Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 30 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne

więcej »

Zapowiedzi

‹Energia Dźwięku 4›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Industrial Art
MiejsceWrocław
Od21 marca 2009
Do22 marca 2009
WWW

Euforia Zgiełku

Esensja.pl
Esensja.pl
Dwa udane koncerty Gaё Bolga, Francuzka pozbawiona odzienia i pomysłu na interesujący występ oraz trefniś z prąciem i krzyżem na szyi – tak mógłby wyglądać bilans czwartej edycji Energii Dźwięku. Najważniejsze jednak, że nie zawiedli Univers Zero, co w wypadku belgijskiej grupy oznacza poziom wprost niebotyczny.

Mieszko B. Wandowicz

Euforia Zgiełku

Dwa udane koncerty Gaё Bolga, Francuzka pozbawiona odzienia i pomysłu na interesujący występ oraz trefniś z prąciem i krzyżem na szyi – tak mógłby wyglądać bilans czwartej edycji Energii Dźwięku. Najważniejsze jednak, że nie zawiedli Univers Zero, co w wypadku belgijskiej grupy oznacza poziom wprost niebotyczny.

‹Energia Dźwięku 4›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Industrial Art
MiejsceWrocław
Od21 marca 2009
Do22 marca 2009
WWW
Gaё Bolg, Lise N., Trublion23; 21 marca 2009 r.
Sobota miała upłynąć pod znakiem francuskiego żartownisia Gaё Bolga i twórców z nim powiązanych – Trubliona23, Lise N. i formacji Seven Pines, która ze względu na opóźnienie i przerwy ostatecznie nie wystąpiła. Wszyscy artyści znad Sekwany długo przygotowywali się do wyjścia na scenę i chociaż według planu impreza miała się zacząć o godzinie 19, wystartowała ostatecznie o wpół do dziewiątej. Zakończyła się zaś sporo po drugiej, mimo że tego wieczoru odbyły się tylko trzy koncerty, z których jeden trwał 120 minut, a pozostałe ponad dwukrotnie mniej. Poślizg pewnie nie byłby tak duży, gdyby pierwsza noc Energii Dźwięku nie została zdominowana przez przebrania i rekwizyty.
Inaugurujący festiwal Trublion23 próbował zaszokować lub rozbawić publiczność dyndającymi na jego szyi fallusem i krzyżem. Dowcip niskich lotów zdawał się jednak nie robić na większości audytorium szczególnego wrażenia. Poza tymi ozdobami muzyk miał na sobie czarną togę i czapkę błazna, a towarzyszyło mu dwóch zazwyczaj śpiewających kolegów (uwagę zwracał zwłaszcza jeden z nich, który świetnie wokalizował nienaturalnie wysokim głosem). Całość dopełniały pojedyncze, silne uderzenia w bębny, niekiedy gitara akustyczna, a przede wszystkim hałaśliwe sample. Na chwilę pojawił się też sam Eric Roger alias Gaё Bolg, by zagrać na trąbce. Do twórczości powyższego Trublion23 jest stylistycznie zbliżony, lecz obserwując jego koncert, nietrudno się domyślić, dlaczego to nie on został gwiazdą wieczoru.
Z lewej panna Lise N. – tym razem ubrana<br/>Fot. © Marcin Piwnik
Z lewej panna Lise N. – tym razem ubrana
Fot. © Marcin Piwnik
Drobna, krótko ostrzyżona Lise N. postawiła na teatralność. Często melorecytowała, podczas gdy akompaniował jej kryjący się z boku Bolg, obsługujący elektronikę. Całkiem ciekawie od strony wizualnej wypadł fragment przedstawienia, kiedy wokalistka śpiewała, poruszając się na klęczkach w niewielkim, opakowanym kilkoma warstwami czerwonej folii prostokątnym rusztowaniu, a publiczność widziała jedynie jej cień. Francuzka zresztą wychynęła na sekundy z nietypowego pomieszczenia, by pokazać się zgromadzonym w stroju Ewy. Nie przesłoniło to braków muzycznych: z tego – najważniejszego przecież – punktu widzenia występ był po prostu nudny. Trudno więc nie podejrzewać, że wykonawczyni brawa dostała głównie za śmiałość, choć wydaje się, iż dzisiaj w nagości na scenie nic odważnego już nie ma.
Niedługo potem na poparcie tych słów Gaё Bolg zaprezentował się w całej okazałości, kiedy partnerzy z zespołu przebierali go w trakcie widowiska. Najpierw on i wspomagająca go dwójka weszli na podwyższenie w albach i nałożonych na nie fuzjach ornatów i piłkarskich koszulek, na końcu zostały im jedynie te drugie. Z tyłu zaś, w kącie, siedział ubrany w czarny habit brodacz i brzdąkał na gitarze – był to znany z Lemon Kittens Karl Blake, muzyk sam w sobie ciekawszy niż szalejący z przodu sceny tercet. Pojawił się tej nocy nie po raz pierwszy – wcześniej, poproszony przez Trubliona23, zapowiedział jego występ. Wyglądał wtedy na zakłopotanego, co wraz z pozycją zajętą na koncercie Bolga pozwala uznać, że Blake woli trzymać się w cieniu.
Gaё Bolg, tym razem ubrany<br/>Fot. © Marcin Piwnik
Gaё Bolg, tym razem ubrany
Fot. © Marcin Piwnik
Specyficzne poczucie humoru współgrało z muzyką, czyli marszowym, industrialnym wykrzywieniem chorałów gregoriańskich. Pokombinowane w sferze wokalnej kompozycje, pełne kanonów i wielogłosów, przez królujące sample i proste, głośne bębny nabrały dynamiki, która skłoniła część zgromadzonych do tańca. Przywódca grupy, gdy nie śpiewał tubalnie, chwytał za trąbkę i flet. A po dwóch godzinach – łącznie z obszernymi bisami – zakończyła się chora opera Erica Rogera. Zapewne nie był to szczyt finezji, ale dobra zabawa – jak najbardziej.
Univers Zero, Gaё Bolg; 22 marca 2009 r.
O 16 w kawiarni „Kalaczakra” Henryk Palczewski – człowiek, który dla promowania muzycznej awangardy w Polsce zrobił chyba najwięcej – wygłosił krótki wykład na temat Rock in Opposition. Prelegent na samym początku obwieścił nielicznym przybyłym, że przemowa będzie mieć charakter bliski gawędzie, jako że różne wersje historii opowiadają sami twórcy tej enigmatycznej organizacji (lub też nieorganizacji, trudno bowiem stwierdzić, czy bohaterów spotkania można obdarzyć tym mianem). Palczewski skupił się na przyświecających artystom ideach, podrwił z absurdalnych często, skrajnie lewackich poglądów rockowych opozycjonistów, zaznaczając przy tym, że jakiekolwiek mają albo mieli przekonania, należy im się olbrzymi szacunek – za to, co zrobili w muzyce, oraz za to, że próbowali pokazać światu, iż awangarda żyje i ma sporo do powiedzenia. I takie było ogólne przesłanie wykładu. Padły również cierpkie słowa o próbach czynienia z Rock in Opposition odrębnego stylu. By podważyć sens tego procederu, a niezaznajomionym przedstawić twórczość uczestników ruchu, pan Henryk uruchomił płytę z utworami tychże. Także ci, którzy zaprezentowane kompozycje znali, wysłuchali ich z przyjemnością.
Daniel Denis – magiczne pałeczki i mózg Univers Zero<br/>Fot. © Marcin Piwnik
Daniel Denis – magiczne pałeczki i mózg Univers Zero
Fot. © Marcin Piwnik
Niedzielne koncerty zapowiadały się znacznie poważniej niż te dzień wcześniejsze: po akustycznym występie Bolga nie należało spodziewać się takich popisów jak w pełnej oprawie, a Univers Zero z cyrkiem nic wspólnego nie mają. W Sali Gotyckiej – i słusznie – rozstawiono krzesełka, co tylko potwierdziło przypuszczenia. Tym razem wszystko odbyło się w miarę punktualnie. Eric Roger – w albie niczym nieozdobionej – ostrzegł, że to ich pierwszy raz bez prądu, co momentami było aż nazbyt widoczne – grający na gitarze Trublion23 (Blake obserwował koncert z trybun) kilka razy zgubił się w niezbyt skomplikowanych frazach. Na banjo wtórowała mu Lise N. Ze względu na brak sampli i ograniczoną funkcję bębnów na pierwszy plan wysunęły się flet i trąbka lidera, a także rozbudowane partie wokalne. I one brzmiały naprawdę intrygująco, chociaż monotonnie – dobrze więc, że po godzinie Francuzi zeszli ze sceny. Niemniej o ich wesołych kpinach z muzyki dawnej niewątpliwie warto pamiętać.
Michel Berckmans. To tylko… rock and roll?<br/>Fot. © Marcin Piwnik
Michel Berckmans. To tylko… rock and roll?
Fot. © Marcin Piwnik
Gwóźdź programu miał jednak dopiero nadejść – wszak po raz pierwszy do Polski przyjechała jedna z najbardziej niezwykłych grup w historii współczesnej muzyki. Zmianę klimatu zwiastowała nie tylko obecność siedzisk, ale i ludzie je zajmujący – przekrój wiekowy audytu się zwiększył, a do uszu docierały rozmowy o Stockhausenie. Wreszcie zajęli miejsca w półkolu: z lewej strony, na stojąco, klarnecista i saksofonista Kurt Bude oraz skrzypek Martin Lauwers; z prawej, na krzesłach, klasyczny członek zespołu Michel Berckmans – głównie z fagotem – i klawiszowiec Pierre Chevalier; w środku sekcja rytmiczna: basista Dimitri Evers i mózg całego przedsięwzięcia Daniel Denis za bębnami. Na debiutanckim krążku formacji obecni byli jedynie ten ostatni i Berckmans, lecz później potrafili dobierać sobie godnych współpracowników. Bude został frontmanem, w przerwach rozmawiającym z widzami. Napisał też dla Univers Zero kilka numerów, jak choćby ten na klarnet, fagot i skrzypce, który zabrzmiał, gdy druga trójka muzyków musiała odpocząć. Po chwili role się zamieniły. Chevalier nieraz wysuwał się naprzód, wygrywając to łagodne, przygnębiające, to chaotyczne i zatrważające nuty. Samej kakofonii, dezorganizacji nie było tyle, ile na tych najtrudniejszych albumach, jak „Heresie”. Tutaj równie ważna była niczym nieskrępowana i zadziwiająca, patrząc na poziom zaawansowania i mroku przedstawianych utworów, zabawa – ważny był… rock. Pojawia się pytanie: czyli co? Pięć godzin wcześniej Henryk Palczewski czytał efekty prób jego zdefiniowania przez twórców Rock in Opposition. Univers Zero wielu z wymienionych warunków nie spełnia. Jeżeli za wyznacznik uznamy gitarowość, również nie będą mieć Belgowie szans na kwalifikację. Sensowniejszym kandydatem – choć i tu najpewniej da się znaleźć dobre wyjątki – zdaje się specyficzna praca sekcji rytmicznej; załapią się także Suicide, Morphine czy Van Der Graaf Generator. Wtedy można jasno napisać: koncert Univers Zero – grupy, której wielu płyt rockiem nazywać się nie powinno – był koncertem prawdziwie rockowym. Koncertem głośnym, ciężkim i ostrym; koncertem, na którym było słychać buntowniczą, energiczną perkusję, potraktowaną nawet łańcuchem, i bas. Ale nie tylko. Klarowne brzmienie pozwalało bez wysiłku wychwycić pracę wszystkich instrumentów, w tym i tych, które nakazują nazwać muzykę Belgów zupełnie nierockową. Każde dmuchnięcie Berckmansa, każdy ruch smyczka Lauwersa. Dopiero ten występ pozwolił docenić właściwości Sali Gotyckiej, zarówno z wyglądu, jak i akustycznie idealnej do takich właśnie kameralnych kompozycji. Do wyjątkowej sztuki niesamowitych artystów.
A ta każe zapomnieć o festiwalowych nieporozumieniach, bo na żywo obcować z nią można niezwykle rzadko.
koniec
25 marca 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.