Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspieW tym tygodniu minęło 10 lat od premiery jednego z najgłośniejszych seriali telewizyjnych XXI stulecia: „Lost – Zagubionych”. Serialu, który niegdyś elektryzował rzesze widzów, o którym niezliczone dyskusje szalały w internecie, a którego zakończenie skutecznie podzieliło widzów. Niekwestionowanego – mimo licznych zastrzeżeń – telewizyjnego fenomenu. Z tej okazji publikujemy redakcyjną dyskusję, którą tworzyliśmy… przez kilka lat.
Jędrzej Burszta, Karol Kućmierz, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad WągrowskiDym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspieW tym tygodniu minęło 10 lat od premiery jednego z najgłośniejszych seriali telewizyjnych XXI stulecia: „Lost – Zagubionych”. Serialu, który niegdyś elektryzował rzesze widzów, o którym niezliczone dyskusje szalały w internecie, a którego zakończenie skutecznie podzieliło widzów. Niekwestionowanego – mimo licznych zastrzeżeń – telewizyjnego fenomenu. Z tej okazji publikujemy redakcyjną dyskusję, którą tworzyliśmy… przez kilka lat. Dyskusja, która Wam dziś prezentujemy, to zaskakujący przykład esensyjnego „development hell”. Zaczęliśmy ją spisywać tuż po finale sezonu, cztery lata temu – stąd wiele detalicznych rozważań na temat zakończenia. Nie udało nam się wówczas dojść do jakiś podsumowujących wniosków. Wróciliśmy do dyskusji po kilku miesiącach i spojrzeliśmy na serial z pewnej perspektywy, ale wciąż nie czuliśmy, że domknęliśmy temat, a inne esensyjne obowiązki nas skutecznie od dyskusji odciągnęły. Tekst leżący bez publikacji staje się coraz bardziej obcy autorom i coraz trudniej się do niego wraca – stąd kolejne opóźnienie. Ale teraz przyszła ładna, dziesięcioletnia rocznica serii, sądzimy, że dyskusja mim wszystko dotyka ciekawych spraw i warto ją Wam zaprezentować, przepraszając za jej pewien chaos i niespójność. Ale szkoda by było, gdyby na zawsze już pozostała w wirtualnej szufladzie. Oceńcie sami. Marcin T.P. Łuczyński: Pozamiatane. Wiadomo, jak ta długaśna historia się skończyła. Wiadomo, co wiadomo, wiadomo też, czego mimo nagromadzenia wątków i mnóstwa detali nie wiadomo. Treść, forma – wszystko na patelni. A zatem dwa pytania zasadnicze na sam początek: czy w Waszych oczach serial się broni jako całość? Jak oceniacie jego zakończenie? Karol Kućmierz: „Lost” powstał jako serial z wielkimi ambicjami, który coraz bardziej poszerzał swój świat i mitologię, dokładając kolejne wątki, postacie i tajemnice. Eksperymentował też z formą, wprowadzał ciekawe zabiegi dramaturgiczne, podróże w czasie, retrospekcje, futurospekcje. Kiedy ustalono datę końcową, wydawało się, że wszystko jest dobrze przemyślane; twórcy mają dopracowany plan, który wprowadzą precyzyjnie w życie, stopniowo wyjaśniając kolejne zagadki. Oczywiście tajemnice były od początku ważnym elementem serialu, ale ten nie byłby w połowie tak interesujący gdyby nie plejada fascynujących bohaterów, od głównych rozbitków, po drugoplanowe i poboczne postacie, które z czasem stawały się ulubieńcami fanów. Lindelof i Cuse wielokrotnie podkreślali, że to właśnie bohaterowie i ich historie są najważniejsze i w tym aspekcie dotrzymali słowa. Dzięki rozbudowanemu rozwojowi wielu postaci, ciekawym zwrotom i przemianom – serial broni się i wynagradza emocjonalnie sześcioletnie zaangażowanie. Jeśli chodzi o zagadki to dobrze się stało, że niektóre nie zostały wyjaśnione. Nie chciałbym, żeby ostatni sezon był serią monologów i retrospekcji wykładających wszystko na tacę. Jednak wiele wątków zostało niepotrzebnie ominiętych, a naprawdę niewiele wysiłku kosztowałoby ich choćby pobieżne wyjaśnienie. „Lost” broni się jako angażująca emocjonalnie historia grupy bohaterów, ale pozostawia pewien niedosyt w kwestii wykreowanego świata. Samo zakończenie to świetne dwie godziny telewizji, dobrze wyważone, wzruszające, angażujące i trzymające w napięciu. Kiczu i melodramatycznych chwytów także nie zabrakło, ale serial nigdy nie bał się poruszać prostych emocjonalnych strun. Ładnie też wszystko się uzupełnia z pilotem, jest wiele mrugnięć do widza. Natomiast sam ostatni sezon był zdecydowanie nierówny. Flash-sideways były nie do końca dopracowanym pomysłem, a ich wyjaśnienie nie wynagradza wielu momentów nudy. Wydarzenia na wyspie także niepotrzebnie zwolniły podczas pobytu w świątyni, która okazała się w sumie mało interesująca. Ostatni sezon powinien być zdecydowanie bardziej dynamiczny, a często wydawało się, że scenarzyści celowo grają na czas. Niemniej jednak szósty sezon podarował nam co najmniej dwa wybitne epizody: „Ab Aeterno” i „Happily Ever After”, koncentrujące się postaciach Richarda i Desmonda. Konrad Wagrowski: A ja, z dystansu, choć do tej pory broniłem „Losta”, odczuwam rozczarowanie. Nie, nawet nie dlatego, że nie otrzymałem odpowiedzi na wszelkie zagadki (a nawet chyba na połowę z nich – bo odpowiedzi za każdym razem rodziły nowe pytania). Zawsze przecież pozostaje frajda budowania własnych teorii (a jest po temu mnóstwo interesujących tropów). Nie, mój problem polega na czymś innym – gdy się kończy TAKIE dzieło, finał powinien być godny całości. Tymczasem zwieńczenie szóstej serii ustępuje pod względem rozmachu i dramaturgii prawie wszystkim finałom sezonów, w szczególności piątego (fakt, przebicie eksplozji bomby wodorowej musiało być trudne). Jakieś takie to wszystko… „letnie” było… No i rozwiązanie wątku „Flash-sideways” również rozczarowuje, bo stawia pytanie o jego sens dla całości. Czy nie lepiej było jednak poświęcić te 18 odcinków tylko i wyłącznie Wyspie? M.T.P.Ł.: Zanim zrobię się małostkowy, czepialski i zrzędliwy (a będę jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”), zacznę nietypowo, bo od wniosku finalnego. Otóż jeśli ktoś jeszcze nie oglądał „Losta”, względnie oglądał po łebkach, z długimi przerwami, a ma możliwość dysponowania całością, sześcioma sezonami, niech zainwestuje czas, zrezygnuje z wielu innych rozrywek, ograniczy do minimum wszelkie czynniki rozpraszające i obejrzy ten serial od deski do deski, najlepiej ciurkiem. Owszem, aż tak warto. A teraz psioczę (POZORNIE tylko przecząc temu, co przed chwilą napisałem): „Lost” mnie w ogromnym stopniu rozczarował. Nie udało się dociągnąć tego wszystkiego do końca tak, jak należało. Całość fabuły kompletnie się kupy nie trzyma. Finał jest straszliwie na siłę ciągnięty i to baaardzo widać, w dialogach chociażby. Szczególnie kuriozalna jest dla mnie scena przy ognisku, gdzie Jacob zbiera wokół siebie tych pretendentów do bycia jego następcą, którzy jeszcze przeżyli, by im „wszystko wyjaśnić”, mówi, mówi – i oczywiście guzik wyjaśnia, bo przecież do końca sezonu jest jeszcze parę odcinków, trzeba tam widza dotargać z całym trzymającym go napięciem. Tylko że to już są popłuczyny po napięciu, bo każdy fałsz w ten sposób psuje całość. I co? I zero reakcji. W tym momencie cała ekipa powinna gościa przewrócić, wziąć go pod buty, nastukać rzetelnie, po czym oświadczyć, że cała ta zabawa w zagadki i niedomówienia właśnie się skończyła, nadeszła zaś pora na komplet wyjaśnień, spójny, kompetentny, bez żadnego pieprzenia. Oczywiście niczego takiego nie zrobiła, bo po co. KW: Zwłaszcza, że w zwiastunie do sezonu finalnego pojawia się tekst Locka/Smocka/Flocka/Miba „Pytania się skończyły. Czas na odpowiedzi”. Których oczywiście nie było, a te które były, rodziły nowe pytania. M.T.P.Ł.: Cała masa rzeczy jest kompletnie od czapy i po ostatnich kadrach doskonale to widać. W scenariuszu ogromną rolę gra czynnik mistyczny, a ten nie został należycie wyjaśniony. Jak i cała masa detali zresztą. Generalnie jestem na tak, ale pierwotny entuzjazm rzeczywiście mi zdechł. Powodami jestem gotów sypać z rękawa (i wcale nie będą to rzeczy związane z podróżami w czasie). KW: Akurat podróże w czasie nie były tu źle odrobione. To znaczy, oczywiście, logicznie to się sypało, ale było ciekawe koncepcyjnie i czerpało mądrze z wzorców popkultury. Nie mówiąc już o tym, że opowiadanie o historii inicjatywy Dharma, przenosząc w tamte czasy naszych bohaterów było jednym z najgenialniejszych pomysłów, jakie pojawiły się w tym serialu. Ale – jak słusznie zauważa Karol – najważniejsi byli bohaterowie. Oni byli naprawdę ciekawi, oni byli naprawdę złożeni i ich losami naprawdę się przejmowaliśmy (a gdy umierali – płakaliśmy rzewnie). Tyle tylko, że na kluczowe pytanie – czym jest Wyspa – dobra odpowiedź nie padła… KK: Jak dla mnie to wygląda tak, że twórcy mieli wielkie ambicje i chcieli zrobić zbyt wiele rzeczy naraz. A to, co z tego wyszło jest raczej dowodem, że zadanie, które przed sobą postawili ich przerosło. W każdym sezonie stosowano podział akcji na tryb „wyspowy” i towarzyszące temu flashbacki, a potem flashforwardy. I to była w dużym stopniu pułapka, w którą wpadli sami scenarzyści. W szóstym sezonie zabrakło ciekawego uzasadnienia takiej formy. Po końcowym wyjaśnieniu, wcale nie mam ochoty odświeżać serialu, bo większość flash-sideways było nudnawych i niepotrzebnych. KW: O, to, to. KK: Kilka się sprawdziło jako echa i odbicia tego co się działo na wyspie, ale większość tylko stało na przeszkodzie do oczekiwanego finału. Lindelof i Cuse zaczęli podkreślać w wywiadach, że to bohaterowie są najważniejsi (co niewątpliwie jest prawdą), ale to było raczej przygotowanie widzów na to, że nie otrzymają swoich odpowiedzi. A te, które otrzymali raczej rozczarowują. Sam liczyłem na bardziej przewrotne rozwiązanie, które wywróciłoby trochę prostą dychotomię czarno-białego dobra i zła. Autorzy serialu stworzyli intrygujący, bogaty świat, zaludnili go fascynującymi postaciami, lecz cały ogrom tego przedsięwzięcia ich przerósł. Co i tak nie zmienia tego, że „Lost” to jeden z ważniejszych seriali ostatnich lat i choć nie jest idealny, to ciągle posiada mnóstwo znakomitych elementów. |
Ja też odpadłem w momencie, gdy zaczęły się całe skoki w czasie - dla mnie wtedy serial też zrobił skok, tyle, że nad rekinem. Potem dooglądałem z przymusu końcówkę i czułem wręcz obrzydzenie, jak łopatologicznie i niespójnie wszystko związano. Dziś mam zupełnie odwrotnie niż KW - to marne zakończenie zostało mi w pamięci, zacierając dobre początki.
Już od bodaj 3 sezonu zastanawiam się jak można tak zepsuć taki dobry materiał... Zapytali by się najprzeciętniejszego pisarza SF i by im to jakoś dopowiedział do końca. W najgorszym razie można by było też iść na łatwiznę i skopiować zakończenie z 'Tajemniczej wyspy'.
No ale cóż. Wyszły z tego jakieś majaki naćpanego nastolatka.
A mi się akurat motyw opowieści o inicjatywie Dharma poprzez podróż w czasie podobał. No i sam finał tego sezonu - czy może być coś bardziej spektakularnego niż wybuch bomby wodorowej? Gorszy był brak pomysłu na sezon finałowy, pozostawienie dziesiątków wątków bez domknięcia.
No to chyba jestem jedyną tu osobą, której finał nie rozczarował; właściwie spodziewałam się takiego rozwiązania.Niespecjalnie rozumiem dlaczego któryś z Panów nazywa takie rozwiązanie "banalną mistyką"? Idea duchowego przepracowania swego życia, czyścca, jakkolwiek stara nie wydaje mi się wyeksploatowana w sztuce, a banalna wcale. Idea jak idea, w "Lostach" pociągająca jest forma, portrety psychologiczne, świat. Co do podróżowania w czasie, nie widziałam filmu w którym jakoś trzymałoby się to kupy;)
Chociaż o brytyjskim dramatopisarzu i prozaiku Patricku Hamiltonie dzisiaj już mało kto pamięta, wielbiciele klasycznych thrillerów psychologicznych sprzed dekad powinni kojarzyć przynajmniej dwie z jego sztuk, które dotarły do Hollywoodu – „Gasnący płomień” oraz „Sznur”. Ta pierwsza doczekała się także inscenizacji w ramach Teatru Sensacji „Kobra”, a reżysersko odpowiadał za to… Andrzej Łapicki.
więcej »Zdarza się, że za jednym zamachem twórcy oferują widzowi wizję całkiem trafioną, jak i kompletnie chybioną. Na przykład w kwestii rozwoju motoryzacji.
więcej »Joseph Conrad to – bez wątpienia – najwybitniejszy polski pisarz, który tworzył w innym niż polski języku. Choć przynależy do literatury angielskiej, chętnie podkreślamy jego pochodzenie. Zwłaszcza że po 1918 roku rozważał nawet powrót do ojczyzny, która odzyskała niepodległość. „Tajny agent” to jedna z jego powieści psychologiczno-sensacyjnych. W 1974 roku doczekała się inscenizacji w ramach telewizyjnego Teatru Sensacji.
więcej »Dysonans motoryzacyjny
— Jarosław Loretz
Obrandowani
— Jarosław Loretz
Na wywczasie
— Jarosław Loretz
W kupie raźniej
— Jarosław Loretz
Proszę szanownej wycieczki
— Jarosław Loretz
Och jej, ja tu faktycznie mam tatuaż
— Jarosław Loretz
Proszę oddać mi kapelusz. W środku tkwi połowa mojego czerepu
— Jarosław Loretz
Superman z napędem kobiecym
— Jarosław Loretz
Warzywny dramat
— Jarosław Loretz
Międzygwiezdne fotele w natarciu
— Jarosław Loretz
Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski
Lost był genialnym serialem przez pierwsze 1.5 sezonu (które oglądałem chyba z 7 razy). Później ostre pikowanie w dół z każdym kolejnym sezonem. W trakcie 5 sezonu dałem sobie spokój z serialem (który kiedyś tak ubóstwiałem) i stwierdziłem, że nie chce nawet wiedzieć co za brednie oni jeszcze w tę historię wcisną.
Nie wiem jak to się stało, ale chyba żaden, nawet najmniej ogarnięty fan serialu nie wyspekulował nigdy gorszego zakończenia i domknięcia tej historii niż zrobili to jego twórcy.
Bardzo trafne jest porównanie do 'Matrixa'. Bardzo dobra 1 część, słaba 2 część i jakieś potworne głupoty w części ostatniej.