Nie potrafię wobec tej książki zdobyć się na obiektywizm. Przed kilku laty było to moje pierwsze spotkanie z G.G. Kayem, pierwszy zachwyt jego twórczością. I choć dziś nie uważam „Tigany” za najlepsze dzieło kanadyjskiego autora, nie zmienia to faktu, że powieść ta zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, a jej bohaterowie są mi bardzo bliscy.
Anna Kańtoch
Ocalić pamięć
[Guy Gavriel Kay „Tigana” - recenzja]
Nie potrafię wobec tej książki zdobyć się na obiektywizm. Przed kilku laty było to moje pierwsze spotkanie z G.G. Kayem, pierwszy zachwyt jego twórczością. I choć dziś nie uważam „Tigany” za najlepsze dzieło kanadyjskiego autora, nie zmienia to faktu, że powieść ta zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, a jej bohaterowie są mi bardzo bliscy.
Półwysep Dłoni, podobnie jak renesansowe Włochy, na które jest stylizowany, dzieli się na skłócone ze sobą księstwa. To właśnie staje się przyczyną jego klęski – gdy nadciągają najeźdźcy, Dłoń łatwo pada ich łupem i podzielona zostaje pomiędzy dwóch czarnoksiężników, Alberica z Barbadioru oraz Brandina z Ygrathu. Pierwszy jest typowym tyranem, drugi podbite prowincje traktuje z większą łagodnością. Wszystkie z wyjątkiem Tigany, której w zemście za śmierć zabitego w bitwie syna odebrał nie tylko wolność, lecz także imię. Alessan, książę Tigany, wraz z garstką towarzyszy układają skomplikowaną, wielopiętrową intrygę, by przepędzić obu najeźdźców i jednocześnie przywrócić światu pamięć o swoim kraju.
Właśnie wątek utraconego imienia nadaje „Tiganie” oryginalność, bez której książka byłaby tylko kolejną pięknie napisaną opowieścią o walczącym o wolność narodzie. Klątwa Brandina jest karą najgorszą z możliwych, bo czarnoksiężnik, odbierając Tiganie imię, odebrał jednocześnie jej mieszkańcom tożsamość i całe wieki dziedzictwa kulturowego. Gdy umrze ostatni człowiek urodzony na terenie wolnej Tigany, kraj zniknie, jakby nigdy nie istniał. Dlatego też w powieści tak ważną rolę odgrywa sztuka, będąca nie tylko źródłem estetycznych wzruszeń, lecz także źródłem kulturowej ciągłości. Alessan rozpoznaje Devina dzięki melodii, a w Dianorze chęć zemsty podsycana jest przez pamięć o rozbitych w pył wieżach i posągach. G.G. Kay, sam będąc mistrzem słowa, świetnie rozumie także inne rodzaje sztuki – w „Tiganie” zwłaszcza muzyka opisana jest z rzadko spotykanym talentem i uczuciem.
Jest w tej powieści przepięknie odmalowana atmosfera renesansowych Włoch, z całym urokiem tej epoki, ale i jej okrucieństwem, z pogmatwanymi intrygami, oraz… sporą swobodą obyczajową, większą niż na oryginalnym półwyspie, gdyż stworzona przez autora Triada jest pod tym względem bardziej wyrozumiała niż chrześcijański Bóg. Jest także magia, która bardzo przypadła mi do gustu – z jednej strony odpowiednio tajemnicza i niezwykła, a z drugiej traktowana przez bohaterów bez przesadnego nabożeństwa, jako naturalna, choć niezbyt zrozumiała część życia.
A przede wszystkim są w „Tiganie” bohaterowie, którzy chwilami wyglądają, jakby zeszli wprost z kart dawnych eposów rycerskich – dzielni, dumni, zapamiętali zarówno w zemście, jak i w miłości. Jeśli kogoś powyższa charakterystyka wystraszyła, to spieszę poinformować, że wszystkie te cechy autor potrafi uczynić wiarygodnymi. Zresztą większość wydarzeń obserwujemy oczami młodego śpiewaka Devina, który ze wszystkich postaci jest najmniej heroiczny, stąd „Tiganę” mogą polubić nawet ci, którym bohaterowie Kaya wydają się nazbyt doskonali. Kanadyjski pisarz znakomicie łączy w swoich postaciach swoistą „literackość” z wymogami psychologicznego prawdopodobieństwa. Nie ma tu mowy o prostej opozycji zły-dobry. Ojciec Alessana nienawidzi Brandina, ale jednocześnie go rozumie, a Dianora nie potrafi poradzić sobie z rosnącym uczuciem do człowieka, na którym zaplanowała zemstę. Dianora jest nie tylko najlepiej skonstruowaną postacią w całej powieści, ale i jedną z najbardziej interesujących postaci kobiecych w literaturze fantastycznej. Co prawda nawet tak wytrawnemu psychologowi jak Kay zdarzają się potknięcia – w „Tiganie” jest nim wątek Alessana i Catriany. Relacja pomiędzy tą dwójką zmienia się zbyt gwałtownie, przydałoby się tu więcej etapów pośrednich tłumaczących czytelnikowi, dlaczego właściwie dzieje się to, co się dzieje.
Skomplikowanym, bogatym wewnętrznie bohaterom odpowiada równie skomplikowany, bogaty język. Kay lubi budować długie, wielokrotnie złożone zdania, co sprawia, że jego teksty są trudne do tłumaczenia. Na szczęście polski przekład czyta się gładko, zwłaszcza w nowej, poprawionej wersji, bo w poprzedniej zdarzały się fragmenty, w których się gubiłam. Dobrym pomysłem jest też dodanie do nowego wydania posłowia, w którym autor zdradza źródła swojej inspiracji. Nadużyciem wydaje mi się natomiast tekst z tyłu okładki – mimo wszystko „Tigana” zdecydowanie nie „rozgrywa się w realiach renesansowych Włoch"! O ile w przypadku „Lwów Al-Rassanu” takie proste przełożenie świata fantastycznego na świat realny miało jeszcze pewien sens, o tyle tutaj zbyt dużo jest zmiennych – na Półwyspie Dłoni panuje religia poli-, a nie monoteistyczna, istnieje też magia, a oba te czynniki wpływają na kulturę, czyniąc ją, mimo sporego podobieństwa, odmienną od włoskiej. Równie interesującą, owszem, ale jednak odmienną.
W porównaniu ze wspomnianymi „Lwami Al-Rassanu”, a zwłaszcza z „Sarantyńską mozaiką”, „Tigana” jest stosunkowo prosta, fabuła składa się z dwu głównych wątków (Alessana i jego towarzyszy oraz Dianory), a bohaterów nie ma zbyt wielu. I choć wyżej cenię skomplikowaną, złożoną precyzyjnie jak układanka „Mozaikę”, to i prostota „Tigany” ma w sobie wiele uroku. „Tigana” ma też zdecydowanie lepsze zakończenie, które można by uznać za banalne, gdyby nie ostatni akapit, ostatnie zdanie. Zdanie to z jednej strony każe inaczej spojrzeć na epilog, a z drugiej idealnie zamyka całą powieść. Aż żal, że „Mozaiki” nie udało się Kayowi domknąć w podobny sposób.