Słowacka pisarka młodego pokolenia, Ivana Dobrakovová, mierzy się w „Bellevue” z tematem szaleństwa, ułomności, ucieczki od świata. Jej bohaterowie żyją w światach indywidualnych, z naszym mając kontakt tylko poprzez swe ułomne ciała. Blanka, dziewczyna opiekująca się, a zarazem pogardzająca nimi, mierzy się z własnymi demonami, które zrównują ją z jej podopiecznymi.
Pogardzani idioci
[Ivana Dobrakovová „Bellevue” - recenzja]
Słowacka pisarka młodego pokolenia, Ivana Dobrakovová, mierzy się w „Bellevue” z tematem szaleństwa, ułomności, ucieczki od świata. Jej bohaterowie żyją w światach indywidualnych, z naszym mając kontakt tylko poprzez swe ułomne ciała. Blanka, dziewczyna opiekująca się, a zarazem pogardzająca nimi, mierzy się z własnymi demonami, które zrównują ją z jej podopiecznymi.
Ivana Dobrakovová
‹Bellevue›
Pierwsza część powieści to coś w rodzaju młodzieżowego romansu – mamy tu nastolatkę wkraczającą właśnie w wiek dorosły, z dala od domu rodzinnego, w otoczeniu podobnych do niej ludzi z różnych części Europy; mamy też typowe dla tego wieku problemy: niezrozumienie, zagubienie, wyobcowanie, pierwsze miłości i rozczarowania, bunt. Zdecydowanie nietypowe zaś jest osadzenie akcji w ośrodku dla osób nieuleczalnie chorych w małej mieścinie pod Marsylią. Ośrodek, tytułowy Bellevue, przyjmuje do pracy w czasie wakacji młodych wolontariuszy z różnych krajów, którzy przekonać się mogą, czy praca pielęgniarza i asystenta osób niepełnosprawnych jest dla nich odpowiednia.
Znacznie lepsza jest druga część książki, ta w której Blankę dopada nawracająca depresja, tym razem ubarwiona różnymi innymi przypadłościami. Dziewczyna gubi się coraz mocniej. Źle sypia, ma problemy z koncentracją, zaburzenia wzroku, ale to tylko początek kłopotów. W przeszłości przyjmowała już antydepresanty, o które nietrudno gdy ma się w rodzinie dwóch psychiatrów, i obawia się, że znów dopada ją psychiczny dołek, nie przeczuwa jednak jak poważny tym razem będzie to stan. Tym bardziej nie spodziewa się tego nikt z jej nowo poznanych przyjaciół. Blanka otacza się coraz grubszym pancerzem szaleństwa, wciąż jeszcze próbując funkcjonować normalnie. Zaczyna słyszeć głosy, coraz częściej miewa poważne omamy i halucynacje, całkowicie przestaje panować nad swoimi emocjami i odruchami, wreszcie osiąga stan psychozy niczym bohaterka „Wstrętu” Polańskiego (zresztą przywołana w książce) – teraz wie już, że wszyscy jej nienawidzą, niepełnosprawni na wózkach podsłuchują jej rozmowy i czytają korespondencję, przyjaciele szykują spisek na nią i jej bliskich, wreszcie ona sama „uśmierca” całą swoją rodzinę.
To w tej części autorka ujawnia niezaprzeczalny talent do opowieści o zwyczajnym szaleństwie. Rwana, chaotyczna narracja znakomicie współgra z otępieniem głównej bohaterki. Zasady gramatyki ulegają zatarciu, a tok opowieści przemienia się w coś na kształt strumienia świadomości, myśli płyną nieprzerwanym potokiem, lawirując nieoczekiwanymi meandrami. Cała druga część jest napisana w zasadzie jednym ciągiem, bez choćby jednej kropki, wypowiedzi bohaterów przeplatają się z myślami Blanki. Zresztą dziewczyna pozostaje jedynym narratorem, dlatego możemy tylko przypuszczać, co dzieje się naprawdę, a co tylko w jej umyśle. Czy spisek przeciwko jej rodzinie jest prawdziwy? Czy Drago rzeczywiście poszedł z nią do łóżka? Czy jedna z podopiecznych domyśliła się, jak bardzo Blanka nienawidzi wszystkich niepełnosprawnych? Tu nic nie jest pewne.
Można „Bellevue” odczytywać również jako opowieść o winie, karze i (nie)sprawiedliwości. Pogłębiająca się depresja doprowadza młodą Słowaczkę do wniosku, że niepełnosprawni pałają do niej nienawiścią za to, że jest zdrowa, młoda i silna, oni sami zaś są tchórzliwi i słabi, boją się stanąć ze światem oko w oko, stawić czoła problemom, wolą być niańczeni i żyć w ukryciu do końca swych dni. Są konformistami, żyją z dnia na dzień, a najgorsze, że nie potrafią (nie chcą) nic wokół siebie zrobić. Blanka dostrzega w otoczeniu coraz więcej znaków potwierdzających jej tezę. Gdy wreszcie sama ląduje w łóżku, pod kroplówką, w białym pokoju bez klamek, pod pełną kontrolą personelu medycznego, wydaje jej się to naturalną konsekwencją własnych myśli i czynów – zostaje skazana na to samo cierpienie, co pacjenci Bellevue, a role się odwracają. Teraz to do niej wszyscy mają pretensje: dlaczego nie może nawet sama się umyć, dlaczego ciągle absorbuje uwagę innych w niezdrowy sposób, dlaczego myśli, że wszyscy jej nienawidzą, dlaczego zachowuje się tak głupio i nierozważnie itd. Blanka-pacjentka zostaje otoczona przez te same myśli, którymi obdarzała niepełnosprawnych podopiecznych, zostaje zrównana do ich poziomu. Brzmi to wszystko wprawdzie nielogicznie, ale w umyśle Blanki próżno dopatrywać się śladów logiki. Zdaje się myśleć, że została jakoś w całą kabałę wplątana, nie mając do końca wpływu na siebie i otoczenie. Z drugiej strony ucieka od świata niejako na własne życzenie, lecz kiedy zostaje zrównana z pogardzanymi pacjentami Bellevue, traci możliwość powrotu. Przy tym czytelnik nie ma możliwości sprawdzenia, co dziewczynie się jedynie roi, a co jest prawdziwym zamachem na jej życie/zdrowie/umysł.
Wyjątkowe przykre wrażenie pozostawia po sobie zakończenie powieści. Gdy już wydaje się, że wszystko wraca do normy, a Blanka poradzi sobie, przy współudziale rodziny i przyjaciół, okiełznać chorobę, ostatnie zdania wskazują, że nic takiego nie nastąpi, że dziewczyna przekroczyła próg zza którego już się nie wraca. Jej choroba jest głębsza, niż wcześniej się wydawało, a szansa na wyleczenie pozorna. Dobrakovová stawia pytania: co się stanie, jeśli zaakceptujemy rojenia szaleńca jako prawdę; co właściwie jest prawdą, a co nie; jak odróżnić szaleńca od człowieka tylko go udającego; czy ludzie uznający nas za szaleńców nie są przypadkiem bardziej szaleni od nas? Z lektury „Bellevue” można wnioskować, że granice między tymi pojęciami są płynne i całkowicie subiektywne.