„Na wschód od Breslau” to romans z wątkiem szpiegowskim, który rozgrywa się w trudnych realiach drugiej wojny światowej. Warto zachowywać pamięć o tamtejszych wydarzeniach, nawet w literaturze popularnej.
Historia może nas nauczyć wielu rzeczy
[Nina Zawadzka „Na wschód od Breslau” - recenzja]
„Na wschód od Breslau” to romans z wątkiem szpiegowskim, który rozgrywa się w trudnych realiach drugiej wojny światowej. Warto zachowywać pamięć o tamtejszych wydarzeniach, nawet w literaturze popularnej.
Nina Zawadzka
‹Na wschód od Breslau›
Autorka, podpisującą się jako Nina Zawadzka, wcześniej publikowała pod własnym nazwiskiem. Obecnie pod pseudonimem wydaje swoją trzecią powieść. Wcześniejsze tytuły to: „Miłość w czasach wojny” i „Dziewczyna lotnika” (obie pozycje ukazały się nakładem wydawnictwa Filia).
Podobnie jak poprzednie książki, „Na wschód od Breslau” toczy się w czasach drugiej wojny światowej. Jest rok 1941. Poznajemy Dinę Neugebauer, dwudziestoletnią córkę wywodzącą się z rodziny bogatego bankiera, prowadzącego interesy w dawnym Wrocławiu. Dziewczyna jeszcze nie przeczuwa, że jej życie już niedługo będzie zupełnie inne. To, że na jej drodze pojawi się pół-Polak, Aleksander von Lichnovsky, będzie tylko jednym z wydarzeń, które przyniosą zmiany.
Autorka odtwarza ówczesną topografię stolicy Dolnego Śląska, posługując się dawnymi niemieckojęzycznymi nazwami ulic i miejsc. Na realia wojennego Breslau patrzymy zatem z perspektywy niemieckiej. Zbiorowy portret ówczesnych mieszkańców jest zróżnicowany i zniuansowany: są to zarówno gorliwi „wyznawcy” nazizmu (Lars Wolf), jak i tacy, którzy mają wątpliwości. Powieść Niny Zawadzkiej jest pod tym względem bardzo podobna do książki „
Narzeczona nazisty” Barbary Wysoczańskiej. To także romans głęboko osadzony w historii drugiej wojny światowej, ale można się doszukać również innych analogii, na przykład wątków dotyczących kontaktów i relacji między Niemcami a Polakami.
Jeśli chodzi o warstwę fabularną – przede wszystkim mamy tutaj opowieść o miłości, przenikającą się z historią szpiegowską. Autorka nie wychodzi zbytnio poza schemat, dlatego nie znajdziemy w powieści niczego specjalnie odkrywczego. Można powiedzieć, że pod tym względem książka jest przewidywalna i nie rozczaruje tych, którzy sięgają po nią, z uwagi na jej przynależność do konkretnego gatunku. Nieco gorzej wyglądają pozostałe wątki tworzące fabułę – w skrócie mogę ująć to tak, że nie wszystkie mnie przekonują. Motywy nie zawsze konsekwentnie się „kleją”, choć ogólny efekt jest przyzwoity i przedstawia się nie najgorzej. Bez wątpienia mocnym atutem tej powieści jest barwna, potoczysta i precyzyjna polszczyzna, choć są miejsca, które można by jeszcze wygładzić (a już na pewno trzeba poprawić niefortunną „kolumbrynę”).
Mówi się, że historia może nas nauczyć wielu rzeczy. Jeśli właśnie tak odczytamy „Na wschód od Breslau”, przyniesie to wiele korzyści. Myślę tutaj szczególnie o poruszonym przez autorkę wątku związanym z obowiązującymi w nazistowskich Niemczech ustawami norymberskimi. Na ich mocy decydowano, kto „może być” obywatelem Niemiec. Osoby pochodzenia żydowskiego były pozbawiane nie tylko obywatelstwa, lecz także własności i ochrony prawnej. W „Na wschód od Breslau” wybrzmiewa to bardzo wyraziście. Główne postacie powieści mierzą się z mrocznym i śmiercionośnym cieniem nazizmu. Warto przyjrzeć się ówczesnym realiom i może nawet potraktować jako przestrogę; niech nas nie zwiedzie to, że czasy wojny oraz tamtego ustanowionego prawa były już „dawno i nie wrócą”.
Powieść nawiązuje także do historii Arbeitslager Fünfteichen, największego podobozu Gross-Rosen, mieszczącego się podczas wojny w obecnej gminie Jelcz-Laskowice. Autorka wyjaśnia w ciekawie napisanym posłowiu, że to miejsce jest częścią jej małej ojczyzny i chciała utrwalić jego historię, a przede wszystkim – pamięć o tysiącach więźniów, którzy stracili tam życie, pracując jako robotnicy przymusowi. Zawarte w „Na wschód od Breslau” fragmenty dotyczące Fünfteichen zostały skonsultowane pod względem merytorycznym z ekspertami i znawcami historii tego regionu.
Nie da się ukryć, że od kilku lat zapanowała swoista „moda” na lokowanie fabuły popularnych powieści w obozach zagłady. W związku z tym czasami pojawiają się zastrzeżenia, że odniesienia do obozów zagłady mogą przyczyniać się do strywializowania i przeinaczania prawdy o tych strasznych miejscach. Czy dotyczy to także książki „Na wschód od Breslau”? Na szczęście autorka uniknęła przeniesienia wątku romantycznego (czy nawet erotycznego) do obozu, co budziłoby największe kontrowersje. Powieściowa postać, która w wyniku dramatycznego zbiegu okoliczności trafia do Fünfteichen, jest tam jednoznacznie cierpiącym więźniem, a nie kochankiem. Moim zdaniem przemawia to na korzyść utworu, choć już z kolei dramatyczny i rozbudowany finał tego wątku o wiele bardziej kieruje się w stronę literackiej fikcji aniżeli historii.
Odpowiedzialne i rzetelne umieszczanie tego rodzaju motywów historycznych w powieściach popularnych może przynosić naprawdę wiele korzyści. Budzi to wrażliwość i historyczną świadomość. Nie ma z tym problemu na przykład współczesna niemiecka literatura popularna, która bez obaw przedstawia trudne i bolesne realia dawnych czasów oraz przełamuje wiele tematów tabu. W kontekście tego, o czym pisałam powyżej, zamysł Niny Zawadzkiej można uznać za częściowo udany. „Na wschód od Breslau” skłania też do refleksji nad niemiecką przeszłością Wrocławia, o czym jeszcze niedawno u nas nie było można lub nie chciano mówić. Pamiętajmy jednak, że jest to przede wszystkim książka do czytania dla rozrywki i – jako taka – na pewno nas nie rozczaruje.