Mitford to małe amerykańskie miasteczko, które jak głosi jego reklamowy slogan „dba o swoich”. Niejeden z nas miałby nieraz ochotę stać się częścią takiej kameralnej, lokalnej społeczności, gdzie każdy ma swoje miejsce. Na przykład – tej opisanej w powieści „Blisko i bezpiecznie”.
O pastorze, który trafił na wystawowe okno
[Jan Karon „Blisko i bezpiecznie” - recenzja]
Mitford to małe amerykańskie miasteczko, które jak głosi jego reklamowy slogan „dba o swoich”. Niejeden z nas miałby nieraz ochotę stać się częścią takiej kameralnej, lokalnej społeczności, gdzie każdy ma swoje miejsce. Na przykład – tej opisanej w powieści „Blisko i bezpiecznie”.
Jan Karon
‹Blisko i bezpiecznie›
Ta książka jest częścią większego cyklu, ściślej mówiąc, jego kolejnym już tomem. Ale to musi odkryć sam czytelnik, bo tylko spis tytułów serii książek o Mitford, zamieszczony na odwrocie karty tytułowej, pozwala się tego domyślić. W Polsce ukazało się, jak dotąd, dziesięć książek. Pierwsza została wydana w 1994 roku. Od tamtego czasu przybyło nam nowe pokolenie czytelników, którzy mogą tych starszych tomów nie pamiętać. Trudno również powiedzieć, dlaczego pominięto u nas numer jedenasty, a wydano od razu „Blisko i bezpiecznie” – według oryginalnej kolejności to część dwunasta.
Jeśli jednak nie znamy poprzednich części cyklu – „Blisko i bezpiecznie” można czytać w miarę swobodnie, miejscami tylko powieść może wydawać się hermetyczna, nawiązująca do tego, co znane jest osobom, które przeczytały poprzednie tomy. Gdy jesteśmy to w stanie zaakceptować, lektura może okazać się interesująca i satysfakcjonująca.
Mitford i jego bohaterowie naprawdę dają się lubić. Społeczność jest na tyle niewielka, że większość osób się ze sobą zna. Trudno oczywiście zaprzeczyć: mieszkańcy żyją tu sprawami innych, tak to właśnie najczęściej jest. Miłe zdziwienie budzi jednak to, że ludzie interesują się tutaj problemami innych nie ze wścibstwa, ale z życzliwości i chęci pomocy. To zasadnicza różnica. „Mitford dba o swoich” – powtarzają to i potwierdzają wszyscy mieszkańcy. Można chyba czasem pozazdrościć tych więzi, które spajają tę niewielką prowincjonalną społeczność.
Kto sięga po raz pierwszy po cykl o Mitford – pozna jego głównego bohatera: pastora Tima. Dla tych, którzy znają poprzednie części – będzie to kolejne spotkanie z tym sympatycznym duchownym, który z racji pełnionej funkcji zna większość mieszkańców i ich codzienne kłopoty. To na jego barkach spoczywa największy ciężar: wspiera, pomaga, przynosi innym pocieszenie, próbuje pomóc w rozwiązywaniu życiowych dylematów. Sam jest już emerytowanym duchownym, nie prowadzi spraw parafii – nazwijmy to – na pełen etat, ale wszyscy nadal potrzebują jego wsparcia i doświadczenia, jak się okazuje, w dzień i w nocy. Z kolei przed nikim nie ukryje się żaden fakt z życia pastora Tima.
Bardzo piękny (i pouczający) jest ten portret niemłodego duchownego. Żyje jak każdy inny mieszkaniec Mitford, nie jest oderwany od życia, mocno stąpa po ziemi. Jest bezgranicznie zdolny do bezinteresownej pomocy, przez co trafi… na pewne okno wystawowe, i to na oczach mieszkańców całego miasteczka. Jak wszyscy, ma swoje bolączki: podupada na zdrowiu (cukrzyca) i trudno mu nawiązać emocjonalny kontakt z nastolatkiem, którego stara się wychowywać, choć chłopiec nie jest jego synem. Timowi bardzo zależy, by jakoś dotrzeć do Sama i przełamać nieufność młodego człowieka, który w życiu doświadczył niejednego dramatu.
W pewnym momencie Tim zostaje postawiony przed wielkim dylematem: czy powrócić do pełnienia duszpasterskich obowiązków? Nawet, jeśli wiadomo, że to przerasta jego siły. Gdzie leży granica asertywności i konieczności niesienia pomocy, by wybawić z kłopotów innych? Jestem przekonana, że będzie to przykład dla niejednej osoby bardzo pouczający. Warto też zwrócić uwagę na postać pastora Henry’ego Talbota, człowieka, którego załamały słabości. Jane Karon pisze o nim z wielkim wyczuciem i empatią, starannie rozgraniczając spojrzenie na człowieka od jego grzechów – by posłużyć się religijnym sformułowaniem.
Bodaj najpiękniejszym motywem w „Blisko i bezpiecznie” jest miłość Tima i jego żony Cynthii. Oboje mają ponad sześćdziesiąt lat, dbają o swój związek, szanują się wzajemnie i starają się to okazać. Autorka pokazała ich miłość we wzruszjący sposób, zdecydowanie unikając ckliwości, miałkości i wyidealizowanych scen.
Może się podobać ogólny koloryt prozy Jan Karon: lekko zgaszony, wyciszony, kojący, ale też niepozbawiony subtelnego i celnego humoru. Nie ma tu jakichś szczególnie sensacyjnych wydarzeń (jeśli nie liczyć niespodziewanego przyjazdu pewnej gwiazdy filmowej, i to w limuzynie z kierowcą), tempo powieści jest raczej wolne, ale nie sprawia to wrażenia nudy, bo świetnie sportretowane są tu wszystkie postacie. Szkoda tylko, że poziom przyjemności płynącej z lektury obniża czasami mało staranne tłumaczenie. W polszczyźnie tłumaczki zbyt dużo jest dosłowności przeniesionych wprost z angielskiego, co stwarza wrażenie chropowatości stylu i niedopracowania całości.
Polecam „Blisko i bezpiecznie” właśnie na ten czas, który przed nami – finał powieści ma miejsce w czasie świąt Bożego Narodzenia, do których społeczność Mitford przygotowuje się z radością i ożywieniem, co z pewnością może się udzielić nam, czytającym. Nie wszystkie wątki zostają tu domknięte, co sugeruje, że Jan Karon pracuje już na pewno nad następną częścią serii. Ale po lekturze pozostaniemy z wielkim ładunkiem pozytywnej energii, książka doda nam wiary w międzyludzkie więzi i sprawi, że poczujemy się o wiele lepiej.