Piosenki Wojciecha MłynarskiegoDziś, w tym smutnym dniu, tylko w jeden sposób możemy oddać hołd Wojciechowi Młynarskiego – wspominając nasze ulubione piosenki. Oto wybór redaktorów Esensji.
Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad WągrowskiPiosenki Wojciecha MłynarskiegoDziś, w tym smutnym dniu, tylko w jeden sposób możemy oddać hołd Wojciechowi Młynarskiego – wspominając nasze ulubione piosenki. Oto wybór redaktorów Esensji. Jesteśmy na wczasach Przemysław Ciura Jeden z największych przebojów Wojciecha Młynarskiego, co przekłada się na to, że zapewne też najlepiej rozpoznawalny jego utwór. Piosenka zaśpiewana z wielkim kunsztem i zaaranżowana z niesamowitą werwą, dzięki którym – i pomimo lekkiego charakteru – można kwalifikować ją nie tylko jako prostą przyśpiewkę o wczasowych przygodach pewnej femme fatale. Jest to między innymi, podany z lekko prześmiewczą, ale w gruncie rzeczy przyjazną nutą, barwny opis wielkomiejskiego środowiska peerelowskich uprzywilejowanych, którzy „piękne okoliczności przyrody” mają w zwyczaju wykorzystywać jako atrakcyjne tło dla swoich towarzyskich zabiegów. Podany z hipnotyzującym wyczuciem przedstawionej opowieści, utwór niesie ze sobą ostrze satyry i charyzmę tanga, idealnie nadając się do tańca. Podejmując zaś, z humorem i dystansem, wątek nietrafionego, wariackiego zadurzenia, stanowi jeden z najsmakowiciej rozbudowanych dowcipów o muzykach. Jeszcze w zielone gramy Konrad Wągrowski Piękna, ponadczasowa (bo przecież w dzisiejszych czasach jeszcze bardziej niż w PRL „Przez kolejne grudnie, maje każdy goni jak szalony”) piosenka o tym, że póki życia, póty nadziei. Cudnie wypadają poetyckie metafory owej nadziei – tytułowe „w zielone gramy”, „Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną / Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną”, „Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie / Jeszcze nie, długo nie”, „W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle / Jeszcze nie, długo nie!”. Ciekawe są możliwości interpretacyjne tego tekstu – w wersji Młynarskiego jest to butna wiara we własne siły mimo upływających lat, mimo tego, że „skroń niejedna siwa”. Z kolei w interpretacji grupy Raz Dwa Trzy otrzymujemy zupełnie inne znaczenie tych samych słów – to już rozpaczliwa próba oszukania samego siebie mimo nieubłaganego upływu czasu. Ale ta wieloznaczność tekstu z pewnością jest jego siłą. W Polskę idziemy Marcin T.P. Łuczyński Znana środowiskowa anegdota, opowiedziana ongiś w telewizji przez Macieja Stuhra, podczas jakiegoś jubileuszowego programu prowadzonego przez Piotra Bałtroczyka, mówi o tym, jak to „młody Stuhr” po pierwszym bodajże udanym występie jego kabaretu „Po żarcie” na Pace przybiegł uradowany do swojego ojca i z entuzjazmem oznajmił: „Tato! Graliśmy na scenie!” Na co szanowny senior zareagował z flegmą: „Chwileczkę, powoli. Po pierwsze: nie ’graliśmy’ tylko ’występowaliśmy’, a po drugie nie ’na scenie’ tylko ’na estradzie’. Bo ’grana na scenie’ to pan Trela w Teatrze Starym”. Ta słodka w sumie anegdota rzuca pewien cień na występy estradowe, czyniąc je niejako „brzydszą siostrą” poważnej, szacownej sztuki teatru. Każdy w miarę dobrze zorientowany człowiek wie, że to nieprawda, że również estrada piosenki czy kabaretu ma swoje prześwietne gwiazdy. Wczoraj odeszła jedna z nich. Człowiek-obserwator, który sam kiedyś opowiedział anegdotę o sobie samym, a której przy tej smutnej okazji nie sposób ominąć. Otóż miał on we zwyczaju nosić w kieszeni marynarki dwa złote, które zawsze dawał któremuś z niewielkiej grupki miejscowych pijaczków (wszyscy takich widzieliśmy, każdy z nas zapewne raz w życiu usłyszał: „Kierowniku, brakuje nam tylko pięćdziesiąt groszy”). Lokalne towarzystwo bardzo go lubiło za tę pieniężną zapobiegliwość. Któregoś razu, jak wspominał Młynarski, wychodząc z domu przekonał się, że najdrobniejszym bilonem, jaki ma w portfelu, to pięć złotych. Zabrał pieniążek i poszedł swoją zwyczajową trasą. Traf chciał, że akurat właśnie tego dnia jego znajoma ekipa gościła reprezentację z innej dzielnicy, więc grono było cokolwiek liczniejsze. Młynarski podszedł, wręczył monetę skarbnikowi grupy, której ten się przyjrzał uważnie, po czym pokiwał głową i skwitował: „Podziwiamy pana intelygencję”. Takie historie pozwalają lepiej zrozumieć, dlaczego było możliwe napisanie piosenki „W Polskę idziemy”, wspaniale wykonywaną i interpretowaną w kabarecie „Dudek” przez Wiesława Gołasa. Bo to jest bardzo ciepła, nostalgiczna i ogromnie tolerancyjna opowieść o tych Polakach, którzy lubią „dać w szyję”. To jest, obok „Naszej Europy” autorstwa Jana Kaczmarka, jeden z najtrafniejszych poetyckich obrazów epoki, w której ludzie się odnajdywali nierzadko poprzez huczną zabawę, gdzie liczył się kompan do kieliszka i perspektywa rychłej powtórki. W Polskę idziemy, drodzy panowie, w Polskę idziemy. Tam, gdzie szaro i brudno, i na trzeźwo smutno, tam po kielonku nadal jest szaro i brudno, ale już się człowiek nie przejmuje. Nim pierwsza seta zaszumi w głowie drugą pijemy. Za wszystko w zasadzie, do dna, jak leci, za fart, za dzieci, za zdrowie żony. W świecie, w którym niewiele można, w którym perspektywy nie są różowe, ale też nie czarne, za przeszłość, co czasami zawstydza, a czasami rozbawia, za te wszystkie popełnione głupoty i niewykorzystane szanse, było, nie było… w to głupie ryło, w ten dziób spragniony. Bo zawsze nadchodzi jakieś jutro, nowe otwarcie, kolejny tydzień, kolejny ciężki poniedziałek na drodze do piąteczku. Więc potem wyśnimy sen kolorowy, sen malowany, z twarzą wtuloną w kotlet schabowy, panierowany. W Polskę idziemy, drodzy panowie, w Polskę idziemy. Nim pierwsza seta zaszumi w głowie do ludzi lgniemy. Prześliczna wiolonczelistka / Lubię wracać tam, gdzie byłem Wojciech Gołąbowski „Prześliczną wiolonczelistkę” Skaldowie nagrali kilka lat przed moim narodzeniem – wkrótce minie mu pół wieku! Całkiem udany mariaż muzyki rozrywkowej z klasyczną – poprzez wstawki grane, jakże by inaczej, na wiolonczeli – swym rytmem, radością wymowy, stawia piosenkę w czołówce największych polskich przebojów. W teledysku w rolę prześlicznej wiolonczelistki wcieliła się takaż właśnie Ewa Szykulska; niemniej każdemu, komu w młodości serce drgało na widok tej czy innej Wioletty, wie, jak natrętna potrafi być melodyczna fraza „prześliczna wio-, wiolo-"… A po latach? Gdy po Wiolettach pozostały tylko piękne wspomnienia, a po lecie przychodzi jesienna zaduma, „Lubię wracać tam, gdzie byłem” Zbigniewa Wodeckiego „wyrywa” – jak trafnie skomentowano na YouTubie – „duszę z zawiasami”. Jak „Prześliczna…” jest pieśnią młodości, tak do „Lubię…” trzeba dorosnąć, przeżyć te parę lat więcej. No i mieć wspomnienia, przy których potrafi zakręcić się w oku łza… Róbmy swoje Adam Kordaś Wojciech Młynarski swym wspaniałym poetyckim wyczuciem słowa nie tylko dogłębnie wzruszał ale też chyba próbował trochę „naprostowywać” otaczającą rzeczywistość komentując jej nie zawsze najpiękniejszą facjatę. Czymże bowiem są piosenki jak „Przyjdzie walec i wyrówna” albo „Ballada o dwóch koniach” jeśli nie prztyczkiem w nos dla tych wszystkich „cwaniaczków” którym się roi, że skoro chwilowo dzierżą bat, mogą wszystko. Już nie wspominając o uniwersalnym hymnie jakże aktualnym zwłaszcza w naszych czasach – „Co by tu jeszcze…” Jednak choćby piosenka „A wójta się nie bójta” dowodzi, że patrzył też bardzo trzeźwo na rozmaitych „naprawiaczy” tego skądinąd niedoskonałego świata… Ech, strasznie szkoda, że takich niebanalnych ludzi ubywa a tych od „co by tu jeszcze…” coraz więcej… No nic, pomimo wszystko – „Róbmy swoje” :) ![]() 16 marca 2017 |
Dzięki za przypomnienie kilku piosenek i inspirację do szukania kolejnych. Bo to jest tak, że człowiek może się (jak ja) na Młynarskim wychować i nawet sobie tego nie uświadamiać. Co pokazuje jego znaczenie oczywiście!
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny album Michael Garrick Band.
więcej »W pierwszej połowie lat 70. XX wieku, czyli w swym najbardziej twórczym okresie, gdy mieli wszelkie predyspozycje ku temu, by przed nimi „klękały narody”, wydali zaledwie dwie płyty studyjne. W kolejnych dekadach powracali jeszcze trzykrotnie, a ich dyskografia wzbogaciła się o liczne wydawnictwa z archiwaliami. Które jedynie potęgowały żal, że tak właśnie potoczyła się historia Agitation Free.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wydany w 1972 roku album Kwintetu Dona Rendella.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Gdy szukasz własnej drogi
— Wojciech Gołąbowski
Tylko praca dyplomowa, niestety
— Wojciech Gołąbowski
O pożytkach ze zdrowych zębów oraz powrót do Liszkowa
— Wojciech Gołąbowski
Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Nie załapałam się na dyskusję w tym błyskawicznym rankingu, bo dodałabym jeszcze - kultowy nieomalże - "Obiad rodzinny". :-) No i przez te grzybki...