Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Miłość nienawistnika, czyli po 20 minutach koncertu koncert się rozpoczął
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
9 i 10 grudnia wystąpił w Polsce reaktywowany niedawno zespół legenda – Swans. Trudno o twórcę bardziej niż jego lider – Michael Gira – zasłużonego dla szeroko pojętej muzyki alternatywnej, nic więc dziwnego, że na czwartkowy koncert we wrocławskim klubie Firlej trafiły tłumy. Jak przystało na artystycznych ekstremistów, był to występ na swój sposób radykalny. Co nie znaczy: idealny. Tak czy owak – z pewnością stanowił ciekawe przeżycie.

Mieszko B. Wandowicz

Miłość nienawistnika, czyli po 20 minutach koncertu koncert się rozpoczął
[ - recenzja]

9 i 10 grudnia wystąpił w Polsce reaktywowany niedawno zespół legenda – Swans. Trudno o twórcę bardziej niż jego lider – Michael Gira – zasłużonego dla szeroko pojętej muzyki alternatywnej, nic więc dziwnego, że na czwartkowy koncert we wrocławskim klubie Firlej trafiły tłumy. Jak przystało na artystycznych ekstremistów, był to występ na swój sposób radykalny. Co nie znaczy: idealny. Tak czy owak – z pewnością stanowił ciekawe przeżycie.
Jeśli wziąć pod uwagę tylko gatunki, których tworzenie przypisują grupie Swans Wikipedia i Rate Your Music, pozostanie 12 – jeżeli zaufać także innym źródłom, ta liczba niebagatelnie się zwiększy. Takie wyliczanie, choć nie nadaje się na podstawę do poważnej analizy, wiele mówi o historii Łabędzi, w której swój czas miały i prymitywne, zgiełkliwe utwory, w chwili powstania przekraczające poziomem brutalności wszelkie granice, i piętrowe, hipnotyczne kompozycje sąsiadujące z postrockowymi rejonami, i wiele innych stylistyk. Niekiedy w ramach jednej płyty, bo czemuż punk nie miałby towarzyszyć mrocznej elektronice? Na albumach pojawiały się przez lata, poza tradycyjnym rockowym instrumentarium, skrzypce, obój, flet, bağlama czy banjo i zwykle – co rzadsze niż obecność nietypowego sprzętu – pełniły jakąś niebanalną funkcję. Subtelności muzyce Swans dodawała także Jarboe – wokalistka i keyboardzistka, długo drugi obok Giry symbol formacji.
Dzisiaj Jarboe w (zawsze zmiennym) składzie zespołu nie ma, tak jak na pierwszych krążkach, a z obecnych członków ważną w jego historii rolę odgrywał, poza liderem, tylko Norman Westberg; może jeszcze Christoph Hahn. Perkusiści Phil Puleo i Thor Harris znani są przede wszystkim z ekipy Giry działającej, kiedy Swans mieli przerwę – Angels of Light. Basista Chris Pravdica nie współtworzył żadnej z wymienionych formacyj.
Z powyższej wyliczanki łatwo wnioskować o charakterze współczesnej odsłony Łabędzi: trzy gitary, dwie perkusje i bas – żadnych klawiszy – sugerują gęsty hałas. Tak było faktycznie – co prawda Harris chwycił w pewnym momencie za tzw. melodykę, a Gira za tradycyjną harmonijkę, ale muzycy prezentowali przede wszystkim ściany dźwięków wstrząsane nieraz przez mocne uderzenia w bębny. Radykalnie – choć w inny sposób – było już na początku: zaczęło się od wprowadzających klimat szumów i sprzężeń, by po mniej więcej 20 minutach koncertu koncert rozpoczął się faktycznie – tak obszernym wstępem poprzedzono otwierający nową płytę numer „No Words/No Thoughts”. Zespół postanowił przedstawić swoją bardziej eksperymentalną stronę i głos Giry dawał się usłyszeć rzadko – ale kiedy już wybrzmiewał, zwłaszcza a capella, nie pozwalał odmówić sobie mocy. Pierwszy z Łabędzi rozmawiał też z publicznością – czy to podczas wydłużonej antymodlitwy ze środka „Sex God Sex”, czy wtedy, gdy pytał niektórych o imiona lub – co w ustach czołowego nienawistnika rocka brzmiało dość przewrotnie – przekonywał audytorium o swojej doń miłości.
Przemawiał też do obsługi technicznej klubu, prosząc o oświetlenie przybyłych, bo „musi widzieć publiczność”. Kiedy po pewnym czasie lampy zgasły – poprosił ponownie, mocno rozdrażniony. Już samo to czyniło koncert oryginalnym. Ale niekoniecznie przekonywało: przez owo rozwiązanie każdy ruch na sali rozpraszał, wydaje się zaś, że dobra widoczność wzmogła aktywność wielu osób – przy czym nie chodzi tu o taniec albo oklaski. Trudno w takiej sytuacji o skupienie.
Jak przystało na Swans – było bardzo głośno. Uderzały w uszy sprzężenia i drony, podwójny zestaw bębnów również dawał publiczności w kość. Ci, którzy obawiali się, że starsze o kilkanaście lat Łabędzie wyciszą się i przypominać będą bardziej stonowaną muzykę Angels of Light, mogli odetchnąć z ulgą: zespół postawił na hałas – i to rodzaj wyrafinowanego hałasu właściwego tylko twórczości Michaela Giry. Podczas dwu godzin występu zdarzały się chwile nużące, dobór utworów nie zachwycił (z drugiej strony trudno, by przy tak bogatej historii zadowolić wszystkich), a w skoncentrowaniu się przeszkadzało oświetlenie. Ale idąc obejrzeć Swans na żywo, oczekuje się w głównej mierze koncertu innego niż wszystkie – a to nowojorska ekipa zapewniła.
PS. Przed gwiazdą wieczoru zaprezentował się James Blackshaw. Występował wszakże bardzo krótko, cicho i przy panującym na sali gwarze – prawie niezauważalnie: będąc dalej niż kilka metrów od sceny, niełatwo było spostrzec, że koncert samotnego gitarzysty w ogóle trwa. Dlatego nie ma o nim w niniejszej relacji ani słowa.
koniec
12 grudnia 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.