Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu: Maria Galina

Esensja.pl
Esensja.pl
Paweł Laudański
Prezentacja twórczości Marii Galiny, wschodzącej gwiazdy rosyjskiej fantastyki.

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu: Maria Galina

Prezentacja twórczości Marii Galiny, wschodzącej gwiazdy rosyjskiej fantastyki.
Próbowałem ostatnio ustalić, jak wygląda sprawa z tłumaczeniami na polski rosyjskiej fantastyki pisanej przez kobiety. Pierwszą autorką, której nazwisko przyszło mi do głowy, była Olga Łarionowa, określana niekiedy, nieco na wyrost, mianem rosyjskiej Le Guin; jej najlepsze utwory wciąż pozostają nieznane polskim czytelnikom. Potem przypomniałem sobie jeszcze o Ariadnie Gromowej, Walentynie Żurawlowej (to z lat 60-80 ubiegłego stulecia), Jelenie Pierwuszynie i, przede wszystkim, Marinie Diaczenko (to już ostatnie dziesięciolecie). I na tym się właściwie skończyło korzystanie z zawodnej pamięci. Po to, by móc nadto wymienić w tym miejscu Marię Czudakową (jedno opowiadanie), Lilianę Rozanową (to samo), Irinę Winnik (dwa opowiadania), Margaritę Bubnową (jedno opowiadanie, i to do spółki), Julię Iwanową (mikropowieść, za to samodzielny tomik!), Ludmiłę Koziniec (dwa opowiadania) czy wreszcie Dalię Truskinowską (jedno opowiadanie) musiałem odwołać się do mojej bibliograficznej bazy danych. Z wymienionych pań wciąż piszą Diaczenko, Pierwuszyna i Truskinowskaja, z czego ta pierwsza – wyłącznie w duecie z mężem; Koziniec, po kilku latach milczenia, wydała ostatnio bodaj dwa zbiory dobrze przyjętych nowych tekstów – niestety, w kwietniu tego roku ta interesująca pisarka zmarła.
Rodzi się naturalne pytanie: czy to Rosjanki stronią od pisania fantastyki, czy też po prostu nie miały dotąd szczęścia do polskich wydawców?
Zdecydowanie to drugie. Spoglądam na nazwiska widniejące na grzbietach książek z mej prywatnej, jakże przecież niepełnej biblioteczki: Ira Andronati, Jekaterina Niekrasowa, Anna Li, Natalia Ipatowa, Jelena Chajeckaja, Swietłana Prokopczik, Wiera Kamsza, Ludmiła Biełasz, Wiktoria Ugriumowa, Jana Bocman (to zdecydowanie ładniejsza połowa duetu podpisującego swe utwory pseudonimem Aleksander Zoricz), przy czym ograniczam się tylko do tych wcześniej nie wymienionych.
No i jest jeszcze Maria Galina.
Maria Galina. W wieku 35 lat porzuciła nieźle zapowiadającą się karierę naukową w specjalności „biologia morza” i zabrała się za przekłady anglosaskiej sf, poezję, krytykę. I tak jakoś się dzieje, że czego się nie tknie, to całkiem nieźle jej wychodzi. A że zabrała się również za prozę – to i tu dobrze jej poszło.
Choć początki jej twórczości nie były najłatwiejsze. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy to pierwsze powieści Galiny zaczęły trafiać do wydawców, rosyjskojęzyczna fantastyka dopiero zaczęła wydobywać się z pięcioletniego kryzysu. Wydawnictwo, które postanowiło zaryzykować i wydać owe pierwsze dzieła, postawiło warunek: publikacja będzie możliwa tylko pod pseudonimem. I tak, miast Marii Galiny, na rynku pojawił się nowy autor – Maksym Golicyn.
Kto wie, może i dobrze się stało, bo, jak wieść gminna niesie, owe pierwsze dzieła, zaliczane do „bojewików”, czyli fantastyki przygodowej, strzelanek, nie zachwycały zbytnią oryginalnością, choć wyróżniały się spośród morza sobie podobnych niezłym poziomem warsztatowym. Niestety, nie jestem w stanie ocenić, na ile prawdziwe są owe opinie, bom żadnego z nich – poza jednym, ale o tym w dalszej części niniejszej rozprawki – nie czytał.
Pierwsza autorska książka Galiny ukazała się w roku 2002; to zbiorek dwóch mikropowieści, zatytułowany Proszczaj, moj angieł (wyd. AST, seria Zwiezdnyj łabirynt). Podchodziłem doń z pewną taką nieśmiałością, choć wcześniejsza lektura dwóch opowiadań tej autorki napawała umiarkowanym optymizmem. Im dalej jednak zagłębiałem się w stronice wspomnianego zbiorku, tym trudniej było mi się od nich oderwać. Nie, nie jest to jakaś odkrywcza, rewolucyjna twórczość; ale i pomysły ma Galina interesujące (choć co i rusz gdzieś na granicy świadomości przemykała mi myśl, że gdzieś, kiedyś coś podobnego chyba czytałem; coś nie tak musiało być z tą myślą, bo częstokroć za diabła nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie, kiedy i co), i interesująco potrafi je sprzedać. Akcja jej utworów toczy się wartko, ale bez przesady; wszystko zdaje się być poukładane, w idealnie dobranych proporcjach.
W powieści tytułowej widzimy alternatywną Ziemię. W zamierzchłych czasach na kontynencie australijskim ewolucja poszła w zupełnie innym kierunku, dzięki czemu na niewielkiej przecież planecie muszą egzystować dwie inteligentne rasy; niestety, ludzie przez długi czas przegrywali tę rywalizację, poddając się dominacji zdolniejszych, inteligentniejszych, bardziej przedsiębiorczych przeciwników. Przegrywali, ale do czasu. Pomimo ścisłej kontroli sprawowanej przez przypominających nieco anioły majorów ludzkość zaczyna prześcigać ich nie tylko w liczbie urodzeń, ale nawet w dziedzinach, w których, jak się zdawało, nie ma najmniejszych szans – przede wszystkim w nauce. To już nie ludzie korzystają z ochłapów rzucanych łaskawie przez dobre paniska, okazuje się, to przede wszystkim dzięki wykradanym im pomysłom postęp naukowy jeszcze jakoś się toczy. Majorowie, czując, że kres stworzonej przez nich cywilizacji zbliża się wielkimi krokami, podejmują dramatyczną próbę ratowania mocno zachwianego status quo. Może się jednak okazać, że na wszelkie tego rodzaju działania jest już mocno za późno.
Sporo tu klimatów a’la Strugaccy – kłaniają się Pora deszczów (przede wszystkim) i Miasto skazane. Nawet jeśli jednak Galina szukała inspiracji u wielkich mistrzów, to jest to inspiracja bardzo twórcza; nie ma mowy o plagiacie.
W drugiej opowieści, noszącej tytuł Ekspiedicija, nieodmiennie pobrzmiewały mi echa Alei potępienia Rogera Zelaznego; a bo mamy i misję kurierską do spełnienia, szaleńczą, w zasadzie z góry skazaną na niepowodzenie, i świat w agonii, i ludzkość w upadku… Ale są i różnice – akcja bez wątpienia toczy się w Rosji, a raczej w tym, co z owej Rosji pozostało. A pozostało wspomnienie dawnej potęgi: ogromne państwo rozpadło się na wiele mikroskopijnych, udzielnych państewek, rządzonych przez dawnych wojskowych, dowodzących dawnymi okręgami. Jesteśmy świadkami powolnej, acz nieubłaganej agonii dawnego świata; są jednak siły, które próbują uratować co się da z beznadziejnej, zdawałoby się, sytuacji. No i bohaterka – żadna tam superwoman, ale zwykła kobieta, tchórz, konformistka. Rzec by należało: antybohaterka. Gdzie jej tam do Czarta Tannera…
W roku 2003 nakładem wydawnictwa Machaon ukazała się powieść Wołcz’ja Zwiezda, osadzona w tradycjach postkatastroficznej sf. Oto na Ziemię przybywają potomkowie kolonistów wysłanych na podbój kosmosu. Podbój ów zakończył się klęską – odcięte od metropolii niewielkie kolonie nie są w stanie się rozwijać i po kilku pokoleniach wymierają. Straceńcza wyprawa, pożerająca wszystkie rezerwy kolonii, ma być – przynajmniej w zamierzeniach jej uczestników – dla owej kolonii ostatnią deską ratunku. Jakiż zatem zawód spotyka przybyszy, gdy odkrywają, że cywilizacja ziemska znalazła się na poziomie odpowiadającym w najlepszym razie dziewiętnastowiecznemu. Miast pomocy światłych Ziemian – kompletne niezrozumienie, miast cywilizacji technologicznej – cywilizacja zapadłych wsi i dzikich koczowników, miast pożądanej wiedzy – niezrozumiałe zabobony. Co się stało? Co sprawiło, że w stosunkowo przecież krótkim czasie ludzkość aż tak podupadła? A na dodatek okazuje się, że przybysze nie do końca są tymi, za których się podają…
I wreszcie wielkie – przynajmniej moim zdaniem – wydarzenie rosyjskojęzycznej fantastyki A.D. 2004 roku, czyli powieść Gladjaszczije iz tiemnoty. Niestety, wydana jako dzieło… Maksyma Golicyna. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego EKSMO-Press, bo to ono jest sprawcą całego zamieszania, uparcie trzyma się dobrej może dla nieopierzonego debiutanta taktyki…
Kreśli nam Galina w Gladjaszczich… wizję świata feudalnego, na poziomie mniej więcej naszego późnego średniowiecza. Niewielkie księstewka żyją ze sobą we względnym spokoju, nie zainteresowane podważeniem panującego status quo. Pewnego dnia w jednym z mniej znaczących państewek zjawia się dwóch przybyszy, podających się za ambasadorów tajemniczego, potężnego, leżącego gdzieś po drugiej stronie rozległego morza imperium, zwanego Terrą… Przyjęci zostają z szacunkiem na dworze miejscowego władcy; nie staje temu nawet na przeszkodzie fakt, że nikt wcześniej o owym wspaniałym imperium nie słyszał.
Czyżby fantasy? Pudło - w rzeczywistości ambasadorowie Terry to przysłani z Ziemi obserwatorzy, mający za zadanie zebrać jak najwięcej informacji o cywilizacji tej dopiero co odkrytej planety, by w przyszłości móc odpowiednio wpłynąć na rozwój tego zacofanego świata.
Nie przypomina wam to czegoś? Jasne – sytuacja jako żywo przypomina tę przedstawioną przez Arkadia i Borysa Strugackich w Trudno być bogiem. Sama Galina zresztą wcale, jak się wydaje, nie próbuje ukryć tego podobieństwa; czemu się zresztą dziwić, skoro wiele oznak pozwala na uznanie, że jej powieść stanowi próbę polemiki z dziełem Mistrzów.
U Galiny, podobnie zresztą jak i u Strugackich, sytuacja zaczyna się wymykać progresorom z rąk. Wraz z ich pojawieniem na biedne księstewko zwala się szereg nieszczęść i plag, łącznie ze znakami na niebie (wybuch odległej supernowej), niewytłumaczalnymi anomaliami klimatycznymi (non stop leje, podczas gdy wystarczy przekroczyć granice, by znaleźć się w strefie normalnej dla tej pory roku i szerokości geograficznej pogody), epidemiami, głodem oraz…
Tu kończą się Strugaccy, a zaczyna Galina. Obserwatorzy odkrywają, że wśród tubylców tli się wiara w tajemnicze bóstwa – ni to duchy, ni to demony zła. Bezimienne, nikt nie chce się przyznać, że o nich pamięta, reakcje na wszelkie o nie zapytania są bardzo nerwowe. Tu i ówdzie znaleźć można w głębinach lasu opuszczoną wieki temu świątynię, jedna z gór zryta jest cieszącym się złą sławą labiryntem korytarzy i jaskiń, do którego nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszcza, a jeśli nawet znajdzie się tak śmiałek, to nikt go już więcej nie widzi. Z czasem progresorzy odnajdują coraz więcej śladów, sprawiających, że teoria o zapomnianych bóstwach zaczyna chwiać się w posadach. Coraz więcej również wskazuje na to, że wszystkie nieszczęścia, które niegłupi przecież tubylcy zaczynają wiązać z pojawieniem się ambasadorów, są elementami układanki, składanej przez potężne, wrogie umysły…
Właśnie – czyjego? I czy na pewno wrogiego? Znalezieniu odpowiedzi na te pytania z całą pewnością nie ułatwia wspomniany wybuch supernowej, który co prawda nie zagraża bezpośrednio badanej planecie, ale uniemożliwia nawiązanie jakiejkolwiek łączności z resztą ludzkości, jak i fakt, że obaj ambasadorowie stają się kartą przetargową w wielkiej – przynajmniej na miejscową skalę – polityce.
Galina potrafi pisać, znakomicie buduje nastrój, jej bohaterowie są z krwi i kości, akcja trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej stronicy.
I na koniec dobra nowina – Gladjaszczije… ukażą się niedługo nakładem wydawnictwa Solaris.
koniec
26 grudnia 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.