„Deutsche nasz. Reportaże berlińskie” stanowi znakomitą próbę odpowiedzi na pytania: Jakie dzisiaj są Niemcy? Co kształtuje świadomość naszych zachodnich sąsiadów? Czy przeszłość jeszcze dzisiaj im ciąży?
Są tacy i tacy wśród Niemców
[Ewa Wanat „Deutsche nasz” - recenzja]
„Deutsche nasz. Reportaże berlińskie” stanowi znakomitą próbę odpowiedzi na pytania: Jakie dzisiaj są Niemcy? Co kształtuje świadomość naszych zachodnich sąsiadów? Czy przeszłość jeszcze dzisiaj im ciąży?
Ewa Wanat, między innymi dziennikarka i znawczyni Niemiec, mieszka w Berlinie od ponad dwóch lat. Stolica naszych zachodnich sąsiadów należy do najbardziej dynamicznie zmieniających się miast Europy. Nie tylko ze względu na to, że od upadku muru jest jednym wielkim placem budowy (stałym krajobrazem panoramy Berlina są dźwigi i wznoszące się konstrukcje). Także dlatego, że zmienia się populacja miasta, staje się coraz bardziej różnorodna i wymieszana. Przenikają się języki, kultura, style życia. Autorka książki opisuje ten fenomen, zastanawiając się jednocześnie: czy jest to świat przyszłości, coś, co dopiero zaczyna powstawać? Czy też może przeciwnie, jest to świat odchodzący – w kontekście coraz większej roli w Niemczech nacjonalistycznej prawicowej partii? Warto przy tym pamiętać, że obecnie 22 procent mieszkańców Niemiec ma „tło imigracyjne” – sami są imigrantami lub potomkami imigrantów.
Reportaże powstawały w latach 2016/17, gdy trwała kampania zakończona wyborami do Bundestagu. To szczególny czas w życiu każdego kraju, gdy podgrzewane są emocje, a na rzeczywistość patrzy się bardziej uważnie, bo tak wiele wydarzeń i zjawisk nabiera kontekstu politycznego. W przypadku Niemiec kluczowy okazał się kryzys uchodźczy, polaryzujący język debaty politycznej i postawy: po jednej stronie – lęk i ksenofobia, po drugiej – kultura powitania, liczne obywatelskie inicjatywy pomocy nowo przybyłym, które wyprzedziły działania władz. Bez wątpienia oba obrazy niemieckiego społeczeństwa są prawdziwe, ale poszukiwania Ewy Wanat sięgają dużo głębiej, bo dotyczą tego, co pomiędzy. Dlaczego tak jest? Próbę odpowiedzi na to pytanie w „Deutsche nasz” autorka poprzedziła analizą licznych źródeł: lektur, artykułów, filmów, stron internetowych. Ich imponujący i bardzo inspirujący spis znalazł się na końcu książki.
Autorka dzieli się z czytelnikami swoim doświadczeniem jako osoby przybyłej z Polski jeszcze przed 1989 rokiem i próbującej znaleźć swoje miejsce w Niemczech Zachodnich. Doskonale zna lęk towarzyszący poczuciu, że jest się w kraju na granicy legalności, że w każdej chwili ktoś może podważyć zasadność pobytu i odesłać z powrotem. Ten obraz i emocje Ewa Wanat sugestywnie łączy z opisami przypadków imigrantów przybywających z nadzieją na uzyskanie w Niemczech azylu. Autorka rozmawia z uchodźcami, z osobami, które im pomagają, odwiedza ośrodki pomocy i edukacji. Czasami, niestety, na końcu tej długiej drogi nadziei i biurokratycznych procedur – jest deportacja.
Czy rzeczywiście Niemcy są dzisiaj tak otwarci, bo obawiają się demonów ze swojej przeszłości, jak ujął to Jacek Żakowski? Jak żyje się Niemcom z winą? Z taką historią? Być może odpowiedzią jest sylwetka Wolfganga i Sigrun, którzy adoptowali kilkoro dzieci, żyjących w trudnych warunkach w Ameryce Południowej. Świetny jest w książce wgląd w historię naszych zachodnich sąsiadów. Trauma wojny i podziału kraju po 1945 roku. Znamienny rok 1968. Szczególnym przykładem jest Berlin, miasto „zgwałcone” po wojnie, później – okaleczone dramatycznym podziałem i murem. Do dzisiaj widać jeszcze blizny, ale też trzeba dostrzec, jak bardzo miasto się zmienia. Każda dzielnica inaczej, bo ma swój własny koloryt, także – kulturę, zależnie od tego, jakie korzenie mają mieszkańcy. Najwięcej jest osób z pochodzeniem tureckim i polskim. Ewa Wanat przygląda im się uważnie, dostrzegając – to zaskakujące – sporo podobieństw.
Jest też miejsce w książce na opis berlińskich subkultur: punków, hipisów, squattersów, anarchistów, bezdomnych i tych należących do mniejszości seksualnych. W reportażach Ewy Wanat obecni są także „sexworkers” – pracownice i pracownicy seksualni. Tutaj miałabym zastrzeżenie, że ich świat został przedstawiony wyłącznie z punktu widzenia osób, które bez przymusu i świadomie zarabiają w ten sposób na życie. To, niestety, obraz jednostronny i wypaczony, bo przysłaniający wszelkie formy drastycznej przemocy i seksualnego niewolnictwa, w Berlinie i w Niemczech – jak najbardziej obecnego. Interesujące są sylwetki uchodźców należących do seksualnych mniejszości, najczęściej prześladowanych w swoich społecznościach.
Bardzo interesującym wątkiem, przewijającym się w wielu miejscach książki Ewy Wanat, jest porównanie poglądów reprezentowanych przez mieszkańców Niemiec oraz Polaków wobec uchodźców i imigracji. Te różnice postaw są widoczne również między dawnymi Niemcami wschodnimi a zachodnimi. Autorka przytacza również oficjalne komentarze polityków polskich i niemieckich. Potwierdza to socjologiczną prawidłowość, że lęk przed obcymi jest dużo mniejszy, gdy są oni blisko, obok. Bardziej obawiamy się tego, kogo osobiście nie znamy. Strach to także rodzaj emocji, świetnie poddającej się manipulacjom. Na szczególną uwagę zasługuje w tym kontekście ostatni rozdział książki, „Post scriptum”, w którym Ewa Wanat odnosi się do opublikowanego w „Dzienniku Gazecie Prawnej” wywiadu Magdaleny Rigamonti z Mayą Paczesny o rzekomych spustoszeniach, dokonanych przez nowo przybyłych w Rupprechtstegen w Górnej Bawarii. Przeczytajmy, jak wiele – niesprawdzonych przez redaktor Rigamonti szczegółów – się tutaj nie zgadza.
„Są tacy i tacy wśród Niemców”, jak konstatuje jedna z rozmówczyń Ewy Wanat. Poznajemy ich wszystkich podczas lektury tej książki. Z tomu „Deutsche nasz” wyłania się mimo wszystko obraz Niemiec jako społeczeństwa otwartego, uczącego się na swoich błędach, nie obawiającego się różnorodności, choć z rezerwą spoglądającego w przyszłość. To kraj, który przyznaje, że oczywiście humanistyczna postawa kosztuje, ale też nie można obsesyjnie „fiksować się” się na micie (nigdy i nigdzie niemożliwej do osiągnięcia) biologicznej czystości. Zamiast tego, trzeba dostrzegać potencjał tkwiący w każdym. Rozwijać instytucje, które są w tym pomocne.
I na zakończenie pytanie do wydawców: czy jest szansa na wydanie po polsku powieści Jenny Erpenbeck „Gehen, ging, gegangen” (nominowanej trzy lata temu do nagrody Deutscher Buchpreis)? Odwołuje się do niej i cytuje w swojej książce Ewa Wanat, i ja też pozwalam sobie zauważyć, że ta powieść, inspirowana faktami i odwołująca się do wartości humanistycznych, obok „Deutsche nasz” również może stanowić ważny głos w (jakże u nas jednostronnym) dyskursie o uchodźcach w Europie.
Czy naprawdę osoby o lewicowych poglądach chcą przyjąć WSZYSTKICH chętnych do osiedlenia się w Europie? Przecież w Azji i Afryce takich ludzi jest potencjalnie jakieś kilkanaście milionów. Ludzie, zastanówcie się czasami nad światem jaki chcecie zgotować swoim potomkom. A lęk przed "obcymi" jest jak najbardziej uzasadniony, biorąc pod uwagę, że wywodzą się oni głównie z państw o wysokim analfabetyzmie i szalejącym ekstremizmie religijnym. Do czego taka mieszanka prowadzi widzimy na co dzień w Afganistanie, Pakistanie, Nigerii, Somalii, Libii i wielu innych państwach z których pochodzi wielki procent potencjalnych przybyszy. W tej sytuacji to raczej postawa "kultury powitania" jest irracjonalna i niezrozumiała. Niby oczywiste rzeczy, a w recenzji o tym ani słowa, zamiast tego pochwalny ton i jakieś dziwaczne zbitki słów w rodzaju "biologicznej czystości" (nie wiem czy autorstwa autorki czy może recenzentki). Tu nie o jakąś nie wiadomo skąd wziętą czystość chodzi, a o przetrwanie Niemców jako narodu połączonego wspólna tradycją i historią. Tylko tyle i aż tyle.