Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Blindead
‹Autoscopia: Murder in Phazes›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAutoscopia: Murder in Phazes
Wykonawca / KompozytorBlindead
Data wydania18 sierpnia 2008
Wydawca Deadline, Foreshadow
NośnikCD
Czas trwania60:13
Gatunekmetal
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Patryk „Nick” Zwoliński, Mateusz „Havoc” Śmierzchalski, Marek „Deadman” Zieliński, Konrad Ciesielski, Piotr „Zvierzak” Kawalerowski, Bartosz Hervy, Wacław „Vogg” Kiełtyka
Utwory
CD1
1) PHAZE I: Enlightenment07:09
2) PHAZE I: Abyss06:35
3) PHAZE II: Symmetry06:10
4) PHAZE II: Phenomena11:35
5) PHAZE III: Blood Bond08:33
6) PHAZE III: A Nice Night for a Walk06:43
7) PHAZE IV13:29
Wyszukaj / Kup

Metal XXI wieku, czyli o gatunku, którego nie ma

Esensja.pl
Esensja.pl
Długie, zawiłe kompozycje; post-rock, ambient i folk w ciężkim, gitarowym sosie… Tak zwany post-metal i jego okolice to jeden z najważniejszych nurtów współczesnego undergroundu. Chociaż kiełkował w latach 90., a dzisiaj słuchają go rzesze alternatywnej młodzieży, przez rodzimych muzyków wydaje się być ignorowany. „Autoscopia” – drugi album trójmiejskiego Blindead – pokazuje, że nie przez wszystkich.

Mieszko B. Wandowicz

Metal XXI wieku, czyli o gatunku, którego nie ma

Długie, zawiłe kompozycje; post-rock, ambient i folk w ciężkim, gitarowym sosie… Tak zwany post-metal i jego okolice to jeden z najważniejszych nurtów współczesnego undergroundu. Chociaż kiełkował w latach 90., a dzisiaj słuchają go rzesze alternatywnej młodzieży, przez rodzimych muzyków wydaje się być ignorowany. „Autoscopia” – drugi album trójmiejskiego Blindead – pokazuje, że nie przez wszystkich.

Blindead
‹Autoscopia: Murder in Phazes›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAutoscopia: Murder in Phazes
Wykonawca / KompozytorBlindead
Data wydania18 sierpnia 2008
Wydawca Deadline, Foreshadow
NośnikCD
Czas trwania60:13
Gatunekmetal
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Patryk „Nick” Zwoliński, Mateusz „Havoc” Śmierzchalski, Marek „Deadman” Zieliński, Konrad Ciesielski, Piotr „Zvierzak” Kawalerowski, Bartosz Hervy, Wacław „Vogg” Kiełtyka
Utwory
CD1
1) PHAZE I: Enlightenment07:09
2) PHAZE I: Abyss06:35
3) PHAZE II: Symmetry06:10
4) PHAZE II: Phenomena11:35
5) PHAZE III: Blood Bond08:33
6) PHAZE III: A Nice Night for a Walk06:43
7) PHAZE IV13:29
Wyszukaj / Kup
30 lipca 1993 roku na łamach teksańskiego dziennika „Star-Telegram” Dave Ferman użył terminu post-metal prawdopodobnie po raz pierwszy. Amerykański żurnalista opisał nim twórczość debiutującej trzy miesiące wcześniej formacji Tool. Nie mógł wiedzieć, że pojęcie zdobędzie uznanie dopiero po upływie dekady i będzie zazwyczaj definiować inną, chociaż także ciężką i mroczną muzykę. Będzie również wywoływać kontrowersje. Sprowokuje absurdalne dywagacje o spornej granicy między post-metalem i sludge, pytania, czy nowe określenie w ogóle ma sens, czy też jest sztuczną kategorią opisującą to, co już dawno zostało opisane?1) Kogo należy pakować do świeżo powstałej szufladki: każdego, kto odrzuca klasyczne ostre granie na rzecz subtelniejszych form, eksperymentalistów pokroju Kayo Dot, czy może tylko wykonawców wyrosłych na tradycji Neurosis i – później – Isis? Tymczasem od akademickich dyskusji ważniejsza jest ich podstawowa przyczyna: wciąż rosnąca popularność artystów słusznie lub nie wpisywanych w ramy gatunku. Warto więc przyjrzeć mu się bliżej, uznając poprawność tej ostatniej, najprostszej, choć nadal ujętej w bardzo umowne ramy formuły.
Neuroza, czyli początki
Historia na dobre rozpoczyna się w 1992 roku, kiedy swój trzeci album wydaje grupa Neurosis. „Souls at Zero” niewiele ma wspólnego z dawniejszymi dokonaniami Kalifornijczyków – płycie bliżej do powstałych w tym samym okresie debiutów Crowbar, EyeHateGod i Buzzov·en, czy też drogi, którą jakiś czas wcześniej obrali inni gitarowi wizjonerzy – Melvins. Niemniej sludge, dopiero raczkująca wtedy kombinacja doom metalu i hardcorowej agresji, to jedynie podwalina nowego oblicza zespołu. Amerykanie opatrzyli ciężkie riffy postrockową transowością, zauważyli, że rozdzierające, emocjonalne ryki nie wykluczają folkowych podkładów, i ozdobili swoje dzieło elektroniką. Gdzieniegdzie pojawiły się smyczki. W rezultacie uzyskali muzykę przestrzenną, rozbudowaną, pokrewną ekstremalnej wersji Hawkwind lub Pink Floyd. Czy jeśli istnienie post-metalu uznać za pewnik, jest nim już „Souls at Zero”? Raczej nie. Niewątpliwie jednak jest jednym z najważniejszych rockowych albumów dekady. Od tamtej pory dowodzona przez duet Scott Kelly & Steve Von Till (obaj grają na gitarach i śpiewają) formacja rozwijała własną wizję, by osiągnąć szczyt kompozytorskich możliwości na płytach „Through Silver in Blood” (1996) i „Times of Grace” (1999). Nie zatrzymywała się w miejscu, ale też nie zbaczała za bardzo z wyznaczonej ścieżki. Przynajmniej pod nazwą Neurosis – jako Tribes of Neurot nagrywa bowiem ambientowo-noise’owe dopełnienia swoich krążków, jak choćby wydaną pod tym szyldem „Grace”. Ta, uruchomiona jednocześnie z płytą, do której nawiązuje tytułem, tworzy gęstą i frapującą całość. Doszło także do kolaboracji z wokalistką Swans – istotnej inspiracji kwintetu. Wspólny album z 2003 roku, zatytułowany po prostu „Neurosis & Jarboe”, jest najprzystępniejszym, ale i jednym z ciekawszych dokonań Kelly’ego i spółki. Obaj liderzy co pewien czas prezentują również materiał solowy, w którym penetrują bardziej liryczne, akustyczne rejony.
Pisząc o korzeniach post-metalu, wypada wspomnieć o innym maestro ciężkich dźwięków – Justinie Broadricku i jego Godflesh. Hipnotyczne rytmy „Streetcleaner” czy „Pure”, podobnie jak grupy w rodzaju Mogwai i Godspeed You Black Emperor!, odcisnęły mniejsze, lecz warte odnotowania piętno na spadkobiercach dorobku Neurosis.
Powikłania, czyli dziedzictwo
Za najważniejszych następców Kalifornijczyków powszechnie uchodzą – całkiem słusznie – trzy ekipy: Isis i Pelican z USA oraz szwedzki zespół Cult of Luna. Największy rozgłos zdobyli ci pierwsi (także chronologicznie), którzy sami wywarli duży wpływ na pozostałe dwie grupy. Mimo serii udanych EP i wysoko ocenianego debiutu, prawdziwy szum wokół Isis wywołała dopiero ich druga pełnowymiarowa płyta – „Oceanic” (2002). Bostońscy muzycy wygładzili brudne wcześniej brzmienie i wprowadzili śladową ilość żeńskich wokaliz, które pogłębiły wizerunek artystów poszukujących. Ujawnili przy tym talent do układania melodii. Na kolejnych dokonaniach – „Panopticon” (2004) i „In the Absence of Truth” (2006) – wciąż łagodzili twórczość i kosztem wrzasków wnieśli do niej więcej czystego śpiewu. Bardziej postrockowi i stonowani niż Neurosis (którzy stali się dla młodszych kolegów nie tylko wzorem, ale i dobrymi znajomymi), konsekwentnie dążą we własnym kierunku.
Instrumentalny kwartet Pelican przywiązuje do gitarowych riffów chyba największą wagę wśród opisywanych zespołów. Ze względu na brak agresywnych krzyków ich dzieła najłatwiej zaakceptować preferującemu spokojniejsze klimaty słuchaczowi, grupa odcina się zresztą od klasyfikowania ich jako wykonawców metalowych. Do tej pory ukazały się ich trzy długogrające nagrania, z czego najlepiej wypadło pierwsze, chociaż najmniej oryginalnie – „Australasia” (2003).
Tym sposobem na straży ciężaru pozostają tylko Skandynawowie – wprawdzie płyta „Somewhere Along the Highway” sprzed dwóch lat wpisywała się w powyższą tendencję, ale tegoroczny album „Eternal Kingdom” to powrót do muzyki brudnej i surowej. Cult of Luna założyli członkowie hardcore’owej grupy Eclipse. To ciekawe, że wielu artystów tego w gruncie rzeczy najbardziej artrockowego nurtu współczesnego metalu korzeniami tkwi w tej właśnie scenie. Już pod obecną nazwą Szwedzi nagrali pięć krążków, a trzeci z nich – „Salvation” (2004) – zrobił z nich gwiazdy w świecie mocnego grania. W tej części Europy ciekawie prezentują się też Finowie z Callisto, których wyróżnia umiłowanie do nietypowego instrumentarium i teksty o chrześcijańskim przesłaniu.
Gdzieś obok pojawił się na chwilę sam Justin Broadrick, jednak jego Jesu, od początku nacechowane sporą dawką indywidualizmu, podążyło kompletnie inną ścieżką.
Epidemia, czyli teraźniejszość
Kierunek, który ukształtował się już kilka lat temu, dzisiaj przeżywa renesans. Weźmy pod uwagę tylko poprzedni rok, w którym zaroiło się od interesujących pozycji. Nowy, bardzo dobry album wydali weterani z Neurosis – co prawda na rewolucję w ich muzyce chyba już za późno, ale worek z pomysłami Amerykanów wydaje się nie mieć dna. Przywrócili swym kompozycjom bardziej surową niż na ostatnich płytach formę, a takie numery jak „To the Wind” czy „Origin” za kilka lat będą mieć stałe miejsce wśród największych klasyków zespołu. Jeśli „Given to the Rising” mieliby zakończyć karierę, byłoby to jej doskonałe podsumowanie. Kapitalną dyspozycję zaprezentowała inna, dalece młodsza grupa z USA – Minsk. „The Ritual Fires of Abandonment” to nie tylko piekielnie ciężkie ściany dźwięków przeplatane łagodnym post-rockiem, ale i zimnofalowy klimat, stara psychodelia oraz elektroniczne przejście między utworami, brzmiące jak parafraza Floydowskiego „On the Run”. Jako wisienkę na torcie kwartet z Illinois „wypożyczył” od Yakuzy Bruce’a Lamonta, który okrasił dwa numery saksofonowymi solówkami. W ten sposób powstał jeden z najlepszych materiałów w niedługiej historii gatunku. The Ocean (alias The Ocean Collective) ubrali oscylującą gdzieś między Neurosis i Mastodon muzykę w symfoniczne buty, by uzyskać bardzo ciekawy efekt: podwójny album „Precambrian”. A w zasadzie jego drugą, zdecydowanie dłuższą płytę – „Proterozoic” (pierwsza, „Hadean/Archaean”, to rzecz znacząco inna: prostsza, brutalniejsza, szybsza). Urozmaicone partie wokalne, bogate instrumentarium i epickie kompozycje dały w wyniku mieszankę określaną niekiedy trochę komicznym, ale celnym mianem symphonic sludge. Na jednym dysku nie zmieściło się również sześć utworów paryskiego Dirge. Mimo funeralnej atmosfery i gabarytów wyróżniających się nawet wśród podobnych wydawnictw „Wings of Lead Over Dormant Seas” od początku do końca trzyma w napięciu. Niezależnie od tego, czy na tle skrzypiec i miarowych uderzeń w bębny rozbrzmiewa posępna recytacja, czy doomowe riffy wzmacniane są hałaśliwą elektroniką. Gwóźdź programu stanowi natomiast monumentalna, dokładnie godzinna kompozycja tytułowa. Brutalniejszą stronę nurtu zaprezentowali ich rodacy, Hollow Corp., którzy pozostając na postmetalowym gruncie, wykazują ciągoty do klasycznego death metalu i noise rocka. Na „Cloister of Radiance” nietrudno też o ślady Voivod, a nawet Swans. Do wielbicieli nieco spokojniejszych rytmów (szczególnie tych, którzy poza Neurosis cenią sobie Explosions in the Sky i Mono) bardziej przemówi Rosetta – jej „Wake/Lift” to najbardziej przestrzenny z wymienionych krążków i z nim także warto się zapoznać. A gdy dołożyć do tego wykonawców tylko flirtujących z gatunkiem, na przykład The Pax Cecilia albo Baroness, okaże się, że trudno o inny trend, który obrodził ostatnio tak obfitym i zarazem dorodnym potomstwem.
Austoskopia, czyli post-metal po polsku
Moda nie ominęła naszej ojczyzny. Znakomity warszawski koncert Neurosis z 14 sierpnia wypełnił Stodołę i udowodnił, że pionierzy nadal są bezkonkurencyjni. Dużą popularnością cieszyły się czerwcowe występy Cult of Luna we Wrocławiu i w stolicy; w zeszłym roku z równie dobrym skutkiem te same miasta odwiedził zespół Isis, a pierwsze z nich – Pelican. Zresztą to właśnie dolnośląska metropolia, a zwłaszcza tamtejszy klub Firlej, jest postmetalowym centrum Polski. Poza wymienionymi występowali tam ostatnio między innymi The Ocean i Amenra, nie wspominając już o grupach odmiennych stylistycznie, ale odwołujących się do tego samego audytorium – takich jak Red Sparowes albo Lvmen. Tymczasem mimo wysokiej – jak na muzykę nieobecną w mediach i raczej nieprzystępną – popularności, w Polsce brakuje artystów parających się tą odmianą ciężkiego grania. Wyjątkiem jest pomorska formacja Blindead i ich właśnie wydana płyta „Autoscopia: Murder in Phazes”, która posłużyła za pretekst do napisania niniejszego tekstu.
Kiedy pod koniec zeszłego wieku Michał Zimorski i Mateusz „Havoc” Śmierzchalski rozpoczynali próby jako Incorrect Personality, planowali raczej dobrą zabawę niż regularną wspólną pracę. Siedemnastoletni wówczas Havoc dołączył do składu gwiazdy ekstremalnego metalu – Behemoth – i to na niej skupił swoją uwagę. W wolnych chwilach nowo powstały zespół, wkrótce przechrzczony na dzisiejszą nazwę, nagrał kilka dem, a nawet pracował nad krążkiem. Ten jednak, ze względu na zawirowania personalne, ostatecznie nie powstał. Czas Blindead miał dopiero nadejść. Rewolucję przyniosły lata 2003-2004: w 2003 r. funkcję wokalisty objął Patryk Zwoliński, a Śmierzchalski zrezygnował z gry w Behemoth. Rok później z kolegami rozstał się Zimorski. W 2006 do sklepów trafił debiut, a teraz, po serii promujących koncertów, czas na drugi album.
W ciągu kilku lat istnienia Blindead przeszli nietypową ewolucję. Zamiast – śladem na przykład Anathemy – skłaniać się z wiekiem ku coraz mniej ekstremalnym dźwiękom, Pomorzanie porzucili znane z dem nastrojowe „smęty” na rzecz utworów co prawda ambitniejszych, ale brutalniejszych. I tak, chociaż na początku płyta zapowiada się dość łagodnie, po pewnym czasie śpiew zamienia się w chropowaty, wpadający w growl krzyk, który od tej pory dominuje do samego końca. Szkoda o tyle, że głęboki głos Zwolińskiego dobrze współgra z warstwą instrumentalną także w rzadziej pojawiającej się czystej wersji.
Muzyka Blindead w dużej mierze opiera się na charakterystycznej powtarzalności. Trzy z jedenastu minut „PHAZE II: Phenomena” to zapętlony, kilkusekundowy gitarowy motyw, przez który ledwo przebijają się niepokojące szumy; takich wątków, zwykle krótszych i mniej oczywistych, jest więcej. Szumów także – nie ma wątpliwości, że ambientowe wstawki są istotną częścią „Autoscopii”. Nieprzypadkowo ostatnie pięć minut płyty z metalem nie ma wiele wspólnego.
Poza tym na krążku jest wszystko to, co sprawiło, że Neurosis i ich następcy mogą być uznawani za odrębną gałąź rocka: zmiany tempa, kontrast między gęstymi, ciężkimi fragmentami i przytłumionymi przerywnikami, wielowątkowe numery oraz dobrze znana z dzieł klasyków przytłaczająca, psychodeliczna atmosfera. Zwraca uwagę brzmienie – rzadko spotyka się tak dobrze wyprodukowane polskie płyty. Nie brakuje mocy, a wylewający się z głośników brud nie zagłusza sampli i licznych smaczków.
„Autoscopia” nie jest albumem wybitnym i nie przekona do podobnych dźwięków nikogo, kto do tej pory omijał je szerokim łukiem. Mimo to osoby przepadające za taką konwencją zapoznać się z płytą powinny – choćby dlatego, że na polskiej scenie to wciąż ewenement, a kompozycje poziomem dorównują uznanym markom. Muzycy Blindead pokazali, że w ramach obranej stylistyki potrafią nagrać interesujący materiał i nadać mu własny szlif. Pytanie, czy w przyszłości odważą oddalić się bardziej od traktu wydeptanego przez zachodnie gwiazdy?
koniec
30 września 2008
1) W Internecie roi się od dyskusji na temat klasyfikacji zespołów wymienionych w tekście. Pojawiają się nazwy dobrze znane (hardcore i post-hardcore, prog, sludge i doom metal, post-rock), jak i mniej popularne (artcore, art metal, ambient metal). Natomiast celem artykułu nie jest przylepienie artystom niewzbudzającej kontrowersji metki, ale przybliżenie kilku ciekawych twórców. Niezależnie od tego, czy post-metal jest terminem uprawnionym.
Skład płyty „Autoscopia: Murder in Phazes":
Patryk „Nick” Zwoliński – śpiew;
Mateusz „Havoc” Śmierzchalski – gitara, bas;
Marek „Deadman” Zieliński – gitara, soundscapes;
Konrad Ciesielski – perkusja;
Piotr „Zvierzak” Kawalerowski – bas;
Bartosz Hervy – soundscapes, sample;
Gościnnie: Wacław „Vogg” Kiełtyka – akordeon (4)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.