Podsumowując, książka Andrew M. Greeleya jest niezłym opisem licznych pokus i problemów współczesnych kapłanów katolickich, ale także i osób świeckich z tym kościołem związanych. Pokazuje wiele zjawisk negatywnych, ale przeciwstawia im przykłady pozytywne, dające nadzieję ich przezwyciężenia. Jednak choć jestem głęboko związany z tymże kościołem, a autor jest księdzem, nie polecałbym powieści typowym „babciom” spod wiadomego znaku medialnego… Mogłyby bowiem po przeczytaniu kilku wyrwanych z kontekstu zdań popaść w święte oburzenie.
Pycha, chciwość, nieczystość…
[Andrew M. Greeley „Grzechy kardynalne” - recenzja]
Podsumowując, książka Andrew M. Greeleya jest niezłym opisem licznych pokus i problemów współczesnych kapłanów katolickich, ale także i osób świeckich z tym kościołem związanych. Pokazuje wiele zjawisk negatywnych, ale przeciwstawia im przykłady pozytywne, dające nadzieję ich przezwyciężenia. Jednak choć jestem głęboko związany z tymże kościołem, a autor jest księdzem, nie polecałbym powieści typowym „babciom” spod wiadomego znaku medialnego… Mogłyby bowiem po przeczytaniu kilku wyrwanych z kontekstu zdań popaść w święte oburzenie.
Andrew M. Greeley
‹Grzechy kardynalne›
Kapłanów swoich dał nam Bóg,
By nas bronili z mocy złego,
Aby z ciernistych wiedli dróg
Zbłąkane owce wprost do Niego.
„By nas bronili…” – głosi stara polska pieśń kościelna. Ale kto obroni ich przed licznymi pokusami? Kościół rzymsko-katolicki nakłada na księży – normalnych mężczyzn, mających swe potrzeby – brzemię celibatu. O tym, jak trudno je nosić, opowiada powieść Andrew M. Greeleya „Grzechy kardynalne”. Głos to znaczący, bo jej autor jest nie tylko socjologiem, profesorem University of Arizona, ale przede wszystkim czynnym „zawodowo” księdzem.
Bohaterami powieści, której akcja rozgrywa się na przestrzeni trzydziestu lat (od lat 40. po 70.) jest czwórka przyjaciół z amerykańskiego podwórka: dwóch chłopaków (Kevin i Patrick – obaj zostają księżmi) i dwie dziewczyny (Maureen i Ellen). Funkcje narracyjne autor powierzył jednemu z nich, Kevinowi – świat powieści oglądamy więc jego oczami. Aby jednak bohaterów uczynić bardziej pełnokrwistymi, w treść wplecione są krótkie listy, które wymieniają między sobą przyjaciółki (dzięki czemu czytelnik ma wgląd w myśli bohaterek), oraz sceny widziane niejako „z boku” (fragmenty życia pozostałych bohaterów niezwiązane z Kevinem, a czasem skrzętnie przed nim skrywane).
Książka ta opowiada o miłości, i to miłości odmienianej przez bodaj wszystkie przypadki. Spotkamy się z miłością przyjacielską, uwidaczniającą się, kiedy przyjaciel w potrzebie oczekuje na pomocną dłoń; mamy miłość rodzicielską, widoczną w ciężkich przeżyciach rodziców (biologicznych lub duchowych) uwikłanych w problemy swych dzieci. Mamy zamiłowanie do pieniędzy i władzy, które pogrążają człowieka coraz głębiej w gąszcz brudnej polityki. Mamy wreszcie miłość cielesną, legalną i zakazaną, a opisaną z dużą wprawą – co tym bardziej uwiarygadnia osobę autora jako człowieka znającego się na przedmiocie swych rozważań.
W trakcie dojrzewania bohaterów-duchownych w kościele katolickim zaszły ważne zmiany. Sobór Watykański II zwołany przez papieża Jana XXIII i kontynuowany po jego śmierci przez Pawła VI przyniósł wielkie ożywienie religijne. Przypomnijmy tu choćby tylko, że to właśnie na nim, stosunkowo przecież niedawno, zezwolono na odprawianie mszy w językach innych niż łacina. Tymczasem ocena ówczesnych papieży, prace nad dokumentami Soboru i w ogóle podejście do niego duchownych tamtych czasów, sugestywnie pokazane na kartach powieści, mocno mnie zadziwiło. Wcale nie było, jak sądziłem, tak entuzjastyczne. Autor przedstawił stosunkowo negatywnie całe środowisko Kurii Rzymskiej, którego zachowanie swobodnie można przyrównać do działania wierchuszki każdej dużej firmy. Mamy tu więc politykę, ostre ścieranie się stron, nierzadko przekupstwa, a nawet powiązania finansowe z włoskimi rodzinami mafijnymi. Dodać w tym miejscu należy, że akcja książki kończy się wkrótce po wyborze na Stolicę Piotrową Jana Pawła II, więc żywię głęboką nadzieję, że stan obecny różni się od opisanego…
Akcję, rozpisaną na długi czas, autor podzielił na dekady, a te na lata (ominął jednak niektóre – opisując tylko te, w których dzieją się rzeczy istotne). Niestety, wskutek takiego zabiegu nie wiadomo czasem, czy dwa sąsiednie akapity dzieją się równolegle, w ciągu tej samej godziny lub dnia, czy też oddzielone są o kilka miesięcy. Wiele wątków zostało zredukowanych do (zbyt!) krótkich wzmianek w listach przyjaciółek – moim zdaniem niektóre z nich zasługują na szerszy opis. Innym potknięciem autora jest brak dłuższych wyjaśnień na temat struktury hierarchicznej kościoła, zwłaszcza w tamtych czasach – myślę przede wszystkim o obowiązkach i odpowiedzialności poszczególnych stanów. Ksiądz Greeley po prostu założył, że czytelnik takie rzeczy wie.
Może dziwić także podczas lektury fakt „wszechmocności” jej bohaterów. Ale to już wynika z różnic kulturowych i społecznych pomiędzy współczesnymi Amerykanami i Polakami. Bo przecież tam jest raczej czymś normalnym, że za wykryte przestępstwa finansowe trzeba ponieść konsekwencje, że publiczne opisanie nadużyć wiąże się z ostracyzmem towarzyskim… Z kolei powodzenie sekretnej akcji włamania do domu mafiosa przez dwoje amatorów obdarowanych przez przyjaciela z CIA paroma „zabawkami” można wiązać ze standardowym amerykańskim mitem – „jesteś w stanie osiągnąć to, czego chcesz”.
Kolejną sprawą jest dobór cech bohaterów. Narratorem jest ksiądz Kevin, z pochodzenia Irlandczyk, a więc człowiek dumny i zwykle stawiający na swoim – i stosunkowo szybko czytelnik może się z nim zacząć utożsamiać. A skoro utożsamiać, to i wybielać. Gdy więc następnie czyta się negatywne epitety przypisywane mu przez pozostałych bohaterów (we wspomnianych listach bądź fragmentach „z boku”), dochodzi do pewnego niezrozumienia. Myślimy: „czy oni nie widzą, jaki Kevin jest wspaniały?” – i tym bardziej negatywnie spoglądamy na pozostałych bohaterów opowieści. Brak uwiarygodnienia negatywnych cech charakteru narratora, choćby w jego słowach, uważam więc za następne niedociągnięcie.
Podsumowując, książka Andrew M. Greeleya jest niezłym opisem licznych pokus i problemów współczesnych kapłanów katolickich, ale także i osób świeckich z tym kościołem związanych. Pokazuje wiele zjawisk negatywnych, ale przeciwstawia im przykłady pozytywne, dające nadzieję ich przezwyciężenia. Jednak choć jestem głęboko związany z tymże kościołem, a autor jest księdzem, nie polecałbym powieści typowym „babciom” spod wiadomego znaku medialnego… Mogłyby bowiem po przeczytaniu kilku wyrwanych z kontekstu zdań popaść w święte oburzenie.
Najświętsze Serce, ustrzeż ich
We wszystkich życia chwilach złych.
Niech czystym sercem służą Ci
Przez życia swego wszystkie dni.