Nie należy zatem traktować "Fridy" jako wiarygodnego źródła biograficznego, ale jako opartą na faktach, pasjonującą powieść obyczajową. Osoba, którą poznajemy, nie żyje od dawna, mało kto ma o niej rzeczywiste pojęcie. Zresztą, kto rozumiał ją, kiedy jeszcze żyła i tworzyła? Sugerowałbym uznanie tej powieści za snop światła rzucony na tę artystkę pod mało oczekiwanym kątem, za naświetlenie tego, kim Frida mogła być dla swoich bliskich i jakie ciemne strony mógł nieść ze sobą jej talent.
Malarka na czarno odmalowana
[Bárbara Mujica „Frida” - recenzja]
Nie należy zatem traktować "Fridy" jako wiarygodnego źródła biograficznego, ale jako opartą na faktach, pasjonującą powieść obyczajową. Osoba, którą poznajemy, nie żyje od dawna, mało kto ma o niej rzeczywiste pojęcie. Zresztą, kto rozumiał ją, kiedy jeszcze żyła i tworzyła? Sugerowałbym uznanie tej powieści za snop światła rzucony na tę artystkę pod mało oczekiwanym kątem, za naświetlenie tego, kim Frida mogła być dla swoich bliskich i jakie ciemne strony mógł nieść ze sobą jej talent.
Gorzko żałuję, że nie dałem się ponieść medialnej fali i nie zanurzyłem się w życiu i sztuce Fridy Kahlo. Do mych rąk trafiła bowiem książka "Frida" autorstwa Barbary Mujica i mocno się zastanawiam, jakie z niej wyciągnąć wnioski. Pewien jestem, że to nie jest biografia Fridy Kahlo, a jedynie obraz odciśnięty w umyśle jej młodszej siostry Cristiny, która po latach, już jako zmęczona staruszka, wspomina powoli słowa i wydarzenia, pełna dystansu wobec gorącej niegdyś przeszłości; najniezwyklejsze, najistotniejsze momenty z jej życia są już wyblakłe, nie ma w nich dawnego żaru. Nie wiem jednak, ile jest w tej powieści prawdy, czy przedstawiona w niej Frida - postać sztampowa w swej niezwykłości, w swej lubości skandalu i gorącej krwi - jest cieniem Fridy prawdziwej, czy kreacją powstałą na rzecz książki.
Nie należy oczekiwać biograficznej wierności i wielopłaszczyznowego portretu malarki. Wyznania jej siostry pokazują tylko jedno z możliwych ujęć, w dodatku jest to ujęcie mocno spaczone. Frida według Cristiny jest osobą tak banalną, tak prostą w swych żądzach i odruchach, że wierzyć się nie chce, że to ta sama słynna i uważana malarka. Sama Cristina przyznaje, że czasem zmyśla i ubarwia, nie wiadomo więc, na ile jej wyznania są prawdą, a na ile jedynie sposobem na zaszokowanie słuchacza. Spróbujmy zatem zajrzeć głębiej w życie meksykańskiej artystki sportretowanej przez swoją najbliższą siostrę gorzej, niż przez najgorszego wroga.
Frida jest gorąca jak meksykańskie słońce, promieniuje wręcz energią, żądzą czynu i zmiany. Bijące z niej światło jest jednak zmącone. Coś spowodowało, że stała się tą niezwykłą artystką, patrzącą na świat ze smutkiem i cierpieniem. Na pewno rolę odegrała tu jej, akcentowana od dzieciństwa, inność. Nie dość, że wyróżniała się spośród swoich rówieśniczek cudzoziemskim imieniem i niestandardowym podejściem do dogmatów kindersztuby (eufemistycznie rzecz ujmując), to jeszcze, na skutek przebytego w dzieciństwie polio, kulała - wyróżniając się jeszcze bardziej. Jednak jej siostra pokazała osobę, której oryginalność wynika z żądzy pokazania się i chwalenia przed innymi swoją odmiennością. Frida zdaje się cieszyć upokorzeniami, którymi karmi ją świat nieakceptujący, tradycyjnie, ludzi nie mieszczących się we wzorcach.
Podobne wątpliwości co do wiarygodności Cristiny podnoszą się przy rozważaniu starego pytania: czy wielcy ludzie muszą być nieznośni? Frida malowana przez kochającą siostrę zdaje się potwierdzać w pełni tą obiegową prawdę, razi egocentryzmem, tym, że stara się zmusić cały świat do koncentracji na niej samej i jej przeżyciach. Doprawdy, należałoby podziwiać Cristinę i resztę rodziny, że z miłością i spokojem tolerowali wybryki utalentowanej złośnicy. Wyjątkiem była jedynie mama Fridy, co dowodzi, że matczyna miłość nie zawsze przesłania zdrowy rozsądek.
Jak mawia ludowa mądrość - jeśli nie chcesz, żeby cię kopali w tyłek, to go publicznie nie wypinaj, bo prędzej czy później ktoś się skusi. Frida, potężna swoją duszą i malarskim talentem nadstawiała się bardzo często i los nie żałował jej solidnych kopów. Jej egocentryzm nie dopuszczał myśli o utraceniu wygodnej siedziby w środku Wszechświata. Gorzkie to było zaskoczenie, kiedy w jej życiu pojawił się Diego Rivera, malarz równie skoncentrowany na sobie, jak Frida Kahlo. Został jej mężem i osią, wokół której obracało się jej życie (jak i powieść Barbary Mujica). Wiele z nim przeżyła i ciężko powiedzieć, czy więcej jej ten związek zabrał, czy dał. Chyba sama tego nie wiedziała.
Odrębność w postrzeganiu Fridy przez świat i przez jej siostrę zaznacza się chyba najwyraźniej w opowieści o jej pierwszej ciąży, którą przerwała, co wyraźnym echem odbiło się w jej sztuce, sugerując, że po operacji pozostały głębokie blizny. Tymczasem Cristina mówi, że to wszystko poza, bo naprawdę malarka w duchu cieszyła się, że ominęły ją długie lata służenia dziecku. Na ile jest to prawda? Trudny orzech do zgryzienia, szczególnie, że dla osobowości tak skomplikowanej, szarpanej tak wieloma namiętnościami, obie wypowiedzi mogą być prawdziwe. Ale Cristina podaje nam tylko jedną obowiązującą wersję.
I tak to się toczy - ciekawość świata staje się słomianym zapałem, chęć poszukiwania - chęcią imponowania, każde szlachetne uczucie zostaje przez Cristinę spaczone. Cóż, twórca powinien strzec się swoich bliskich. Ci, którzy widzą go w najintymniejszych momentach, a jednocześnie niewielkie mają nabożeństwo do jego dzieł, postrzegają jego egzystencjalne cierpienia jako bezustanne, męczące, jękliwe marudzenie, które znieść może jedynie osoba o anielskiej cierpliwości. Którą, oczywiście, zdaje się być, zupełnie przypadkiem, narratorka "Fridy" - Cristina.
Rzecz cała tłumaczy się sama, kiedy okazuje się, że Cristina i Frida miały jedną wspólną rzecz. Męża Fridy mianowicie. Kiedy dochodzimy do tego momentu, zapowiadanego po wielokroć, jasne się staje to, co autorka tłumaczy w posłowiu - że "Frida" to powieść o międzyludzkich grach, a nie życiorys. I jest to dobra książka - pełna wzruszeń, pasji, życia i gorącego meksykańskiego słońca, wciągająca i interesująca. Zgrabnie splata się w niej romans, powieść psychologiczna i analiza powodów, dla których Frida Kahlo namalowała to, co namalowała. Paskudny był to bowiem trójkącik - dwie siostry i archetypiczny samiec, który uważa, że Bóg zesłał go na Ziemię, aby uszczęśliwić kobiety - i chwała autorce za tak zgrabne jego sportretowanie.
Nie należy zatem traktować "Fridy" jako wiarygodnego źródła biograficznego, ale jako opartą na faktach, pasjonującą powieść obyczajową. Osoba, którą poznajemy, nie żyje od dawna, mało kto ma o niej rzeczywiste pojęcie. Zresztą, kto rozumiał ją, kiedy jeszcze żyła i tworzyła? Sugerowałbym uznanie tej powieści za snop światła rzucony na tę artystkę pod mało oczekiwanym kątem, za naświetlenie tego, kim Frida mogła być dla swoich bliskich i jakie ciemne strony mógł nieść ze sobą jej talent. Warto przeczytać tą książkę, warto zagrać z Cristiną Kahlo w poszukiwanie śladów prawdy w jej wspomnieniach, ale warto chyba też uzupełnić swą wiedzę jedną z lektur podanych w bibliografii.