Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anthony Huso
‹Magia krwi›

EKSTRAKT:30%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMagia krwi
Tytuł oryginalnyThe Last Page
Data wydania17 listopada 2011
Autor
PrzekładJarosław Skowroński
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-979-7
Format656s. 125×195mm
Cena42,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dobrnąć do ostatniej strony
[Anthony Huso „Magia krwi” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
W „Magii krwi” Anthony Huso zdecydował się na wciąż mało wyeksploatowany sztafaż, jednak poza tym jego debiutancka książka jest nużąca, chaotyczna i fatalnie napisana.

Beatrycze Nowicka

Dobrnąć do ostatniej strony
[Anthony Huso „Magia krwi” - recenzja]

W „Magii krwi” Anthony Huso zdecydował się na wciąż mało wyeksploatowany sztafaż, jednak poza tym jego debiutancka książka jest nużąca, chaotyczna i fatalnie napisana.

Anthony Huso
‹Magia krwi›

EKSTRAKT:30%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMagia krwi
Tytuł oryginalnyThe Last Page
Data wydania17 listopada 2011
Autor
PrzekładJarosław Skowroński
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-979-7
Format656s. 125×195mm
Cena42,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Słusznie prawią, że ci, którzy tkwią w przekonaniu, iż są odporni na reklamy, tym łatwiej się na nie nabierają. Ładne wydanie, uwagi o ciekawym debiucie i oryginalności kreacji, a także nadzieja (w sumie nie wiadomo czemu wciąż się tląca, bo w praktyce wychodzi w najlepszym razie pół na pół), że seria określana przez wydawcę jako „prawdopodobnie najlepsze książki na świecie” zawiera utwory przynajmniej zasługujące na uwagę, skłoniły mnie do sięgnięcia po „Magię krwi”. I cóż, trzeba powiedzieć, że książka przeszła moje oczekiwania. Tylko jakby nie w tę stronę, co trzeba.
Naprawdę rzadko zdarza się, by od książki fantasy odrzucił mnie styl. Jeśli jest on nieudolny, prędzej zacznę się z tego śmiać niż nabiorę głębokiej awersji. Jednak w przypadku „Magii krwi” to właśnie fatalny sposób napisania był tym, co najbardziej zadziałało na niekorzyść powieści. Nie wiem, czyja wina większa – autora, tłumacza czy redaktora – dość, że dostajemy radosną mieszaninę „artystowskiego” zadęcia, kiczu i przebłysków młodzieżowego slangu nie pierwszej świeżości. Ponieważ to ostre zarzuty, pozwolę sobie na sporą garść przykładów. „Sena uważała się raczej za miłośniczkę słodkich ciemnych sekretów, bogatych w smaku jak czekoladowe torty, nasączonych kosmicznymi prawdami w trakcie kolejnych przypływów i odpływów innych cywilizacji”, „Jednak w każdym z nich zachowały się relikty dawnego trybalizmu, z którego czerpały energię główne mechanizmy owego hybrydowego, nieokreślonego tworu politycznego, noszącego nazwę Stonehold”, „Pokój zawirował wokół niej jak wirówka wypełniona najczarniejszą czernią”, „Jego cielesność osunęła się znów w pościel”, „Był jak worek gniewu na skórzanej sofie”, „Wyobrażała sobie serce Megan jako pompkę zombie”, „Owal jej twarzy zaginał się wdzięcznie i dumnie pomiędzy płatkami uszu”, „Czarny jedwab pokrył pokój. Także ją. Promień diamentowego światła padał na jej przeponę, obryzgując stworzenie uprawiające miłość na jej nagiej talii. (…) Srebrne pończochy pompowały ciepły koktajl z narkotyków i soku. Napływał nieprzerwanie i eksomotikalnie mieszał się z jej krwią”, „Jeśli będzie z tego jakiś pożytek dla medycyny, to sprawa będzie w porzo”.
Z podobną manierą autor opisuje także magię stworzonego przez siebie świata, czy to w działaniu: „Już był przy niej. Zagarniał ją i ogałacał, wysysał nić pamięci. To ssanie było mechaniczne i precyzyjne”, czy w teorii: „Holodżule – surowa, plastyczna energia, którą holomorfa1) pobiera z krwi i poddaje równaniom zmiany – reprezentowały policzalną listę indywidualnych unicestwień”, „Niefizyczne wielkości w rejestrach odejmowano od siebie, by otrzymać wielkości większe od zera. Były one zdolne połykać bogate w żelazo białka w momencie wypływu krwi”. W założeniach holomorfia – magia krwi opiera się na pobieraniu energii do zaklęć z krwi swojej lub cudzej, dalej natomiast wszystko rozpływa się w kwiecistych i nieskładnych wywodach na temat zaklęć w starożytnym języku i równań. Samo hasło skojarzyło mi się w pierwszym rzędzie z „Earthdawnem”, systemem RPG, w którym magia krwi (podzielona na dwie odmiany w zależności od tego, czy przelewa się ją podczas samookaleczeń, czy korzysta z cudzej) służyła do wzmacniania efektów magicznych. Można też zauważyć, iż w powieści Huso pojawiają się potwory z innego wymiaru, usiłujące się przebić do świata bohaterów, nazywane horrorami (identyczny pomysł pojawia się w wyżej wzmiankowanym systemie, są tam także księgi, które sprowadziły obłęd na studiującego je uczonego). Opisy działania owych horrorów to kolejna atrakcja: „Jakaś ręka, jak gałąź ociekająca kosmicznym zimnem. (…) Lepka drętwota przeszła przez jej ciało – od rany przez łono aż do nóg. Nie czuła własnego tyłka”, „Nastąpił surrealny paroksyzm przemocy nie z tego świata”, „Jeden z Ukrytych. Czarna bryła śluzu, nowotwór przestrzeni. Jaśniejący”, „Nawet, gdy jej wnętrzności powiewały na wietrze (…) to nie był atak”2).
Sceny miłosne i pokrewne także zasługują na specjalne omówienie, zwłaszcza że historia związku głównych bohaterów jest jednym z trzech wątków książki. Caliph – następca tronu i Sena – wiedźma – poznają się na studiach i z miejsca zaczynają pałać do siebie namiętnością. Choć na uniwersytecie grożą surowe kary dla niezachowujących celibatu, dziewczynie udaje się uwieść księcia („Mogłaby powiedzieć, że postrzegał (…) ją samą jako zagrożenie upadkiem. Doprowadzenie go do tego upadku stało się grą, a jego wstrzemięźliwość sprawiała, że robiło jej się ciepło w brzuchu3)”, „Zimne powietrze laboratorium zachęcało do szukania ciepła partnera, przenosząc ich związek na nowy etap”). Dzielny młody książę znosi mężnie nawet dwadzieścia batów na goły tyłek, byle tylko zyskać sposobność do w miarę spokojnego uprawiania seksu ze swoją dziewczyną. Jednak intencje Seny nie są czyste – od kilku lat szuka magicznej księgi o nazwie Cisrym Ta i wie, że jeden z komponentów do jej otwarcia pozyskuje się „z prawdziwej miłości”. Wiedźma stara się zatem prawdziwie pokochać księcia, by zrealizować swój cel4). Mężczyzna w którymś momencie zdaje sobie sprawę, iż jest traktowany instrumentalnie, ale mimo to nie potrafi wyrzec się swoich uczuć. I tak relacja Seny i Calipha staje się mieszanką namiętności i bólu… przynajmniej w teorii. W praktyce bowiem wygląda to tak: „Oczy Calipha błyskawicznie przeniosły jej obraz do jego mózgu. Krótkie srebrno-złote włosy. Oczy jak oceany błękitu (…) Jego dłonie przebiegły po niej, jakby był wyznawcą jej kultu. Nie było miejsca, którego by nie pieściły (…) Caliph przeobraził jej przybycie w jakieś dzikie misterium”, „Czuł samotność. Dojmujące odrzucenie. Jakiś rozpaczliwy skowyt odezwał się w jego piersi”. A już dialogi pomiędzy kochankami wznoszą się na najwyższe poziomy finezji: „Jej głos przeszedł w szeptaną ekstazę. – Wow, jestem z ciebie dumna… – I rzeczywiście była”, „- No to świetnie – szepnęła ironicznie, kładąc mu dłoń na kroczu. – W takim razie spróbuję naprawdę świeżego mięsa, i to stąd”, „Caliphie – jej język wysunął się spomiędzy warg, kiedy mocowała się ze słowami. – Chcę mieć dziecko”.
Tak przedstawiani bohaterowie nie budzą szczególnego zainteresowania. Początkowo są oni nijacy – Sena jest piękna i opętana wizją zdobycia księgi, Caliph zaś jest opanowanym, inteligentnym młodzieńcem, któremu nie bardzo cokolwiek się chce. Przez pierwsze sześćdziesiąt stron autor opisuje ich pobyt na uniwersytecie, co sprawia wrażenie krzyżówki Harry’ego Pottera z kiepskim romansem. Potem drogi kochanków rozdzielają się na pewien czas. Sena zaczyna pracować dla wiedźm i nadal szuka manuskryptu. Wątek dociekań dziewczyny opisywany jest dość chaotycznie – np. bohaterka kupuje księgę w antykwariacie, spokojnie idzie sobie przez miasto, dotarłszy na obrzeża znienacka rzuca się do panicznej ucieczki, dojeżdża do domu, tam atakuje ją potwór… dalej są teleportacje, terapia z wykorzystaniem symbionta, pobyt w głównej siedzibie wiedźm, które także szukają Cisrym Ta, mroczny rytuał, zamachy (manuskrypt pragną bowiem zdobyć także potwory oraz niejaka Koteria – grupka kultystów i mutantów, którzy spotykają się w kanałach, taplają w ściekach i niech mi ktoś powie, czemu w ogóle zaangażowali się w tę sprawę, bo jakoś nie widać, by ich zleceniodawcy nagradzali wierną służbę w jakikolwiek sposób) itp.
Jeśli chodzi o Calipha, ów zostaje Wysokim Królem. Najpierw autor wspomina zagrożenie wojną. Potem okazuje się, że wojna już wybuchła. Dalej ginie ojciec bohatera – jest to jednak tylko wspomniane – podobnie jak wydarzenia z frontu (dwa razy pojawia się opis działań wojennych, za każdym na koniec pojawia się wielka magiczna siła i rozbija wszystko w proch). Większość scen to rozmowy Calipha z rozmaitymi osobami – ambasadorami, podwładnymi itp. Postaci drugoplanowe sprawiają wrażenie pionków.
Jednym z nielicznych pozytywów jest pokazanie, jak młody król się zmienia. Początkowo jest to trudno dostrzegalne (ze względu na bezbarwność Calipha), jednak stopniowo widać, jak odstępstwa od wyznawanych zasad stają się coraz liczniejsze. Wbrew swoim pierwotnym zamierzeniom bohater staje się tyranem, tak jak jego niesławny wuj i pod koniec jest dosyć odpychający. Podobnie dzieje się z Seną, którą Cisrym Ta wpędza w szaleństwo. Ogółem ciekawa koncepcja, choć średnio wciąga śledzenie losów bohaterów, którzy najpierw są obojętni, a potem życzy się im źle. „Magia krwi” mogła być powieścią o obsesji i deprawującym wpływie władzy, jednak wykonanie psuje efekt.
Anthony Huso starał się także nakreślić barwny świat. Wybrał opcję, polegającą na „wrzuceniu” czytelnika w wykreowane uniwersum bez wielu tłumaczeń. Niektórzy autorzy potrafią wzbudzić w ten sposób zainteresowanie, w tym przypadku jednak raczej jest to irytacja. Pojawia się sporo dziwnie brzmiących słów, neologizmów, jakieś mętne, urwane w połowie tłumaczenia, jedynie od czasu do czasu któryś element przedstawiony zostaje bardziej wyraziście. O „Magii krwi” mówiono, że jest połączeniem dark fantasy, steampunku i New Weird. Mamy zatem wielkie Miasto, obowiązkowo zanieczyszczone wyziewami z fabryk, ze ściekami spływającymi po ulicach nędzarzy i cuchnącymi kanałami. Są sterowce, wielkie wojenne machiny5), świecące paliwo przelewające się w półprzezroczystych przewodach, mutanci, a także kilka bardziej oryginalnych pomysłów, jak hodowane w podziemiach bezgłowe istoty, służące jako źródło mięsa, czy energia czerpana z uwięzionych dusz.
W kwestii polskiego wydania – niedostateczna korekta staje się znakiem rozpoznawczym serii. Tłumaczenie, cóż… pojawia się w nim na przykład: – „Tu strzyżemy w stylu Wysokiego Króla – obiecywał plakat. – Patetyczne, prawda? – odezwał się Vortghast. – Trzeba tylko pamiętać, że oni walczą o przetrwanie”. Nazwy miejsc raz są tłumaczone (Wampirzewo, Wzgórze Lampionów), innym razem nie (Murkbell, Ironside), a czasem w połowie (Biały Leech).
„Niezdolna do werbalizacji tej groteski Sena podsumowała ją w swoim dzienniku najprościej, jak umiała «To wszystko ma jakiś sens»”. A ja pozwolę sobie dodać – może i ma, tylko czy warto go szukać?
koniec
18 grudnia 2011
1) Czyli mag posługujący się holomorfią.
2) Znowu powiewające wnętrzności – czy ja mam jakiegoś pecha?
3) Generalnie żołądek stanowi doskonały wskaźnik uczuć bohaterów – a to czują tam motyle, a to ich ściska, w nagłym rozgoryczeniu dochodzi nawet do wymiotów. Huso dość często raczy czytelnika opisami czynności fizjologicznych i pokrewnych (np. wycierania smarków w meble). Podobnie Iska nader często jawi się jako miasto gnojem płynące. Czasami aż dziw, że ktokolwiek chce tego bronić.
4) Skojarzył mi się tutaj odcinek „Czarodziejki z księżyca”, w którym to potwór polował na Czarodziejki, poszukując „czystego serca”. Gdy zaatakował wszystkie, z wyjątkiem Sailor Venus, ta ostatnia poczuła się dotknięta i poszła oddać krew, by dowieść własnej szlachetności.
5) W ogromnych wręcz ilościach. W wojnie biorą udział setki sterowców, a wielkie maszyny mają po osiem gąsienic każda szerokości 10 m i długości 20 m.

Komentarze

19 XII 2011   11:51:32

„Ładne wydanie, uwagi o ciekawym debiucie i oryginalności kreacji, a także nadzieja (w sumie nie wiadomo czemu wciąż się tląca, bo w praktyce wychodzi w najlepszym razie pół na pół), że seria określana przez wydawcę jako „prawdopodobnie najlepsze książki na świecie” zawiera utwory przynajmniej zasługujące na uwagę, skłoniły mnie do sięgnięcia po „Magię krwi”.”

Pół na pół? Nadzieja (biorąc pod uwagę okoliczności rzeczywiście nie wiadomo czemu wciąż się tląca)? Ja bym radził zawczasu porzucić wszelką nadzieję.

Jeżeli recenzje w Esensji rządzą się jakimiś prawami to podstawowe z nich brzmi: „Prawdopodobieństwo recenzowania danego utworu przez Beatrycze Nowicką jest odwrotnie proporcjonalne do jego wartości literackiej”.

„Nie wiem, czyja wina większa – autora, tłumacza czy redaktora – dość, że dostajemy radosną mieszaninę „artystowskiego” zadęcia, kiczu i przebłysków młodzieżowego slangu nie pierwszej świeżości.”

Pan Huso chyba uważa się za drugiego Chandlera. Chandler o sobie:
By the way, would you convey my compliments to the purist who reads your proofs and tell him or her that I write in a sort of broken-down patois which is something like the way a Swiss-waiter talks, and that when I split an infinitive, God damn it, I split it so it will remain split, and when I interrupt the velvety smoothness of my more or less literate syntax with a few sudden words of barroom vernacular, this is done with the eyes wide open and the mind relaxed and attentive. The method may not be perfect, but it is all I have.

Chciał dobrze (Huso, nie Chandler), a wyszło jak zwykle w takich przypadkach (dalej Chandler):
Przeczytałem „Ruchomy Cel” Johna Rossa Macdonalda i jestem pod głębokim wrażeniem tej powieści, ale w sensie szczególnym. Właściwie mógłbym jej użyć jako tematu kazania: „Jak nie należy się silić na wyszukany styl”. […]
Według mnie, niektórzy pisarze odczuwają przymus używania wyszukanych zwrotów, żeby zrekompensować braki pewnych naturalnych emocji. Nie czują nic, są eunuchami literackimi i dlatego ratują się zagmatwaną frazeologią, aby udowodnić jak są nietuzinkowi.

Tutaj mizerne efekty małpowania stylu Chandlera:
Owal jej twarzy zaginał się wdzięcznie i dumnie pomiędzy płatkami uszu.

Jego cielesność osunęła się znów w pościel.

Był jak worek gniewu na skórzanej sofie.

Pokój zawirował wokół niej jak wirówka wypełniona najczarniejszą czernią.

A tak to wygląda u samego Chandlera:
She opened her mouth like a firebucket and laughed. That terminated my interest in her. I couldn't hear the laugh but the hole in her face when she unzippered her teeth was all I needed.

She had a lot of face and chin. She had pewter-colored hair set in a ruthless permanent, a hard beak, and large moist eyes with the sympathetic expression of wet stones.

A few locks of dry white hair clung to his scalp, like wild flowers fighting for life on a bare rock.

A check girl in peach-bloom Chinese pajamas came over to take my hat and disapprove of my clothes. She had eyes like strange sins.

He snorted and hit me in the solar plexus.
I bent over and took hold of the room with both hands and spun it. When I had it nicely spinning I gave it a full swing and hit myself on the back of the head with the floor.

„Dzielny młody książę znosi mężnie nawet dwadzieścia batów na goły tyłek, byle tylko zyskać sposobność do w miarę spokojnego uprawiania seksu ze swoją dziewczyną.”

To też nie dziwi. Utwór recenzowany przez Panią Nowicką może być dobry albo zły (raczej to drugie), ale w każdym wypadku batów na goły tyłek i seksu (zwłaszcza w kombinacji) zabraknąć nie może.

19 XII 2011   12:44:55

@ Jeżeli recenzje w Esensji rządzą się jakimiś prawami to podstawowe z nich brzmi: „Prawdopodobieństwo recenzowania danego utworu przez Beatrycze Nowicką jest odwrotnie proporcjonalne do jego wartości literackiej”.

Oj tam, nie wiem. Po trosze wygląda to tak, że czasami kupię sobie jakąś książkę sama, przeczytam ją i napiszę recenzję. Wtedy zazwyczaj są to pozytywne recenzje, bo raczej nie wydaję własnych pieniędzy w ciemno - tj. na książki autora, którego nie znam. Jednak sporo książek dostaję od redakcji - traktuję to także jako okazję, żeby przeczytać coś nowego, taka "randka w ciemno". Czasami trafiam na coś fajnego, czego bym sama sobie nie kupiła a tu miła niespodzianka - ostatnio byli to "Synowie boga" i "Królewska krew", ale bywa też gorzej. No i mam też tendencję do "litowania się" nad pozycjami, których nikt inny wziąć nie chciał. Akurat w przypadku "Magii krwi" chciałam tę książkę przeczytać, bo miałam naprawdę nadzieję, na coś oryginalnego.

@Ja bym radził zawczasu porzucić wszelką nadzieję.
Niby tak, ale tak mi się podobają te okładki... Że zawsze sobie jakoś przetłumaczę, że może będzie lepiej...

@Utwór recenzowany przez Panią Nowicką może być dobry albo zły (raczej to drugie), ale w każdym wypadku batów na goły tyłek i seksu (zwłaszcza w kombinacji) zabraknąć nie może.

Mimo iż w kwestii wyczucia sarkazmu dorównuję Sheldonowi Cooperowi... Bez przesady. Na teraz przypominam sobie tak ze trzy recenzje...

A co do książek - tak ze średnich ostatnio przecież też się kilka znalazło (ocenionych na 50-60%)

Echhhh, przydałoby się może zrecenzować coś LeGuin. Ciągle czekam na kolejne wznowienia.

20 XII 2011   10:00:16

Podrzuckiego zrecenzuj cykl trzytomowy. Żalił się, że chyba już żaden recenzent nie będzie mu w stanie wytknąć błędów naukowych, a na pewno jakieś popełnił. Ty, zdaje się, zawodowo coś z roślinami robisz, to byłbym ciekaw, jak by taka recenzja wyszła.

20 XII 2011   11:24:36

@teoretycznie z wykształcenia jestem biotechnologiem roślin. Choć prawda jest taka, że profil moich studiów bardziej podchodził pod biologię molekularną.

Uczciwie przyznam, że dawno temu przeczytałam "Uśpione archiwum" ale nie porwało mnie na tyle, żeby przeczytać wszystko. Aczkolwiek sam pomysł na świat bardzo ciekawy i świeży, sympatyczne było także wprowadzenie do języka, którym posługiwali się bohaterowie powiedzeń i zwrotów nawiązujących do Drzew. Natomiast bohaterka-moja imienniczka osobliwie mnie irytowała (miałam generalnie nadzieję, że w dalszych tomach to ona okaże się inkarnacją Złej Pani Naukowiec).

20 XII 2011   18:41:33

Czy to jest taki zawoalowany komunikat, że recenzji nie będzie? Z Twojej wypowiedzi wynika, że aż tak źle nie było, a kolejne dwie części ponoć lepsze. Przemyśl to jeszcze. :)

20 XII 2011   23:19:51

Zachęcam do napisania recenzji "Yggdrasill" jako całości, bo do tej pory jedyną, która otarła się o kwestie merytoryczne, popełnił recenzent głównonurtowy w czasopiśmie "Lampa" - http://www.podrzucki.eu/yggdrasill_recenzja_lampa.jpg . Recenzje "branżowe" koncentrują się niestety wyłącznie na języku, fabule i bohaterach. Tak, jak wielokrotnie mówiłem, nie wierzę, żeby powieść merytorycznie była stuprocentowo nienaganna, więc znalezienie "usterki" przyjąłbym z wielką ulgą, że nie jestem robotem. Osobiście jestem świadom najbardziej kontrowersyjnych punktów swojej koncepcji, które sprawiają, że jest to tylko "hard SF", a nie "diamond hard SF", ale dzięki którym powieść jest, moim zdaniem, po prostu ciekawsza. Z przyjemnością przeczytałbym recenzję, której autor te punkty wskaże i powie dlaczego są kontrowersyjne z naukowego punktu widzenia. Tym bardziej, jeżeli recenzentowi uda się to zrobić w sposób przystępny dla czytelnika, który nie ma nic wspólnego z naukami biomedycznymi. Myślę, że nawet jeżeli powieść nie "wciągnie", to warto się zmierzyć z takim wyzwaniem recenzenckim, choć zdaję sobie sprawę, że wymaga to o wiele więcej pracy, niż recenzja skoncentrowana na fabule i bohaterach.

21 XII 2011   18:21:28

Hmmm, co by odpisać. Miło mi.
Powiem też, że przecież nie poczuwam się do bycia autorytetem w porównaniu do Pana (ha, czy nie jest tak, że im więcej się człowiek uczy tym więcej pokory nabiera i tym dłużej się zastanawia, zanim się kategorycznie wypowie).

Powiem tak. Zastanowię się, ale niczego nie mogę obiecać a już na pewno nie w najbliższym czasie gdyż na półkach czeka na mnie cały stosik do zrecenzowania a potem będę się musiała zabrać za kolejne rozdziały doktoratu, a po doktoracie, to kompletnie nie wiem, co ze mną będzie :/

Z "przystępnym ujęciem" to z kolei też niełatwa sprawa. Od czasu do czasu przychodzą do nas wycieczki z gimnazjum i je oprowadzamy. I raz słyszę, jak koleżanka mówi coś w rodzaju: "Na podstawie pomiarów dichroizmu kołowego możemy mierzyć zmiany konformacji białek i agregacji kompleksów". Miny gimnazjalistów były bezcenne. Domniemywam, że gdy z kolei przyszła moja kolej na "robienie za przewodnika" to brzmiałam podobnie. Osobiście mam wrażenie, że albo mówię slangiem albo popadam w drugą skrajność i zwracam się jak do dzieci.

21 XII 2011   21:41:36

Jeżeli chodzi o autorytety, to często jest tak, że coś, czego nie dostrzeże "stary doświadczony", może zobaczyć młody ze świeżym spojrzeniem. Z nabieraniem pokory wobec nauki jako takiej - pełna zgoda, ale proszę też pamiętać, że tylko ci, którzy nie są pokorni wobech "starych" i mają odwagę z nimi polemizować, mogą coś istotnego w nauce osiągnąć. Zdaję sobie sprawę, że taki tekst (bo trudno by to było właściwie nazwać recenzją) to duży wysiłek, na dodatek czasochłonny, więc może uda się kiedyś po doktoracie. :)

Co do "przystępnego ujęcia", to jest to w rzeczy samej ogromnie trudne. Kiedy czytam czasami zachwyty czytelników nad skomplikowanym naukowym językiem jakiejś powieści SF, to aż mnie korci, żeby napisać w takim momencie, że ten trudny skomplikowany język, to jest ze strony autora pójście na łatwiznę. Sztuka, to napisać/powiedzieć coś tak, żeby właśnie ten wspomniany gimnazjalista zrozumiał. Jeżeli będzie kiedyś okazja, by przeczytać "Yggdrasill", to proszę zwrócić uwagę na rozdział 17 w "Mostach wszechzieleni", który wyjaśnia procesy zachodzące w megastrukturze. Pierwsza wersja tego rozdziału była całkowicie niezrozumiała dla kogoś, kto nie jest naukowcem. Tak było mi najłatwiej to napisać. Natomiast doprowadzenie tego rozdziału do stanu nadającego się do czytania przez, może nie gimazjalistę, ale każdego inteligentnego dorosłego człowieka, zajęło mi pół roku... ;)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Perły ze skazą: Los bezprizornego człowieka
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Choć kilka książek Władimira Maksimowa ukazało się w Polsce (także Ludowej), nie jest on nad Wisłą postacią szczególnie znaną. Co zrozumiałe o tyle, że od początku lat 70. istniał na niego w ZSRR zapis cenzorski. Wczesna nowela „A człowiek żyje…”, w dużej mierze eksplorująca osobiste przeżycia pisarza, to jeden z najbardziej wstrząsających opisów losu człowieka „bezprizornego”.

więcej »

PRL w kryminale: Pecunia non olet
Sebastian Chosiński

17 V 2024

Za najohydniejsze dzieło w dorobku Romana Bratnego uznaje się opublikowany po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego „Rok w trumnie”. Siedem lat wcześniej autor „Kolumbów” wydał jednak inną książkę. W kontekście tego, czym inspirował się pisarz, być może nawet ohydniejszą. To „Na bezdomne psy”, w której, aby zdyskredytować postać okrutnie zamordowanego Jana Gerharda, Bratny posłużył się kostiumem „powieści milicyjnej”.

więcej »

O miłości, owszem, o detektywach – niekoniecznie
Wojciech Gołąbowski

16 V 2024

Parker Pyne, Hercules Poirot, Harley Quin i pan Satterthwaite… Postacie znane miłośnikom twórczości Agaty Christie wracają na stronach wydanych oryginalnie w Wielkiej Brytanii w 1991 roku zbiorze „Detektywi w służbie miłości” – choć pod innym tytułem.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.