Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Łysiak
‹Szalbierz›

EKSTRAKT:20%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSzalbierz
Data wydania19 grudnia 2007
Autor
Wydawca Picaresque
CyklKroniki szalbierskie
ISBN978-83-926413-0-8
Format526s. 125×195mm
Cena34,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Niezwykle trafny tytuł
[Tomasz Łysiak „Szalbierz” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Marcin T.P. Łuczyński

Niezwykle trafny tytuł
[Tomasz Łysiak „Szalbierz” - recenzja]

Nie mogę sobie odmówić poświęcenia kilku słów recenzji Macieja Parowskiego, którą przytoczę w całości:
„Szalbierz” Tomasza Łysiaka to wartka, awanturnicza powieść pełna smaków, aromatów, magii i grozy średniowiecza. Tytułowy Szalbierz – mag, siłacz i rzecznik sił podejrzanej konduity, a wraz z nim błędny rycerz, karzeł, mnich, niemy bękart i natchniona niewiasta – odgrywają przed nami fascynujący spektakl rycerski, polityczny, demoniczny, szpiegowski. Oto jak debiutują przyszli zawodowcy.
Przysięgam z ręką na sercu, że w pierwszym zdaniu prawdziwe są tylko słowa: „Szalbierz” Tomasza Łysiaka. A jeśli już coś jest tutaj „fascynującym spektaklem”, to fakt, że tak niedopracowana książka – i jest to naprawdę najłagodniejsze i najmniej kategoryczne określenie, jakie mi przychodzi do głowy – zyskała tak entuzjastyczną przychylność recenzenta, którego nazwisko coś jednak w środowisku znaczy. Nawet jeśli wchodzą tu w grę rozmaite możliwości, żadna z nich nie jest dla Macieja Parowskiego pochlebna. Albo książki nie czytał, albo napisał recenzję skrajnie nieszczerą (pewnie jest to częstsza praktyka w wydawnictwach niżbym sobie życzył; nie mam w tej sprawie żadnych doświadczeń), albo kompletnie zatracił zmysł rozpoznawania dobrej literatury.
I naprawdę nie chodzi tu o to, że de gustibus…
• • •
Zważywszy na to, że cała książka poświęcona jest formowaniu się drużyny, owych „Siedmiu, którzy ocalą kraj przed piekielną nawałą…” (wspomniana nawała jeszcze nie następuje), tudzież na znaczące ostatnie zdanie: „Burza miała się dopiero rozpętać na dobre”, mimo zamykającego słowa „KONIEC” należy się spodziewać, iż „Szalbierz” będzie miał jakiś ciąg dalszy. Jeśli takowy nastąpi, nie wróżę mu wielkich sukcesów (mnie osobiście kształt ewentualnej kontynuacji ani ziębi, ani parzy). Powód merytoryczny podałbym taki: czytelnik ma dosyć ograniczoną zdolność absorbowania historii, w których wiodącą rolę grają jakieś tajne zakony. Po przekroczeniu pewnego progu, każda następna tego rodzaju opowieść budzi odruch wymiotny. Zwłaszcza, że mamy za sobą kilkuletni okres istnego wysypu literatury inspirowanej „Kodem Leonarda da Vinciego” Dana Browna, a tam tajne bractwa lub zakony są tak powszechne, że praktycznie spadają z deszczem. To już nie ten moment, gdy można się zabrać na cudzej fali. Teraz można się co najwyżej za nią wlec. W dołku.
Ale powodów marnych szans na to, by dalsze losy „Szalbierza” i ferajny cieszyły się zainteresowaniem podobnym jak część pierwsza, upatruję przede wszystkim w skutkach bardzo głupiego manewru, który mnie strasznie zezłościł, a który na pierwszy rzut oka jakiejś naiwnej osoby mógł się wydawać diablo sprytny: nazwisko chodliwe i głośne, pierwszy tysiąc sprzeda się na pniu, a potem jakoś będzie. Pewnie tak, ale nie bez konsekwencji, bowiem sztuczki polegające na tym, że pod cudzą, solidnie przez lata wypracowaną marką, sprzedaje się marny produkt, odpowiednio obklakowany i obcmokany, zwykle się mszczą. Z perspektywy czytelnika wygląda to tak, że autor i wydawca chcieli wykorzystać fakt, iż z nazwiskiem Łysiak nieodmiennie jest związana osoba ojca Tomasza, Waldemara, jednego z najpoczytniejszych i najlepszych warsztatowo polskich pisarzy. Wszystkie opowiastki o tym, jak to twórca „Szalbierza” chciał spróbować zrobić coś na poletku literackim na własny rachunek, nie opierając się na bardzo ugruntowanej pozycji rynkowej swego taty, ograniczyły się do sfery deklaracji (w tej liczbie również do efektownej konkluzji sformułowanej w wywiadzie, że miałoby to tyle sensu, co ściganie się z Kubicą).
Tymczasem w działaniach praktycznych nie ma śladu takich intencji: autor wystąpił pod działającym na czytelników niczym krew na piranie nazwiskiem, a wydawca zamieścił w Salonie24 notkę zatytułowaną „Łysiak, syn Łysiaka”, jednocześnie, w zasadzie na tym samym oddechu, rozczulając się, jak to jego kumpel nie zgodził się na zamieszczenie na okładce książki informacji o swoim słynnym ojcu. Jeśli to miał być dowcip, to wyszedł naprawdę marny. Fakt, explicite nigdzie nie pada informacja dotycząca pokrewieństwa. No i co z tego? Czy obaj panowie mają Czytelników za kompletnych durniów? Trzeba było Autorowi wydać „Szalbierza” pod pseudonimem Tomasz Bąbalina, a wydawcy powiedzieć: „Pary z gęby, bo łeb urwę!” – czystość jego intencji byłaby nie do zakwestionowania, a książka musiałaby zdobywać czytelników własnymi siłami. Gołym okiem widać, że z premedytacją postanowili wykorzystać chodliwość książek sygnowanych tym konkretnym nazwiskiem. Ich wola. Debiutujący autor, debiutujący wydawca, czymś trzeba czytelnika przyciągnąć – w pełni rozumiem wszystkie biznesowe względy za tym stojące. Ale przynajmniej nie robiliby z ludzi wariatów, nie traktowaliby konsumentów literatury jak imbecyli, którzy dwa do dwóch nie potrafią dodać. To może banał i truizm, ale mimo wszystko to napiszę: my bardzo nie lubimy, gdy się nas tak traktuje. I potrafimy to brzydko okazać. Czasem kończy się to tak, że książka (względnie te, które autor napisze później) nie chce się sprzedawać, nawet jak ją w hipermarketach za pół darmo dołączać do wybielaczy albo kadzidełek.
Czy się opłacało tak brzydko pogrywać, wszyscy zainteresowani wkrótce się przekonają. Może się srodze mylę, może wcale nie będzie tak źle ani teraz, ani w przyszłości, i tylko ja tu wybrzydzam i sarkam. Na forum strony poświęconej Waldemarowi Łysiakowi w temacie „Szalbierz” znaleźć można reakcje w tonie bardzo minorowym, ale trafiłem w sieci na recenzję tak entuzjastyczną, że aż z niej dymi, autorstwa niejakiego Meszuge.1) Cóż, są i takie (chociaż znalazłem komentarze, że to po prostu wyjątkowo chamski PR – tekst został w identycznym brzmieniu opublikowany w paru innych miejscach).
Moim zdaniem każdy, kto się zastanawiał, jak sobie poradzi w literackim świecie syn TEGO pisarza, rzutem oka na pierwszych kilka stron powieści ciekawość zaspokoi, i to metodą kubła zimnej wody. Jeśli oczekiwał pewnych konkretnych wartości po słowie pisanym przerobionym na druk objęty okładkami, rozprowadzany po księgarniach jako książka wydana przez wydawnictwo (a więc nie własnym sumptem autora), tytuł może wydać mu się ironiczny, ale – twierdzę – jest on niezwykle trafny.
Cała ta sprawa to jedno wielkie szalbierstwo, na które czytelnik wymagający i bardzo starannie gospodarujący swoją gotówką nabierze się dwa razy. Pierwszy i ostatni.
koniec
« 1 2
10 stycznia 2008

Komentarze

09 III 2016   18:38:10

Ależ idiotyczna recenzja!
Szalbierza czytałem z przyjemnością i uważam tą książkę za udaną.
Tego samego nie mogę już powiedzieć o recenzji. Jeśli człowiek ma jakiś osobisty problem do wydawcy, bądź do autora książki to niech mu to powie w twarz.
Recenzja ociekająca jakimś śmierdzącym jadem i pozbawiona sensu.
Z mojej strony silna sugestia zmiany zajęcia dla pana "recenzenta".

26 X 2016   14:16:16

"Szalbierza czytałem z przyjemnością i uważam tą książkę za udaną."

Uuuu, no, to wszystko zasadniczo zmienia. Zwłaszcza słabe punkty, które wskazałem, znikają jak dym na silnym wietrze.

29 II 2020   11:17:35

Nie dwa razy ale trzy razy - pierwszy ostatni i nigdy więcej

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Szczęsny szybko zaskarbił sobie sympatię czytelników, w efekcie rok po roku Anna Kłodzińska publikowała kolejne powieści, w których rozwiązywał on mniej lub bardziej skomplikowane dochodzenia. W „Srebrzystej śmierci” Białemu Kapitanowi dane jest prowadzić śledztwo w sprawie handlu… białym proszkiem.

więcej »

Studium utraty
Joanna Kapica-Curzytek

25 IV 2024

Powieść czeskiej pisarki „Lata ciszy” to psychologiczny osobisty dramat i zarazem przejmujący portret okresu komunizmu w Czechosłowacji.

więcej »

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.