Na fali dyskusji o przywracaniu kary śmierci, lubelska Fabryka Słów wydała antologię polskiej fantastyki oprawczej, pod archaizującym tytułem „Małodobry”. Książkę promuje hasło zaczynające się od wszystko mówiących słów: „Kat jest niezbędny”.
Miecz, topór, gilotyna, własne dzieci
[„Małodobry” - recenzja]
Na fali dyskusji o przywracaniu kary śmierci, lubelska Fabryka Słów wydała antologię polskiej fantastyki oprawczej, pod archaizującym tytułem „Małodobry”. Książkę promuje hasło zaczynające się od wszystko mówiących słów: „Kat jest niezbędny”.
Czy kat (a więc i uzasadniająca jego istnienie kara śmierci) jest rzeczywiście niezbędny? Żaden z pisarzy, których teksty zgromadzono w antologii, nie zakwestionował tej tezy, przyjmując funkcjonowanie oprawcy jako fakt niepodważalny. Niemniej, za niecałe 30 złotych otrzymujemy 11 tekstów – poza tym jednym constansem – bardzo różnych, zarówno w treści, jak i wymowie.
„Wrócę do ciebie, kacie” Tomasza Kołodziejczaka to tekst już niemłody, w 1994 roku nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Nic a nic się jednak nie zestarzał. Osadzony w odległej przyszłości, opowiada o zemście na kacie, dokonanej przez osobę skazaną na śmierć – po jej powrocie do świata żywych przy pomocy wysoko rozwiniętej technologii. Ale także o miłości, o cierpliwości i o przestrzeganiu prawa przez tak zwane obie strony. Dobry tekst, pamiętam go jeszcze z „Fenixa”.
W przyszłości osadzony jest też „Łaps” Mateusza Bandurskiego. Choć gdyby usunąć z tekstu kilka w sumie niewiele wnoszących wskazówek o owej przyszłości, otrzymalibyśmy klasyczny western, w którym rolę wykonawcy wyroku ma przyjąć na siebie niechętny temu szeryf. „Debiut drukowany” Bandurskiego, redaktora „
Carpe Noctem”, uznaję za stosunkowo udany, choć poważnie zastanowiłbym się nad wzmiankowaną rezygnacją z fantastyki w tymże opowiadaniu.
Drugim debiutantem w antologii jest redakcyjny kolega Bandurskiego, Hubert Spandowski. „Męska robota” nie jest jednak równie udana jak „Łaps”, wyraźnie słabszy język łączy się w niej z kiepską fabułą, godną co najwyżej shorta. Krótka i słabsza jest także „Grucha” Andrzeja Pilipiuka, wyraźnie przeznaczona dla młodszego czytelnika. Notabene jest to kolejna w twórczości autora pozycja, w której ten mści się i pastwi swym piórem nad nielubianymi, niesprawiedliwymi szkolnymi nauczycielami.
W szkole, tym razem szkole przyszłości, osadził swą fabułę Kamil C. Alster. „Panikat” jest wyjątkiem potwierdzającym regułę głoszącą, że pisarze głównego nurtu nie powinni brać się za fantastykę. Alster nie użył bowiem żadnego rekwizytu, którymi czasem posiłkują się wannabe-fantaści, a „jedynie” świata, w którym osadził zwykłych, współczesnych ludzi. Świata, w którym w celach prewencyjnych już małym dzieciom pokazywane są tortury zadawane przestępcom – sesje wideo, mające teoretycznie chronić młódź przed wkroczeniem na drogę występku. Mocna rzecz.
Młodzież wkraczająca w dorosłość to z kolei tło „Dnia Rozliczenia” Eugeniusza Dębskiego, bodaj najstarszego tekstu antologii (z okolic ‘84). Tu młodzi, zgodnie z prawem, w dniu swych osiemnastych urodzin rozliczają swych rodziców – najczęściej wykonując na nich wyrok, zgodnie z własnym uznaniem i fantazją. Prezenter radiowego show i jego słuchacze ekscytują się kolejnymi egzekucjami, a tymczasem przerażeni rodzice Jessici próbują uciec przed swą prawie dorosłą latoroślą. Czarny humor i smutna refleksja na temat milczącej akceptacji każdych, nawet skrajnych, narzuconych człowiekowi warunków życia, zmuszająca do myślenia. A pokoleniu pamiętającemu polskie lata 80. pozwalająca dojrzeć drugie dno opowieści.
Podobna akceptacja i niechęć do zmian widoczna jest w „Historii prowincjonalnej” Szczepana Twardocha. Odporna na „zdobycze” Rewolucji (ogarniającej Wiedeń w połowie XIX wieku), zagubiona na mapie Siedmiogrodu miejscowość niechętnie wita w swych murach oświeconego Komisarza, pragnącego wprowadzić nowy ład. Nawet – o dziwo – kat miasteczka staje w obronie tradycyjnej niechęci ku swej osobie. Przeskoki narracji, z Komisarza na kata i z powrotem, umożliwiają spojrzenie na konflikt z obu stron barykady, a spokojna, senna wręcz narracja podkreśla urok spokojnego (i pragnącego ów spokój zachować) zakątka Europy. Ot, historia prowincjonalna.
W tradycji Rewolucji (tym razem tej najgłośniejszej, Francuskiej) osadzony jest także „Pocałunek Loisetty” autorstwa Jarosława Grzędowicza, jeden z najlepszych tekstów zbioru. Personifikacja gilotyny, która zastąpiła katowski pieniek oraz zjadająca własny ogon machina rewolucyjnego terroru zostały opisane ze swadą i polotem, a efekty działania rozumu pozbawionego serca pozostają na długo w pamięci.
„Spokój Szarej Wody” to, dla odmiany, klasyczna opowieść fantasy z domieszką kryminału. Maja Lidia Kossakowska umiejętnie kreśli wizję kata, do którego obowiązków należy także uspokajanie dusz skazańców, pałających po śmierci ciała żądzą zemsty – a który czasem musi się także „zabawić” w detektywa, odnajdującego prawdziwych winowajców. Opowiadaniem z gatunku fantasy są także „Kości i zwłoki” Jacka Piekary, równolegle z „Małodobrym” wydane w kolejnym tomie przygód licencjonowanego inkwizytora Mordimera Madderdina, „Mieczu Aniołów”. Więcej na ten temat w
recenzji tegoż zbioru – opowieść jest zbyt mocno osadzona w cyklu, by jej opisywanie osobno miało większy sens. Niemniej, warta lektury.
Wreszcie „Oprawca”. Jacek Komuda poszedł w swym opowiadaniu w zupełnie innym kierunku niż pozostali autorzy, w dodatku jest to także inny kierunek niż ten, do którego przywykliśmy w przypadku autora rozmiłowanego w Rzeczpospolitej szlacheckiej. „Oprawca” bowiem to ni mniej, ni więcej, jak tylko klasyczna opowieść o morskich piratach, Latających Holendrach, ukrytych lub pływających skarbach i… własnej winie, którą prędzej czy później trzeba odkupić. Takoż jeden z lepszych utworów zbioru.
Antologia „Małodobry” łączy wiele gatunków fantastyki: fantasy, science fiction, światy alternatywne, piracką marynistykę i czystą rozrywkę. Teksty stare przeplatają się tu z nowymi, debiuty sąsiadują z prozą starych wyjadaczy, nominacje do nagród z tekstami słabymi. Jak to w antologii, której okładkę na dodatek zdobi portret kata, który to najwyraźniej połknął był niegdyś w całości niedużą balię. Ale przecież nie dla okładki się kupuje książki… No, przynajmniej zazwyczaj. Czy warto więc kupić „Małodobrego” dla treści? Dla niektórych tak, dla innych niekoniecznie, przy czym podział ten nie musi się pokrywać z podziałem na teksty lepsze i gorsze – wszak z reguły wystarcza w domowej biblioteczce jedno wydanie tego samego tekstu… Ale jeżeli to Was nie przeraża, lub tekstów publikowanych nie macie – kupcie.