Lektura antologii opowiadań z konkursu „Pióra Falkonu” (wzbogaconej o pięć tekstów zamówionych u znanych autorów) to dobre rozwiązanie dla czytelnika, który ma chwilową przerwę w śledzeniu magazynów literackich, a chciałby wiedzieć, co w fantastycznej trawie piszczy.
Trudna sztuka celności
[„Na nocnej zmianie” - recenzja]
Lektura antologii opowiadań z konkursu „Pióra Falkonu” (wzbogaconej o pięć tekstów zamówionych u znanych autorów) to dobre rozwiązanie dla czytelnika, który ma chwilową przerwę w śledzeniu magazynów literackich, a chciałby wiedzieć, co w fantastycznej trawie piszczy.
Przyznam od razu, że tytułowe opowiadanie, choć niepozbawione pewnego wdzięku, wydało mi się jednym z mniej ciekawych. Bardzo retro w sferze koncepcji, co jeszcze nie jest decydującym zarzutem i można go też postawić kilku innym pomysłom zrealizowanym w zbiorze, ale zabrakło mi tu wartości dodanej.
Jednak sam tytuł „Na nocnej zmianie” połączony z piękną grafiką okładkową sugeruje tajemniczość i niebezpieczeństwa, jakimi często zajmuje się fantastyka jako konwencja – eksplorowanie nieznanego i mroczne strony ludzkiej duszy. Dopiero po przeczytaniu antologii dowiedziałam się, że jej motywem przewodnim było „Dotrzeć tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek”. I rzeczywiście – zdaje się on spajać wszystkie teksty (nawet jeżeli niektóre naprawdę bardzo pretekstowo). Wydawało mi się, że jest to zbiór opowiadań po prostu „fantastycznych”, ale po namyśle widzę teraz, że tak właśnie można w skrócie streścić fantastykę jako ideę. Niekoniecznie sprowadzając temat do podróży międzygwiezdnych.
Zaletą „Na nocnej zmianie” jest na pewno kalejdoskop pomysłów, które nawet jeżeli są w jakimś zakresie wtórne, to jednak przetworzone przez kolejne pokolenie autorów. Samo stykanie się z tego typu eksperymentami myślowymi uważam za rozwijające i ciekawe, nawet w przypadku tak zblazowanego czytelnika jak ja sama, a co dopiero, gdy po książkę sięgnie ktoś dużo młodszy.
Tutaj jednak pojawia się też słabość antologii, wynikająca z samej istoty opowiadania konkursowego i chyba trudna do uniknięcia: napisanie krótkiego, a naprawdę dobrego tekstu to zadanie bardzo wymagające. Oznaczałoby skondensowanie mocnego – lecz nieefekciarskiego – konceptu w zwięzłej narracji, bez nadmiernej skrótowości i pośpiechu, tak, by w małej liczbie słów zawrzeć dużo wynikającego między wierszami tła i odcieni. Szczerze mówiąc: trzeba mistrza. Toteż czytając czternaście ograniczonych limitem objętości opowiadań konkursowych warto mieć na uwadze to wyzwanie, przed którym stanęli autorzy – wbrew obiegowemu przekonaniu, że tekst krótki jest od długiego łatwiejszy.
Ciekawym doświadczeniem była dla mnie analiza esensyjnych recenzji „Na nocnej zmianie”
Beatrycze Nowickiej i
Zofii Marduły, ponieważ potwierdziła moje wcześniejsze przekonanie, że powyżej pewnego poziomu technicznych umiejętności autora bardzo wiele zależy od czytelnika. To, co dla jednej osoby będzie nowatorskie i świeże, inna uzna za banał, nastrojowość może okazać się nudna, psychologia postaci przekona lub wręcz przeciwnie, a prowokacja może razić lub zachwycać. To według mnie ważny wniosek: i dla autorów, i dla czytelników. Dla selekcjonerów i redaktorów – no cóż, banał właśnie.
Moim faworytem jest „Ku nieznanym lądom” Dagmary Adwentowskiej. Historia niby prosta, motyw pingwinów przykry – ale klimat, klimat chwyta za gardło. No, mnie w każdym razie chwytał, a tekst będę pamiętać. Ma kilka warstw, już nie tak całkiem oczywistych, skompresowanych w miniaturę.
Za sposób opisywania ludzi i latanie – „Prosto w słońce” Piotra Janasa. Za umiejętne wprowadzanie w świat, dobry pomysł na fabułę, i za Lublin rzecz jasna – „Ampułka” Krzysztofa Abramowskiego.
„Tarantela dla głupców” Alicji Janusz to drobiazg, który łatwo umyka, ale ma jakiś błysk w sposobie prowadzenia narracji, który każe cieszyć się na czekającą na półce książkę o innych przygodach lutnistki. „Wheatherby” Barbary Gawrońskiej Pettersson jest stylizacją na grozę retro i jak pierwowzorom – również temu tekstowi miejscami umykają realia, logika zdarzeń, czy niełatwa sztuka dozowania emocji, jednak co porządne upiorne trzy słońca, to porządne upiorne trzy słońca. „Uwierz w szczura” Przemysława Hytrosia, podobnie jak poprzednie teksty tego autora balansuje na granicy sentymentalizmu, ale mnie łatwo ująć stwierdzeniem, że jeśli chodzi o wybór, która strona konfliktu jest tą właściwą, to „szczury wiedzą takie rzeczy”.
„Dziewiąty poziom” Justyny Lech wydał mi się nakreślony zbyt jaskrawo, to tekst psychologiczny i ta psychologia jest w nim dla mnie przerysowana. „Wszczepiarz Link Overdose” Tomasza Graczykowskiego jako jedyny odstawał technicznie na minus: stylistycznie i treściowo to opowiadanie nieciekawe. Okazało się jednak, że i ono znalazło entuzjastów, co tylko potwierdza wyżej wspomnianą tezę o zaskakującej subiektywności ocen literackich. Pozostałe, niewymienione, teksty konkursowe nie zapadły mi w pamięć – są poprawne, urozmaicone, ale nie zaiskrzyło.
Osoby odpowiedzialne za układ zbioru rozsądnie umieściły zamówione opowiadania na końcu. Z jednej strony oznacza to uwolnienie często początkujących autorów tekstów konkursowych od porównań z zawodowcami, z drugiej – te zamówione są widocznie dłuższe, a to daje szersze pole do popisu. Wyjątkiem jest „Emeryt” Andrzeja Pilipiuka, który to tekst nawet trudno określić formalnie: ani to miniatura, ani szort z mocną puentą, w zasadzie: zapewne reklama książek autora o milicjantach i wampirach. W moim odczuciu żenująca, ponieważ w oderwaniu od nich nie bawi i wygląda, jakby autor zapomniał dosłać ciągu dalszego.
W przypadku „Czasu martwego” Michała Gołkowskiego na korzyść działa wyrazisty pomysł na nazistów w kosmosie – SI zwana Marlene i zapadanie w hibernację pomiędzy kolejnymi falami ostrzału wroga i szacowania strat, ale czułam wewnętrzny opór podczas czytania tych wszystkich fantazji o męskości z panem kapitanem w roli głównej. Tak, wiemy wszyscy, że naziści byli groźni, piękni i doskonale ubrani, jednak skoro już wielbiciel „Wielkich dni małej floty” będzie umiał docenić formę walki przeniesionej w kosmos, to w tym samym stopniu odrzuci go główny bohater. A nie jest to wbrew pozorom niemiecki oficer jak w „Wilczej zamieci” Grzędowicza. Nazwisko to samo, konteksty emocjonalne inne.
„Ekstrapolacja” Marcina Podlewskiego o podróżach w czasie opiera się na bardzo klasycznym pomyśle; na plus działa realizacja, która wywołała u mnie niepokój – trzeba jednak pamiętać, że jestem tchórzliwym czytelnikiem. „Panicz z Ertel-Sega” Agnieszki Hałas to nominowane do Nagrody im. Zajdla długie opowiadanie o magu Krzyczącym w Ciemności i jego wyprawie w sfery – odpowiednio mroczne w świecie realnym i niesamowite w warstwie czarnoksięskiej. „Future Fame” Marcina Przybyłka jest prześmiewczą groteską o pisarskiej próżności i sławie – sprytnie kończącą antologię.
Czy „Na nocnej zmianie” znać trzeba? Niekoniecznie. Jednak to dobry sposób, żeby za jednym zamachem przejrzeć cały katalog pomysłów z różnych światów.
Bardzo miło było przeczytać tak kulturalną i wyważoną recenzję, której Autorka podkreśla kwestię subiektywności odbioru i oceny literatury (nie dla wszystkich recenzentów oczywistą, niestety). Niewiele jest kryteriów "obiektywnej" oceny tekstu literackiego, o ile takowe (poza kryterium ewidentnego plagiatu) w ogóle istnieją.
Subiektywnie :-) dziękuję, że wspomniała Pani o moich "upiornych słońcach"; pewne przeskoki myślowe wynikły z konieczności skrócenia opowiadania ze względu na wymagania konkursowe (na ten problem Pani również zwróciła uwagę). Pierwotne "Wheatherby" było prawie dwa razy dłuższe, niż wersja opublikowana.
Dziękuję za dostrzeżenie mojego opowiadanka.
Niedługo pojawi się książka, w której bohaterowie "Wheatherby" występują bez skrótów. Wydaję ją pod pseudonimem, więc nie uważam tej wzmianki za niedozwoloną reklamę.
Uprzejmie pozdrawiam!