„Wszystkie barwy codzienności”, wydane po raz pierwszy ponad pół wieku temu, przechodzą zwycięsko próbę czasu. To powieść, która właściwie jest gotowym materiałem na ciekawy telewizyjny serial. Chyba nie potrzeba większego komplementu?
Spokój po wojennym piekle
[Eugeniusz Paukszta „Wszystkie barwy codzienności” - recenzja]
„Wszystkie barwy codzienności”, wydane po raz pierwszy ponad pół wieku temu, przechodzą zwycięsko próbę czasu. To powieść, która właściwie jest gotowym materiałem na ciekawy telewizyjny serial. Chyba nie potrzeba większego komplementu?
Eugeniusz Paukszta
‹Wszystkie barwy codzienności›
Po tę powieść sięgałam z obawami. Wydana w 1960 roku książka dotyczy, najogólniej rzecz biorąc, losów osadników na Ziemiach Zachodnich. Odzyskanych, jak wtedy się propagandowo mówiło. Cóż, nasuwa to skojarzenia jednoznaczne: oto najprawdopodobniej czeka nas lektura osadzonego w realiach Polski Ludowej „produkcyjniaka”. Czyli – nic specjalnie ciekawego.
Tymczasem „Wszystkie barwy codzienności” przyniosły mi wiele wspaniałych czytelniczych wrażeń. Wprowadziłam się do (fikcyjnego) małego miasteczka w powiecie zielonogórskim. Poznałam ciekawie sportretowanych jego mieszkańców, zwykłych ludzi, borykających się z codziennymi – jak głosi tytuł – problemami, chcących znaleźć swoje miejsce w świecie, na nowo sklejanym z rozbitych i pogubionych kawałków po zakończeniu drugiej wojny światowej. Z zapartym tchem śledziłam ich losy, miłosne perypetie, próby rozliczeń z wojenną przeszłością, wypadki i nieszczęścia.
Każdy bohater ma za sobą swoją dramatyczną historię, z którą przyjechał na Ziemie Zachodnie. Każdy pochodzi z innego miejsca. Dopiero kilkanaście lat temu zakończyła się wojna. Tu, w nowym miejscu muszą zbudować wszystko na nowo, zintegrować się pomiędzy sobą i stworzyć społeczność. W miasteczku powstaje szpital, Dom Kultury, zakłady produkcyjne. Eugeniusz Paukszta portretuje te skomplikowane społeczne procesy z epickim rozmachem, wielką literacką wrażliwością i talentem. Nie ma tu ani szczypty ideologicznej propagandy czy gloryfikacji wiadomego ustroju. Ba, nie ma nawet wśród głównych bohaterów działaczy partii (jeśli już, to występują bardzo, ale to bardzo epizodycznie).
Na pierwszym miejscu są ludzie i ich indywidualne losy. Eugeniusz Paukszta stawia tu mocno na psychologiczną prawdę i realizm. Wspaniale prowadzi wątki każdego z bohaterów, głęboko doświadczonych przez życie. Ich biografie są zagmatwane i nikomu z nich nie jest łatwo spokojnie patrzeć w przyszłość. A o przyszłości trzeba przecież myśleć, żeby po wojennym piekle zaznać choć kilku lat stabilizacji i spokoju. „Nam wszystkim ciągle brak jakiejś pełni, istnieje luka, którą nie każdy zresztą potrafi nazwać…”, mówi jeden z bohaterów. Muszą zmierzyć się z wojenną traumą, rozwiązać problemy, których doświadczają obecnie, żeby zapełnić tę lukę, którą odczuwają. Wśród tamtejszej społeczności rozgrywa się także konflikt pokoleń – rodzice chcą, by dzieci uniknęły ich błędów z przeszłości, przyglądają się nadwrażliwym młodym, którzy z trudem radzą sobie z byle miłosnymi rozterkami. A przecież oni, starzy, w czasie wojny musieli przecierpieć tyle, że nawet trudno o wszystkim opowiedzieć.
Fragment recenzji dr Marty Bąkiewicz na okładce książki może sugerować, że wiodącym tematem książki są relacje polsko-niemieckie. To może trochę dezorientować. Owszem, to zagadnienie jest w książce obecne, ale raczej marginalnie. Niemniej jednak, zasługuje na dostrzeżenie. Z perspektywy czasu wnioskujemy, że być może nie o wszystkim dało się jeszcze otwarcie pisać, ale głos autora brzmi tu zaskakująco wyraziście. W powieści pojawia się scena dewastowania niemieckich cmentarzy. Paukszta pokazał to jako problem etyczny: tak się nie godzi. To w tamtych czasach nie było takie oczywiste, by wspomnieć tylko, że słowo „Niemcy” pisano przez jakiś czas z małej litery, a w ludziach żywe były jeszcze wspomnienia wojennych okrucieństw, których doznali z rąk hitlerowców.
„Wszystkie barwy codzienności” czytano w momencie jej pierwszego wydania jako powieść współczesną, dla nas – jest to już powieść historyczna. Zwraca uwagę przepiękna polszczyzna, w którą można się z przyjemnością zanurzyć i odnaleźć nieużywane już dzisiaj słowa, doskonałe są dialogi – rzeczywiście, współcześni pisarze tak potoczyście i barwnie już nie piszą. Ale problemy tamtych bohaterów są nam nadal bliskie, bo w miasteczku toczy się samo życie. Gdyby na postawie tej książki nakręcić serial – mógłby bardzo się podobać. Jest tu wszystko, co trzeba: wątki miłosne i szpitalne, skomplikowane relacje rodzinne, sensacja, śmierć, bójki, nieporozumienia, uśmiechy losu i nieszczęścia. Wszystko, co składa się na codzienne zmagania z życiem, a co widzowie tak chętnie oglądają. Na razie jest wznowiona powieść, którą naprawdę gorąco polecam.