„Śmierć w Koryo” to książka debiutanta podpisującego się pseudonimem James Church. Ponoć autor jest byłym oficerem amerykańskiego wywiadu i całe lata służył w Azji, toteż miał okazję poznać totalitarną Koreę Północną. Tam podczas służby po wielokroć wpadał na inspektora O, którego uczynił głównym bohaterem swojego kryminału
Błysk kuchennych noży
[James Church „Śmierć w Koryo” - recenzja]
„Śmierć w Koryo” to książka debiutanta podpisującego się pseudonimem James Church. Ponoć autor jest byłym oficerem amerykańskiego wywiadu i całe lata służył w Azji, toteż miał okazję poznać totalitarną Koreę Północną. Tam podczas służby po wielokroć wpadał na inspektora O, którego uczynił głównym bohaterem swojego kryminału
James Church
‹Śmierć w Koryo›
Opowieść rozgrywa się w scenerii reżimowej Korei. Inspektor O zostaje wysłany w teren z prostym zadaniem: ma jedynie sfotografować przejeżdżający autostradą samochód, a zostaje wciągnięty w rozgrywkę między nienawidzącymi się funkcjonariuszami aparatu bezpieczeństwa. Nic nie idzie po jego myśli, a na dodatek mocodawcy zabójców starają się robić wszystko, byle tylko zatrzeć za sobą ślady. Cała intryga rozgrywa się pomiędzy kolejnymi szczeblami totalitarnego aparatu nacisku – oficerowie tajnych służb stają przeciwko sobie w rozgrywce o wpływy i pieniądze. „Śmierć w Koryo” to ilustracja zepsutego ustroju, który wyniszcza się wewnętrznie poprzez podsłuchy, wzajemne podejrzenia i ciągłe rewizje. Jak przyznaje jeden z ministrów, w ścianach jego gabinetu jest tyle dziur po mikrofonach, że dziwi się, iż jeszcze stoją.
Mocną stroną książki są świetnie skrojone postaci. Na temat inspektora O czytelnik cały czas dowiaduje się interesujących faktów. Bohater jest buntownikiem, bo nie nosi partyjnej odznaki z wizerunkiem wodza i ostentacyjnie opuszcza ideologiczne zebrania, przez co stale naraża się na donosy ze strony innych funkcjonariuszy. Posiada jednak wpływowych mocodawców, którzy blokują każdy wpis do jego akt o rzekomej działalności wywrotowej. Jednak nawet przyjaciel, nadinspektor Pak, nie potrafi powstrzymać regularnych przeszukań kawalerki podopiecznego. Razu jednego bohater zostawił niechcianym gościom liścik, by podczas buszowania po mieszkaniu nie przestawiali jego wazonu, ale i to nie zadziałało. Inspektor O był niegdyś stolarzem, wnukiem bardzo znanego rzemieślnika, i po dziadku zostało mu zamiłowanie do gładzenia drewna. Polerowanie klocka persymony lub dębu pomaga mu skupić myśli i działa na nerwy innym funkcjonariuszom, którzy donoszą o tym dziwacznym nawyku bohatera. Raz nawet skonfiskowali inspektorowi O zapas papieru ściernego z szafki przeznaczonej na akta. To, co uderza najbardziej w sposobie komponowania postaci, to gruntowana deheroizacja postaci inspektora. Nie ma w nim śladu Jamesa Bonda, nie walczy wręcz, prawie nie używa broni. Można go natomiast zranić, ogłuszyć i oszukać. Inspektor O, zupełnie jak człowiek, popełnia błędy. Równie dobrze zbudowane zostały pozostałe postaci, zwłaszcza główny czarny charakter – Kim, w którego oczach widać „błysk kuchennych noży”. Church potrafił tak dobrać komponenty charakteru bohatera, że czytelnik na samą myśl o Kimie czuje wstręt i obrzydzenie.
„Śmierć w Koryo” to kryminał, ale bardzo nietypowy. Przede wszystkim dlatego, że o fabule nie można nawet powiedzieć, iż rozwija się niespiesznie. Wlecze się bowiem niemiłosiernie, a bohater głównie chodzi i rozmawia. Po przeczytaniu połowy książki czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy coś się dotychczas wydarzyło. I okazuje się, że inspektor O początkowo jest praktycznie wyłączony z akcji. Od zwierzchnika dowiaduje się jedynie, że miało miejsce istotne zdarzenie, a sam jeździ w kółko i rozmawia. Dalej jest jednak znacznie lepiej – fabuła robi się interesująca, wydarzenia spiętrzają się lawinowo, a opowieść nabiera werwy. Autora książki należy pochwalić za sprytny zabieg narracyjny – okazuje się, że „Śmierć w Koryo” to ogromne zeznanie inspektora O, który jest przepytywany na temat dawnych zdarzeń. Co jakiś czas akcja przenosi się do pokoju przesłuchań, gdzie bohater komentuje zaszłą sytuację. Tu także czytelnik nieoczekiwanie dowiaduje się przyszłych, zaskakujących faktów, które zaostrzają apetyt na dalszą lekturę. Church wprawnie posłużył się tym wybiegiem narracyjnym – ilekroć akcja wydaje się odbiegać od głównego wątku, podczas przesłuchania dowiadujemy się, w jaki sposób z pozoru poboczne wypadki wiążą się z sednem sprawy.
Deficyty akcji z nadwyżką wynagradza napięcie i wszechobecna atmosfera zagrożenia. Inspektor O jest doskonałym obserwatorem i już po kilku stronach także odbiorca książki zaczyna analizować zachowania i słowa innych postaci. Gdy bohater otrzymuje wiadomość tekstową na temat pogody, co jest umówionym hasłem, neutralne wypowiedzi innych osób na temat aktualnej aury stają się niebezpiecznie podejrzane. Atmosfera paranoi szybko udziela się czytelnikowi.
Nade wszystko z opisów przebija namacalna rzeczywistość. Bogactwo detali wskazywanych przez autora, złożoność kontaktów funkcjonariuszy aparatu nacisku i samo życie tajnych oficerów są tak prawdopodobne, iż nietrudno uwierzyć, że Church był w amerykańskim wywiadzie. Literatura sensacyjna i kryminalna przyzwyczaiły nas do lektury perypetii Bondów w różnej odmianie, które w porównaniu do „Śmierci w Koryo” wypadają jak opowieści fantasy. Mało strzelania, wybuchów i seksu – to musi być nudne. Nic z tych rzeczy.
Język książki jest bardzo oszczędny, niemal reporterski, jedynie z rzadka metaforyczny. Kryminał „Śmierć w Koryo” poznajemy z perspektywy inspektora O, wyszkolonego funkcjonariusza milicji, toteż nie dziwi stonowany sposób oddawania zdarzeń. Wszystkie stany emocjonalne i wydarzenia nazywane zostały wprost, jakby były relacjonowane chłodno, bez ekscytacji. Słowa uznania należą się tłumaczowi książki, który sprawnie wykorzystał partyjną nowomowę czasów PRL-u do odwzorowania języka reżimu Korei Północnej.
Kryminał Churcha to ilustracja chorego ustroju, który wykańcza się od wewnątrz, ale także udane przedstawienie Korei Północnej. Ten totalitarny reżim w literaturze rozrywkowej bywa postrzegany dość stereotypowo, a autor pozwala spojrzeć na Koreę Północną z perspektywy funkcjonariusza milicji i patrioty. Recenzując tę pozycję, warto ustosunkować się także do peanów z okładki książki. Czy jest to dzieło „niezapomniane” i „wybitne”? Daleki jestem od takiej euforii, ale przeczytać warto.