie :/
Z "przystępnym ujęciem" to z kolei też niełatwa sprawa. Od czasu do czasu przychodzą do nas wycieczki z gimnazjum i je oprowadzamy. I raz słyszę, jak koleżanka mówi coś w rodzaju: "Na podstawie pomiarów dichroizmu kołowego możemy mierzyć zmiany konformacji białek i agregacji kompleksów". Miny gimnazjalistów były bezcenne. Domniemywam, że gdy z kolei przyszła moja kolej na "robienie za przewodnika" to brzmiałam podobnie. Osobiście mam wrażenie, że albo mówię slangiem albo popadam w drugą skrajność i zwracam się jak do dzieci.
Jeżeli chodzi o autorytety, to często jest tak, że coś, czego nie dostrzeże "stary doświadczony", może zobaczyć młody ze świeżym spojrzeniem. Z nabieraniem pokory wobec nauki jako takiej - pełna zgoda, ale proszę też pamiętać, że tylko ci, którzy nie są pokorni wobech "starych" i mają odwagę z nimi polemizować, mogą coś istotnego w nauce osiągnąć. Zdaję sobie sprawę, że taki tekst (bo trudno by to było właściwie nazwać recenzją) to duży wysiłek, na dodatek czasochłonny, więc może uda się kiedyś po doktoracie. :)
Co do "przystępnego ujęcia", to jest to w rzeczy samej ogromnie trudne. Kiedy czytam czasami zachwyty czytelników nad skomplikowanym naukowym językiem jakiejś powieści SF, to aż mnie korci, żeby napisać w takim momencie, że ten trudny skomplikowany język, to jest ze strony autora pójście na łatwiznę. Sztuka, to napisać/powiedzieć coś tak, żeby właśnie ten wspomniany gimnazjalista zrozumiał. Jeżeli będzie kiedyś okazja, by przeczytać "Yggdrasill", to proszę zwrócić uwagę na rozdział 17 w "Mostach wszechzieleni", który wyjaśnia procesy zachodzące w megastrukturze. Pierwsza wersja tego rozdziału była całkowicie niezrozumiała dla kogoś, kto nie jest naukowcem. Tak było mi najłatwiej to napisać. Natomiast doprowadzenie tego rozdziału do stanu nadającego się do czytania przez, może nie gimazjalistę, ale każdego inteligentnego dorosłego człowieka, zajęło mi pół roku... ;)
Choć kilka książek Władimira Maksimowa ukazało się w Polsce (także Ludowej), nie jest on nad Wisłą postacią szczególnie znaną. Co zrozumiałe o tyle, że od początku lat 70. istniał na niego w ZSRR zapis cenzorski. Wczesna nowela „A człowiek żyje…”, w dużej mierze eksplorująca osobiste przeżycia pisarza, to jeden z najbardziej wstrząsających opisów losu człowieka „bezprizornego”.
więcej »Za najohydniejsze dzieło w dorobku Romana Bratnego uznaje się opublikowany po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego „Rok w trumnie”. Siedem lat wcześniej autor „Kolumbów” wydał jednak inną książkę. W kontekście tego, czym inspirował się pisarz, być może nawet ohydniejszą. To „Na bezdomne psy”, w której, aby zdyskredytować postać okrutnie zamordowanego Jana Gerharda, Bratny posłużył się kostiumem „powieści milicyjnej”.
więcej »Parker Pyne, Hercules Poirot, Harley Quin i pan Satterthwaite… Postacie znane miłośnikom twórczości Agaty Christie wracają na stronach wydanych oryginalnie w Wielkiej Brytanii w 1991 roku zbiorze „Detektywi w służbie miłości” – choć pod innym tytułem.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Tryby historii
— Beatrycze Nowicka
Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka
Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka
Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka
Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka
Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka
Z tarczą
— Beatrycze Nowicka
Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka
Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka
„Ładne wydanie, uwagi o ciekawym debiucie i oryginalności kreacji, a także nadzieja (w sumie nie wiadomo czemu wciąż się tląca, bo w praktyce wychodzi w najlepszym razie pół na pół), że seria określana przez wydawcę jako „prawdopodobnie najlepsze książki na świecie” zawiera utwory przynajmniej zasługujące na uwagę, skłoniły mnie do sięgnięcia po „Magię krwi”.”
Pół na pół? Nadzieja (biorąc pod uwagę okoliczności rzeczywiście nie wiadomo czemu wciąż się tląca)? Ja bym radził zawczasu porzucić wszelką nadzieję.
Jeżeli recenzje w Esensji rządzą się jakimiś prawami to podstawowe z nich brzmi: „Prawdopodobieństwo recenzowania danego utworu przez Beatrycze Nowicką jest odwrotnie proporcjonalne do jego wartości literackiej”.
„Nie wiem, czyja wina większa – autora, tłumacza czy redaktora – dość, że dostajemy radosną mieszaninę „artystowskiego” zadęcia, kiczu i przebłysków młodzieżowego slangu nie pierwszej świeżości.”
Pan Huso chyba uważa się za drugiego Chandlera. Chandler o sobie:
By the way, would you convey my compliments to the purist who reads your proofs and tell him or her that I write in a sort of broken-down patois which is something like the way a Swiss-waiter talks, and that when I split an infinitive, God damn it, I split it so it will remain split, and when I interrupt the velvety smoothness of my more or less literate syntax with a few sudden words of barroom vernacular, this is done with the eyes wide open and the mind relaxed and attentive. The method may not be perfect, but it is all I have.
Chciał dobrze (Huso, nie Chandler), a wyszło jak zwykle w takich przypadkach (dalej Chandler):
Przeczytałem „Ruchomy Cel” Johna Rossa Macdonalda i jestem pod głębokim wrażeniem tej powieści, ale w sensie szczególnym. Właściwie mógłbym jej użyć jako tematu kazania: „Jak nie należy się silić na wyszukany styl”. […]
Według mnie, niektórzy pisarze odczuwają przymus używania wyszukanych zwrotów, żeby zrekompensować braki pewnych naturalnych emocji. Nie czują nic, są eunuchami literackimi i dlatego ratują się zagmatwaną frazeologią, aby udowodnić jak są nietuzinkowi.
Tutaj mizerne efekty małpowania stylu Chandlera:
Owal jej twarzy zaginał się wdzięcznie i dumnie pomiędzy płatkami uszu.
Jego cielesność osunęła się znów w pościel.
Był jak worek gniewu na skórzanej sofie.
Pokój zawirował wokół niej jak wirówka wypełniona najczarniejszą czernią.
A tak to wygląda u samego Chandlera:
She opened her mouth like a firebucket and laughed. That terminated my interest in her. I couldn't hear the laugh but the hole in her face when she unzippered her teeth was all I needed.
She had a lot of face and chin. She had pewter-colored hair set in a ruthless permanent, a hard beak, and large moist eyes with the sympathetic expression of wet stones.
A few locks of dry white hair clung to his scalp, like wild flowers fighting for life on a bare rock.
A check girl in peach-bloom Chinese pajamas came over to take my hat and disapprove of my clothes. She had eyes like strange sins.
He snorted and hit me in the solar plexus.
I bent over and took hold of the room with both hands and spun it. When I had it nicely spinning I gave it a full swing and hit myself on the back of the head with the floor.
„Dzielny młody książę znosi mężnie nawet dwadzieścia batów na goły tyłek, byle tylko zyskać sposobność do w miarę spokojnego uprawiania seksu ze swoją dziewczyną.”
To też nie dziwi. Utwór recenzowany przez Panią Nowicką może być dobry albo zły (raczej to drugie), ale w każdym wypadku batów na goły tyłek i seksu (zwłaszcza w kombinacji) zabraknąć nie może.