Przekładaniec
[„Niebezpieczne kobiety” - recenzja]
Zdziwiło mnie wymienienie niejakiego Lva Grossmana jednym cięgiem z autorami tak popularnymi jak Abercrombie, Lynch, K.J. Parker, czy Rothfuss. Być może przy układaniu notek przedstawiających sylwetki pisarzy, znaczenie miało to, iż autor „Dziewczyny w lustrze” jest redaktorem i krytykiem literackim. Skojarzenia z Harrym Potterem są uprawnione (w jednym miejscu zresztą sam Grossman wspomina postacie z powieści Rowling) tekst wydaje się częścią czegoś większego. Właściwie nie ma tu niebezpiecznych kobiet, całość jest dość nijaka.
Za najgorszy (a niestety jeden z najdłuższych) w antologii uważam utwór autorki romansów, niejakiej Diany Gabaldon pod jakże wiele mówiącym tytułem „Prawiczki”, w zamyśle rozgrywający się w XVIII wieku. W zamyśle, gdyż przez klawiaturę nie przejdzie mi zwrot „realia historyczne” w kontekście tego opowiadania. Utwór jest głupi na tak wielu poziomach, że szkoda miejsca na wymienianie. Napomknę tylko o sytuacji, gdzie gromada najemników ma eskortować transport pieniędzy, bardzo cennego zabytkowego zwoju i jadącej na ślub wnuczki zleceniodawcy i czyni to w ten sposób, że prawie cały oddział wiezie pieniądze, a gdzieś na szarym końcu (nie w zasięgu wzroku, o nie, to by było za proste) wlecze się dziewczyna z przedmiotem w towarzystwie dwóch młodych chłopaków, służącej i starszego pana. Rzeczeni młodzieńcy to osobne kuriozum – oto młodzi Szkoci trudniący się wojaczką, których autorka wyposażyła w umysłowość pensjonarek. To opowiadanie jest tak żenujące, że chwilami wstydziłam się za autorkę.
Po Gabaldon przyszła kolej na autorkę romansów paranormalnych Sherrilyn Kenyon i jej „Piekło nie zna furii”, gdzie grupka młodych ludzi przyjeżdża do wymarłego miasteczka, rzekomo przeklętego i nawiedzanego przez upiora Indianki. Całość jest miałka, wtórna a „okołoindiańskie” motywy zostały wplecione bez polotu.
Dość dziwacznym opowiadaniem jest „Ogłaszając wyrok” S. M. Stirlinga. Akcja dzieje się w świecie, w którym nagle stanęły maszyny (autor niestety nie wyjaśnia, jak i dlaczego), gdzie po upadku cywilizacji ludzie zakładają mniejsze społeczności. Dowódczynią jednej z nich jest wikkanka, eks-śpiewaczka folkowa, która zorganizowała swoich ludzi na wzór dawnych Celtów. Gdyby tekst był humorystyczny, jakoś łyknęłabym tę konwencję ale niestety tak nie jest. Całość sprawia wrażenie, jakby autor chciał przedstawić czytelnikowi swoją wizję tego, jak Celtowie rozsądzali spory a dla zwiększenia – w jego mniemaniu – atrakcyjności zamiast konwencji historycznej zdecydował się na to dziwaczne postapo. Trudno tu mówić o akcji, w wątku sprawy sądowej nie ma żadnego napięcia, do tego historia kryzysu i obraz społeczności przedstawiane są w długich a drętwych wypowiedziach bohaterów.
Zdecydowanie nie przypadły mi też pomysły z „Kłamstw, które opowiedziała mi matka” Caroline Spector, gdzie ciekawy jest tylko tytuł. Akcja dzieje się w uniwersum Dzikich Kart. Ja rozumiem, że autorzy, piszący o tym uniwersum starali się wymyślać oryginalne moce dla swoich postaci, ale superbohaterka zamieniająca energię kinetyczną we… własny tłuszcz a potem wydzielająca eksplodujące bańki oraz opiekująca się dziewczynką o ludzkiej głowie i ciele owada wydaje mi się idiotycznym pomysłem. Ponadto wątek nacisków wywieranych na protagonistkę przez tajemniczą organizację jest cokolwiek głupawy, pretekstowy i zwieńczony marnym zakończeniem.
Choć dorobek Sama Sykesa jest najmniejszy, w porównaniu z innymi, których teksty można znaleźć w antologii, jego opowiadanie fantasy pt. „Imię bestii” intryguje. Myślę, że nie każdemu się spodoba, na mnie jednak zrobiło bardzo dobre wrażenie. Sykes wrzuca czytelnika w swój świat bez wyjaśnień, prezentuje ledwie wycinek i szybko kończy opowieść. Jego utwór jest inny niż wszystkie zebrane, w „Niebezpiecznych kobietach”, ma w sobie coś.
Na sam koniec pozostawiono „Księżniczkę i królową” George’a R.R. Martina. To przede wszystkim gratka dla zagorzałych fanów „Pieśni Ognia i Lodu”… a także dla osób, układających pytania na konkursy wiedzy o słynnym cyklu, z uwagi na pojawiające się tu mrowie imion, miejsc i wydarzeń. Martin stanął tu przed tym samym problemem, co jego koleżanki po piórze piszące opowiadania historyczne. Zdecydował się nadać swojemu utworowi formę kronikarskiej relacji. Dzięki temu mógł zamknąć opowieść o Tańcu Smoków, czyli wojnie o sukcesję pomiędzy dziećmi Viserysa I Targarynena na stu stronach, tyle że trudno tu mówić o wyrazistych bohaterach, czy prawdziwie porywających scenach, gdyż wszystko zostało opisane bardzo skrótowo. Jeśli Martin miał kiedykolwiek ambicje podążania śladem Tolkiena, to „Księżniczką i królową” udało mu się osiągnąć efekt podobny, jak w „Silmarillionie”. W moich ustach to nie jest pochwała.
Przechodząc zaś do kwestii ogólnych – niestety, redakcja pozostawia nieco do życzenia. Zauważalne są częste literówki, czasami brakuje przyimków albo końcówek czasu przeszłego we właściwych rodzajach. Opowiadania przekładali różni tłumacze. Zazwyczaj jest dobrze, ale zdarzały się kwiatki takie jak: „zanim zerwała kontakt wzrokowy, odwróciła się i ruszyła ulicą, oddalając się od niego”, „jestem wporzo, robiąc to, co musi być zrobione”, „już dobrze – powiedział. – Przysięgam… jestem okej.” Zastrzeżenia, tym razem już nie do polskiego wydawcy, mam też do notek poprzedzających opowiadania. Poza informacjami o autorach zawierają też zwykle zdanie lub dwa, odnoszące się do prezentowanego utworu. Tyle że w paru przypadkach nie mają one wiele wspólnego z treścią opowiadań, do których się odnoszą.
Wadą „Niebezpiecznych kobiet” jest przegadanie, zaletą – duża różnorodność. Moje odczucia są dosyć ambiwalentne, jednak w zbiorze jest kilka naprawdę wartych poznania utworów. I choć antologię promuje przede wszystkim utwór Martina, również osoby niebędące fanami „Gry o tron” mogą tu znaleźć coś dla siebie.