Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Wiśniewski
‹Pies, czyli kot›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Wiśniewski
TytułPies, czyli kot
OpisGrzegorz Wiśniewski to pisarz, fan, internauta i nieprzyjaciel kotów. Debiutował w Nowej Fantastyce opowiadaniem „Manipulatrice”. Tam też opublikował „Z kronik Powermana”. Ostatnio wspomagał swymi tekstami „Framzetę” otrzymując za „Dobrych, złych ludzi”, antywojenne fanfiction ze świata „Gwiezdnych Wojen”, nagrodę Elektrybałta. W wywiadzie powiedział, że aby napisać opowiadanie o psach i kotach, miał się opiekować dwoma przedstawicielami tego ostatniego gatunku. Przekonajmy się więc, jakie były tego efekty.
Gatunekhumor / satyra, urban fantasy

Pies, czyli kot

Grzegorz Wiśniewski
« 1 2 3 4 5 7 »

Grzegorz Wiśniewski

Pies, czyli kot

Za kamienicą był zapuszczony ogród, pełen nie skoszonej, wysokiej trawy. Z kilku miejsc wystawały uschnięte kikuty owocowych drzew. Sprawdziłem je. Kilku znajomych odwiedziło te miejsca, ale ani śladu Małego.
Wróciłem na trop. Gdy biegłem wzdłuż resztek ogrodzenia starej fabryki, moja uwagę przyciągnął jaskrawy, czerwony punkt, śmigający po otoczeniu. Wyglądał jak niewielki owad, ale wiedziałem, że żaden owad nie jest w stanie poruszać się tak raptownie. Widziałem coś takiego wcześniej. Wskaźnik laserowy. Szczeniak, mieszkający w domku naprzeciwko, bardzo lubił się tym bawić. Zainstalował sobie lornetkę i uwielbiał angażować uwagę Fagasa. Wieczorami, gdy Podopiecznych nie było w domu, latał czerwoną kropką laserowego wskaźnika po pokojach, a Fagas ścigał ją z amokiem w oczach. Na razie na koncie miał dwa wazony, talerz, kilka kieliszków i butelkę czekoladowego likieru. Oczywiście te fanty poszły na nasze wspólne konto, gdy odbieraliśmy OPD od Podopiecznego. Próbowałem wytłumaczyć temu uparciuchowi, co próbuje złapać, ale on…
…rany, próbowaliście kiedyś wyjaśnić kotu, co to takiego laser?
Rozumiecie, dlaczego spróbowałem tylko raz. Prędzej nauczyłbym się pilotować prom kosmiczny. Ogonem.
Trop skręcił ku jednej ze zrujnowanych hal fabryki. Wyglądało na to, że Mały gdzieś się spieszył. Wbiegłem między mury i ostrożnie, starając się unikać rozbitego szkła, kluczyłem za zapachem. Tutaj było nieco trudniej. Pod ścianami piętrzyło się mnóstwo śmieci, a i innych zapachów mi nie oszczędzono. Zapożyczony od nas, psów, zwyczaj znaczenia kolejnych zdobyczy chyba trwale został przejęty przez ludzi. Dziwiło mnie tylko, że zdobyczami bywały przeważnie krzaki, latarnie albo bramy starych kamienic. Cóż, pewnie z czasem zwyczaj przeniesie się także na inne zdobycze cywilizacji. Chociaż akurat Podopiecznego zaznaczającego świeżo kupiony telewizor nie bardzo mogłem sobie wyobrazić. Obaj z pewnością by się zdziwili…
Mały kluczył po całym wielkim pomieszczeniu. Oglądał po kilka razy te same zakamarki oraz metalowy złom piętrzący się tu i ówdzie. Po kolejnej rundzie przez plątaninę gratów zacząłem przeklinać kocią ciekawość. W dziejach świata napytała ona sporo złego, co starano się zręcznie zatuszować. Ciekawe czy komuś przyszło do głowy, że ta nieszczęsna Pandora, którą gremialnie wycierają sobie buzie, pewnikiem oprócz puszki dostała od bogów Olimpu kota. Mogę się założyć, że wiem, kto tę puszkę otworzył.
Pewnie myślał, że w środku są sardynki.
Trop obrał wreszcie jakiś konkretny kierunek, w głąb kompleksu fabryki. Minąłem pogrążone w mroku przybudówki hali, przeszedłem obok wielkich metalowych maszyn, rdzewiejących pod gołym niebem. Wtedy poczułem obcy zapach. Ludzki zapach. Dołączył do tropu Małego, zapewne śledził go lub szedł tuż za nim. To był zły zapach. Uwierający, gorzkawy, budzący niemiłe skojarzenia. Przypominał nieco weterynarza, niech imię jego będzie przeklęte – i to niezależnie od tego, że zawsze chce mojego dobra. To jednak nie było wszystko. Zapach niósł ze sobą poważną, acz nieuchwytną groźbę. Z tych trudnych do uzasadnienia, ale niepodważalnych przyczyn.
Trop Małego urywał się w kącie między odrapanymi ścianami, przydeptany śladami obcego. Jasne jak słońce. Człowiek musiał go tu zapędzić, a następnie złapać. I zabrać. Bezradnie okręciłem się wokół. Teraz zmartwiłem się na poważnie. Ludzie na ogół ignorują małe koty. Dorośli znaczy, bo dzieciakom zdarza się ganiać rozmaite zwierzaki, w najlepszym razie z zamiarem przytulenia. Gdy jednak zajmuje się tym dorosły, to może stanowić przyczynek do jak najciemniejszych myśli. Zaskomlałem, licząc, że Mały mnie usłyszy. W odpowiedzi dobiegł mnie jedynie odległy szum wiatru w koronach drzew.
Bez zastanowienia ruszyłem tropem człowieka. Poprzez plac pośrodku starej fabryki poprowadził mnie do drugiego ogrodzenia. Prosto przed zaniedbany budynek mieszkalny. Na nierównej tablicy grubym pędzlem ktoś krzywo wymalował TEREN PRYWATNY. Przecisnąłem się przez dziurę w ogrodzeniu, nie zwracając najmniejszej uwagi na napis. Co innego, gdyby podobny tekst wysikał pod płotem Ważniak, drażliwy wilczarz sąsiadów. Ale taka tabliczka? Kto by tam się przejmował.
Szedłem od nawietrznej, więc nie od razu złapałem nosem to, co wisiało w powietrzu. Sam wygląd budynku powinien sporo podpowiedzieć. To było coś przypominającego dwupiętrową willę o płaskim dachu. Sądząc po architektonicznej formie, wcale nie taką starą. Owszem, niemiłosiernie odrapaną, odartą z rynien, z oknami w większości bez futryn, zabitymi spróchniałymi deskami – lecz nie starszą od reszty zrujnowanej fabryki. Widywałem już podobne budowle. Podopieczny był fanem horrorów, a ja często towarzyszyłem mu podczas oglądania telewizji. Wyciągnięty na kanapie, oparty o jego kolana ziewałem szeroko, obserwując ekran, gdy on truchlał ze strachu. Zazwyczaj w chwilach, kiedy bohater filmu miał wejść do budynku, wyglądającego jak ten przede mną.
Chyba teraz zrozumiałem te filmy.
Coś było wewnątrz. Przyczajone i cierpliwe. Pociągnąłem nosem i aż kichnąłem. Paskudny zapach. Niebezpieczeństwo. Pułapka. Zagrożenie. Miałem wrażenie, że cienie w załomach murów pogłębiły się na moment. Zupełnie jak na tych durnych filmach. Zatrzymałem się, potem zrobiłem rundę w kółko. Zaskomliłem. Powinienem stamtąd zmykać, przyprowadzić Podopiecznego, nie pakować się w niebezpieczeństwo sam.
W labiryncie zapachów spowijających otoczenie wychwyciłem woń Małego. Wyobraziłem sobie zabiedzonego kociaka, zawleczonego w nieznane miejsce, zamkniętego w klatce albo jeszcze gorzej.
Ruszyłem naprzód.
Każdy pies ma swój honor.
No dobra, niektóre malutki, ale to też zobowiązuje.
Będę ostrożny, obiecałem sobie solennie. Tylko zajrzę. Może Mały jest gdzieś w pobliżu. Jego jakoś też uważałem za coś w rodzaju Podopiecznego. Wprawdzie był tylko kotem, ale w końcu niczym sobie na to nie zasłużył. Nie jego wina, po prostu.
Na wszelki wypadek okrążyłem budynek. Z każdej strony wyglądał na równie odrapany. Podszedłem do połupanych, pozbawionych barierki schodów, które prowadziły pod jedyne drzwi wejściowe. Były duże, na oko ciężkie – i uchylone. Z wnętrza pachniało wieloma rzeczami. Głównie strachem wielu istot. Kotów, psów, ptaków. Ludzi nie. Był tam też metal, spróchniałe drewno i namoknięty tynk. I mnóstwo chemii w powietrzu – alkaloidy, narkotyki, jakieś oparte na hormonach świństwa. Przebiegły mnie ciarki.
Szczeknąłem w szczelinę. Z labiryntu pustych pomieszczeń odpowiedziało mi echo. Wydało mi się, że ktoś odszczeknął, z oddali. Albo z wytłumionego pomieszczenia. Ktoś zatupotał, wbiegając po schodach. Podłoga skrzypnęła kilka razy, potem zapadła cisza. Niedobrze.
Z zaskoczeniem odkryłem, że w powietrzu czuć mój własny strach. Dobrze, że nie było ze mną nikogo z kumpli. Kulka i Hipis pękliby ze śmiechu, a Serdel natychmiast rozpaplał wszystkim znajomym. Naparłem na drzwi, otworzyły się oczywiście ze zgrzytem.
Wewnątrz było ciemno, co jednak nie przeszkadzało mi zbytnio. Gorzej, że wzrosła zarówno ilość przemieszanych zapachów, jak i ich intensywność. Przez chwilę miałem wrażenie, że straciłem węch. Kichnąłem raz i drugi. Nie pomogło.
Z lewej usłyszałem miauknięcie. Musiało dobiegać skądś z końca korytarza, na którego początku stałem. Niedaleko – ot, skromne kilka metrów ode mnie. Podszedłem tam.
Debalans, niedobrze. Powinienem był wykazać więcej zainteresowania tymi horrorami. Chyba nie były do końca takie głupie. Ktoś wyskoczył zza mnie, przewrócił i przycisnął do nosa zimną, mokrą gazę.
Nim zdążyłem porządnie wierzgnąć, okropny zapach wwiercił mi się w mózg. Ten sukinkot potraktował mnie chloro…
II
Nie otworzyłem oczu.
Najpierw uruchomiłem nos. Pokręciłem nim, zaciągnąłem się głęboko. To był błąd. W drogach oddechowych miałem mnóstwo jakiegoś chemicznego świństwa. Kichnąłem – nic nie dało się na to poradzić.
Delikatnie zastrzygłem uszami.
Wokół było cicho. Mniej więcej cicho – gdzieś na granicy wrażliwości czaiły się jakieś szelesty i jakby znajome odgłosy. Nos był nadal bezużyteczny, więc rozchyliłem ostrożnie powieki.
Leżałem na boku, przyciśnięty do gładkiej płaszczyzny jakiegoś stołu. Coś – chyba skórzane pasy – całkowicie mnie unieruchamiało. Nie mogłem też ruszyć głową. Mogłem tylko patrzeć przed siebie, na odarta z tynku ścianę piwnicy, pod którą wznosiła się piramida ustawionych jedna na drugiej klatek. Większość była zajęta. Koty, małe psy, kilka szczurów. Wszystkie nienaturalnie ciche i spokojne. Żyły, ruszały się – ale jakoś niemrawo. Dostrzegłem to ze sporej odległości – widać w stresie zmysły niebanalnie się wyostrzają.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski

Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski

Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.