W „Ciele huty” pobrzmiewają echa powieści produkcyjnej, ale jest to też rodzaj sagi rodzinnej. Najważniejsze jest tutaj pytanie, co się dzieje, kiedy utopia realizowana jest w prawdziwym życiu.
Wszystkich polskich hut królowa
[Anna Cieplak „Ciało huty” - recenzja]
W „Ciele huty” pobrzmiewają echa powieści produkcyjnej, ale jest to też rodzaj sagi rodzinnej. Najważniejsze jest tutaj pytanie, co się dzieje, kiedy utopia realizowana jest w prawdziwym życiu.
Autorka ma już na swoim koncie doceniane powieści, wyróżniane między innymi Nagrodą Conrada i Nagrodą Literacką im. W. Gombrowicza („Ma być czysto”, Wyd. Krytyki Politycznej, 2016). Była też nominowana do nagrody Nike i Paszportu „Polityki” (za „Lata powyżej zera”, Znak, 2017). Z kolei jej książka „Rozpływaj się” (Wyd. Literackie, 2021) znalazła się w ścisłym finale nagrody Nike. Anna Cieplak urodziła się w Dąbrowie Górniczej, jak czytamy w jej notce biograficznej - dwa kilometry od Huty Katowice. Decyzja autorki, aby pisać o swojej małej ojczyźnie, to świetny pomysł. Punktem wyjścia "Ciała huty" jest piosenka o Hucie Katowice anonimowych autorów, która powstała w czasie jej budowy. Była popularna swego czasu w Zagłębiu i na Śląsku; uczono jej w szkołach.
Budowę tego zakładu, w myśl decyzji ówczesnych władz partyjnych, rozpoczęto w kwietniu 1972 roku – ponad pół wieku temu. Przeznaczono na ten cel ponad tysiąc hektarów. Za sprawą Huty Katowice zmieniła się nie tylko gospodarka naszego kraju. Wielkim przemianom uległo także życie społeczne w regionie Zagłębia, które musiało „wchłonąć” tysiące ludzi przybywających do pracy z innych części kraju. Losy wielu osób od tej pory zostały nierozerwalnie związane z Hutą Katowice. Tak samo jak życie Ewy i Uli, dwóch głównych bohaterek „Ciała huty”. Co więcej, w cieniu fabryki żyją także ich dzieci.
Niestety, powieść nie jest najłatwiejsza w odbiorze, szczególnie na początku. Ma ona różne perspektywy czasowe i narracyjne, ułożone niechronologicznie. Dopiero po jakimś czasie możemy się zorientować, że fabuła ma dwie najważniejsze warstwy: jedną z nich są losy dwóch kobiet zatrudnionych w Hucie Katowice, na drugą składa się opowieść o życiu Mai, córki jednej z nich. Jest to zarazem próba dokonania portretu obu pokoleń: tego, które budowały Hutę oraz młodszego, mającego już zupełnie inne ideały.
Niemal zupełnie nie wybrzmiewa w książce to, że jedna z bohaterek jest tutejsza, a druga – przyjezdna. Wokół tego schematu można byłoby bardzo wiele zbudować i pokazać. Nic do dalszego rozwoju dramaturgii powieści nie wnosi zaakcentowany na początku fakt, że Zygmunt jest Ślązakiem (i na kartach powieści nawet mówi po śląsku). Tak samo niewykorzystanym elementem jest, jak się wydaje, zaledwie wspomniana utrata pracy przez osoby, które wiele lat przepracowały w Hucie. Tłem są, rzecz jasna, nowe czasy i realia, ale mieści się tu całe mnóstwo emocji i indywidualnych ludzkich dramatów. Za zrujnowane zdrowie i poświęcone życie nie dostają w zamian niczego…
Narracja jest wyrywkowa i hermetyczna. Wielu rzeczy trzeba się domyślać. To akurat zarzutem być nie musi, ale fabuła jest na tyle bezbarwna, że mało wyraziste są także postacie. I to nawet do tego stopnia, że Ula i Ewa w sumie niewiele różnią się od siebie. Poszczególne motywy nie najlepiej się ze sobą splatają. Obecny tu wątek rumuński w zasadzie niewiele wnosi do powieści. Historia Oli i Vlady, obiecująco rozpoczęta, okazuje się z czasem porzucona. Trudno też zgadnąć, o co chodzi Mai. Tkwi ona w dziwnej relacji: z żonatym mężczyzną łączy ją bardzo zażyła, bliska, ale platoniczna przyjaźń (czy coś takiego jest możliwe?). Ma ambicje naukowe, chce napisać doktorat, ale te plany szybko legną w gruzach. Życie młodej kobiety buksuje w miejscu, niełatwo jej znaleźć inny sens i kierunek.
Lekturę utrudnia przyciężkawy styl, niezbyt udane są mało błyskotliwe porównania. Można też dyskutować z pomysłem uczynienia funkcji fizjologicznych symbolicznymi w niektórych scenach, choć akurat nawiązujący do tego tytuł książki wydaje się trafny. Zakład, fabryka – to pracujący w niej ludzie, a ich ciała zużywają się i idą na przemiał… Ich fizyczność ulega degradacji w imię realizacji utopijnych ideałów socjalizmu. Rolę symboli (można je odczytywać na wiele sposobów) odgrywają też szczepki roślin.
Społeczność załogi wielkiego zakładu pokazana jest kameralnie, nie ma tutaj panoramicznych scen wielkiej produkcji czy ludzkich mas, przenikniętych euforią budowania nowego świata - w przeciwieństwie do tego, jak pokazywano to w utworach z epoki. Stosunkowo niewiele jest tu także realiów PRL-u, ale sympatyczne są z kolei wzmianki o kilku typowych zagłębiowskich potrawach. Emocje ludzi w zakładzie budzi wytop pierwszej surówki. Hutę odwiedza towarzysz Breżniew i Mirosław Hermaszewski, co jest jednak tylko wspomniane. Na pierwszym planie są kobiety i ich indywidualne historie. Jedna z nich dotyczy zwierzchnika Ewy i Uli, Szydłowskiego. Niestety, to nie były jeszcze czasy „me too”, choć bezsilna w trochę podobnej sytuacji jest też wiele lat później Maja.
Nie da się zrozumieć specyfiki tożsamości Zagłębia bez wnikliwego przyjrzenia się, czym dla tego regionu była i jest Huta Katowice. W piosence, do której nawiązuje książka Anny Cieplak, śpiewano o niej: „wszystkich polskich hut królowa”, a to w metaforycznym ujęciu figura kobiety. Tytułowe „Ciało huty” ma więc płeć. I choć, szczerze mówiąc, powieść nie bardzo porywa, jej zamysł jest doskonale czytelny: autorka zadaje sobie ważne pytania o szerokie i długofalowe konsekwencje pojawienia się wielkiego zakładu przemysłowego w tym, a nie innym miejscu: co dzieje się ze środowiskiem, z ludźmi, ich więziami społecznymi, a nawet ze zdrowiem? Jak naznacza to rodziny i czy wpływa na kształtowanie poczucia tożsamości? Czy skutki są wyłącznie negatywne, czy też mimo wszystko można zauważyć coś pozytywnego?

"tysiąc hektarów kwadratowych" - przepraszam, co się mierzy w tych jednostkach? głupotę recenzentki, czy ślepotę redaktorów Esensji?