Aby zrozumieć dzieło „Gwiazdy i gwiazdki czyli diabeł na rozdaniu Oscarów” pisarskiego tandemu Amanda Goldberg i Ruthanna Hopper, potrzeba solidnego merytorycznego przygotowania. Konieczna jest znajomość żurnali mody i publikacji z Pudelka. Najlepiej na wyrywki. Okazyjne przeglądanie „Życia na gorąco”, niestety, nie wystarczy.
Lola IV: Noc pełna wrażeń
[Amanda Goldberg, Ruthanna Hopper „Gwiazdy i gwiazdki, czyli diabeł na rozdaniu Oscarów” - recenzja]
Aby zrozumieć dzieło „Gwiazdy i gwiazdki czyli diabeł na rozdaniu Oscarów” pisarskiego tandemu Amanda Goldberg i Ruthanna Hopper, potrzeba solidnego merytorycznego przygotowania. Konieczna jest znajomość żurnali mody i publikacji z Pudelka. Najlepiej na wyrywki. Okazyjne przeglądanie „Życia na gorąco”, niestety, nie wystarczy.
Amanda Goldberg, Ruthanna Hopper
‹Gwiazdy i gwiazdki, czyli diabeł na rozdaniu Oscarów›
Opowieść przenosi nas do Los Angeles, gdzie na tydzień przed rozdaniem Oscarów trwa prawdziwe piekło. Agenci aktorów wiszą na telefonach i zieją do siebie nienawiścią, byle tylko na tę jedyną noc wszystko było dopięte na ostatni guzik. A główna bohaterka, Lola Santisi, próbuje się w tym odnaleźć. Ma 26 lat, kilka zawodowych katastrof na koncie i zupełnie nie wie, co począć ze swoim życiem. Zrządzenie losu powoduje, że zostaje hollywoodzką ambasadorką mody – w imieniu swojego przyjaciela ma nachodzić i nagabywać gwiazdy, by na czerwonym dywanie pokazały się w zaprojektowanej przez niego kreacji. Lola ma do tej pracy świetne kwalifikacje – w świecie aktorów orientuje się doskonale, bo pochodzi z wyższych sfer, Hollywood poznała od podszewki, a jej ojciec został nominowany do Oscara za najlepszą reżyserię. Poza tym od dziecka czyta magazyny mody i potrafi wprawnie dobrać strój do osoby. Lola przyszła na świat w oscarową noc i po 26 latach w tę noc ma zamiar się odrodzić.
Niewątpliwym plusem „Gwiazd i gwiazdek…” jest właśnie główna bohaterka. Nieco niezdarna, fajtłapowata i słaba, a przy tym dozgonnie oddana swojej pracy. Ponadto Lola cierpi na aktoroholizm – jest uzależniona od związków z przystojnymi aktorami. W jej przypadku choroba ta przybiera skrajne, niemal epileptyczne formy, a główną jej przyczyną jest SMITH (Sexiest Man in the Hemisphere według magazynu „People”). Narcystyczny i egoistyczny aktorzyna może z nią robić, co tylko sobie wymarzy, bo Lola rozpływa mu się w ramionach. Co rusz bohaterkę dotykają także inne katastrofy – pies gwiazdy obsikuje jej sandały, konkurentka kradnie ze szkicownika projekt nowej torebki, a ojciec zostaje przyłapany na seksie w toalecie z obcą kobietą. Całe otoczenie Loli nadaje się na terapię, przez co ona wydaje się najnormalniejsza i najbliższa czytelnikowi.
Satyrę tę można potraktować jako obszerny wykład na temat „hollywoodzkiej sztuki rzucania nazwiskami”, bowiem cała książka jest nimi naszpikowana. Zazwyczaj na jedną stronę tekstu przypada kilka nazwisk gwiazd, które jedynie statystują w opisywanej historii. Bohaterowie w kółko chełpią się znajomością aktorskiego panteonu: „Wspominałem ci kiedyś o moim weterynarzu, który zajmuje się chihuahua Catherine Kreener, która gra z owczarkiem niemieckim Jacka Blacka, kiedy jest w Los Angeles? No więc facet, który wyprowadza psa Jacka, wyprowadza też puggle’a specjalisty od wizerunku Willow Fox. A ten wyprowadzacz psów jest kuzynem mojej manikiurzystki”. Gdyby nie aspekt humorystyczny tego fragmentu, byłoby to nie do strawienia. A ten cytat to, niestety, wyjątek. Reszta narracji ma sporo wspólnego z książką telefoniczną.
W ten sam sposób autorki żonglują nazwami produktów i marek. Lola natychmiast rozpoznaje dom mody, z którego pochodzą noszone przez aktorów ciuchy, i żadna konfekcja wydaje się nie mieć przed nią tajemnic. Jednak pisarki mocno przesadziły z liczbą marek ubrań, które pojawiają się w toku narracji. Elementy, które miały tworzyć tło dla opowieści, nagle znalazły się na pierwszym planie i zupełnie stłamsiły fabułę. Długie i zawiłe wywody na temat materiałów oraz niuanse doboru poszczególnych części garderoby potwornie rozpychają dialogi. To z kolei automatycznie spowalnia akcję, która już i tak się ślimaczy. Autorki nie poskąpiły bowiem rozważań na temat oczyszczania czakr, przekazywania energii i odpowiedniego ustawienia sedesu, by zachować dobre feng shui w domostwie. Przed każdym z rozdziałów znajduje się adnotacja odnośnie do czasu pozostałego do ceremonii wręczenia Oscarów, np. „149 godzin, 13 minut i 7 sekund”. Akcja jest tak rozlazła, że od połowy książki czytelnik nie może się doczekać wyzerowania tego licznika.
Na domiar złego bohaterowie niezmordowanie nawiązują do filmów. Jak się okazuje, niemal każdą sytuację z życia da się przyrównać do sceny ze srebrnego ekranu. Postaci rzucają cytatami i tytułami filmów, co z połączeniu z rwącą rzeką nazwisk i nazw marek powoduje, że czytelnik tonie. By orientować się choć pobieżnie, zapewne należy znać zawartość wszystkich portali plotkarskich, prenumerować kilka żurnali mody i nie wyłączać Fashion TV. Prawdopodobnie tak przygotowany odbiorca byłby w stanie nie zagubić się w tym gąszczu nazw własnych.
Niewybaczalne jest to, że książka „Gwiazdy i gwiazdki…” jest potwornie nudna, a miała to być przecież proza rozrywkowa. Pojawiają się elementy satyry i absurdu, jednakże ich jakość jest raczej wątpliwa. Z rzadka zdarzy się autorkom dobry żart słowny. Zaciekawiły mnie słowa przyjaciela Loli, który jest projektantem mody i gejem zarazem. Za spełnienie jej prośby zażądał on randki z Tomem Fordem w czerwonych stringach. Interesujące, że obiekt westchnień bohatera został zacytowany na okładce książki. A powiedział, że „Gwiazdy i gwiazdki błyskotliwie ukazują rzeczywistość Hollywood…”.
Na uwagę zasługuje zakończenie powieści, które obfituje w taką liczbę cudów, jaką nie może się poszczycić żadne sanktuarium. Natychmiast spełniają się wszystkie sny, rozwiązują problemy, każda poprzednia tragedia okazuje się jedynie preludium sukcesu. A wszystko to jedynie na kilku stronach. Wyborny wybieg fabularny.
„Gwiazdy i gwiazdki…” to przede wszystkim nazwiska aktorów, nazwy marek ubrań, tytuły filmów i humor niskich lotów. Lekka proza rozrywkowa w wykonaniu tandemu Goldberg i Hopper to literatura bardzo męcząca. Ja byłem wykończony.