Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Wiśniewski
‹Pies, czyli kot›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Wiśniewski
TytułPies, czyli kot
OpisGrzegorz Wiśniewski to pisarz, fan, internauta i nieprzyjaciel kotów. Debiutował w Nowej Fantastyce opowiadaniem „Manipulatrice”. Tam też opublikował „Z kronik Powermana”. Ostatnio wspomagał swymi tekstami „Framzetę” otrzymując za „Dobrych, złych ludzi”, antywojenne fanfiction ze świata „Gwiezdnych Wojen”, nagrodę Elektrybałta. W wywiadzie powiedział, że aby napisać opowiadanie o psach i kotach, miał się opiekować dwoma przedstawicielami tego ostatniego gatunku. Przekonajmy się więc, jakie były tego efekty.
Gatunekhumor / satyra, urban fantasy

Pies, czyli kot

Grzegorz Wiśniewski
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Grzegorz Wiśniewski

Pies, czyli kot

To musiało być jakieś laboratorium. Ścierpła mi skóra. Laboratorium oznacza eksperymenty i podobne mało przyjemne sprawy. W dodatku wyglądało na to, że trafiło mi się miejsce w pierwszym rzędzie. Na głowie czułem dotyk chłodnych przedmiotów – chyba elektrod do EEG. Przede mną na tacce leżał zestaw nieprzyjemnie wyglądających narzędzi z chromowanej stali i kilka strzykawek. Wszystkie puste. Cokolwiek miało się ze mną stać, jeszcze się chyba nie rozpoczęło. Czułem się zbyt dobrze. Chociaż raczej dziwnie. Pewnie przez chloroform. Nos nadal szwankował. Nie mogłem niczego wywęszyć.
Ale mogłem usłyszeć.
Ktoś nadchodził z prawej. Nie widziałem go. Strasznie szurał po starym parkiecie gdzieś w korytarzu. Sapał nieznacznie, chyba coś dźwigał. Wściekłem się. Łatwo mi to przyszło. Wściekłem się na zimno, na spokojnie, zaciskając szczęki. Ktokolwiek to jest, ma dzisiaj pecha, dużego pecha. Nie jest Podopiecznym. Dopiero przed dopieczeniem.
To on zabrał Małego, pewnie zamknął go w jakiejś klatce. Być może skrzywdził. Ma problem.
Otworzyły się jakieś drzwi. Usłyszałem, że wszedł.
Zamknąłem oczy. Ostudziłem gniew. Wspomniałem traktat ściągnięty Podopiecznemu z szafki nocnej. Autor – jakiś Minamoto – pisał tak ciekawie, że zrezygnowałem z pogryzienia okładek. Tylko obśliniłem na znak aplauzu. Teraz schowałem swoją nienawiść i ukryłem emocje. Nieznacznym ruchem głowy zsunąłem elektrody. Udałem nadal nieprzytomnego.
– Jak się czujecie, chłopaki? – rzucił człowiek w powietrze. – Zdrowi? Żywi? Doktor się cieszy.
Pogłaskał mnie po boku.
– Moje przepustki do Nobla. Moje obligacje sławy. Nie bolało, mam nadzieję?
Poprawił mi elektrody na głowie. Nie otworzyłem oczu, ale jego ręce wydały mi się okropnie wielkie.
– O, powinieneś się już obudzić, malutki – chyba spojrzał na ekrany EEG.
Ja mu dam malutkiego. Żaden ze mnie dog, ale pitbull skinów spod baru „Kotwica” ostatnio wdrapał się na ogrodzenie, gdy go goniłem.
ilustracja: Aleksander Jasiński
ilustracja: Aleksander Jasiński
– A co z twoim kolegą? – obszedł mój stolik i zajął się kimś, kogo nie mogłem zobaczyć. Odezwał się stamtąd warkot i zeźlone szczeknięcie. Brzmiały znajomo. – No, nie denerwuj się. Jesteś teraz dużym, zdrowym psem, więc powinieneś się cieszyć. Zaraz przeniosę was do apartamentów pod ścianą i trochę tam pomieszkacie. Niedługo czeka nas podróż, kongres naukowy już za tydzień.
Skoncentrowałem się.
– To ja, Albert – przekazałem za siebie. – Ktoś ty?
W odpowiedzi nadpłynęła fala radości.
– Albercik, Albercik! To ja, Strucelek… Poznajesz? Poznajesz…?
Mały. Żył. Nic mu się nie stało. Ucieszyłem się i to nawet podwójnie. Był blisko, więc ucieczka mogła okazać się dużo łatwiejsza.
– Spokój – przekazałem. – Bądź gotów. Wiejemy stąd.
Człowiek znów podszedł do mnie. Jedną dłonią przycisnął mnie do stołu, a drugą zaczął odpinać więżące mnie pasy. Ręce miał naprawdę wielkie i bardzo silne. Bardzo, bardzo silne. Gdy zdjął ze mnie ostatnią elektrodę, bez wysiłku podniósł mnie za kark i ruszył ku klatkom. Nadal czułem się dziwnie, ale dałem mu najwyżej półtorej sekundy spokoju.
Zwinąłem się wpół i zatopiłem – czy raczej próbowałem zatopić – zęby w jego ramieniu. Ku swojemu zaskoczeniu nie zdołałem odpowiednio szeroko rozewrzeć pyska. Walnąłem nosem w grubo podgumowaną rękawicę i oklapłem na moment, zupełnie ogłupiały.
– No, mały, nie stawiaj się.
Nerwy mi puściły. Na ślepo wyciągnąłem łapy i spróbowałem sięgnąć za rękawicę swoim tępymi pazurami.
– Miaaaaaauuuuu!!! – wrzasnąłem, gdy weszły jak w masło.
Wielki Przewodniku, co ja wygaduję!
Podziałało. Mój prześladowca bluznął zupełnie nienaukowymi wyzwiskami i strząsnął mnie na podłogę. Przekręciłem się w locie i opadłem miękko na cztery łapy. W pierwszej chwili chciałem rzucić mu się do gardła, ale jedno spojrzenie zachwiało moją pewnością siebie. Był wielki, dwa lub trzy razy większy od Podopiecznego. Wielki i zły. Spojrzał na mnie oczami ukrytymi za szkłem okularów.
– Oż ty… – wycedził wykrzywiając twarz.
W ułamku sekundy zmieniłem plan. Za nim, przykuty do ściany krótkim łańcuchem, stał zabiedzony wilczur. Obserwował pilnie całą akcję. Skoczyłem do niego, przekazując w locie – Bracie!
Ten kretyn pokazał mi zęby. Zatkało mnie.
– Bracie! – powtórzyłem lądując tuż przed nim. Ale był wielki. Dużo większy ode mnie. Czy ten człowiek eksperymentował z hormonem wzrostu!? – Bracie! Załatwmy tego drania!
Był wygłodzony, przemęczony. Ale nadal patrzył na mnie powątpiewająco.
– My? – przekazał szybko, skacząc spojrzeniem za mnie. Człowiek właśnie ruszał na nas. – A zresztą… Jeżeli masz jakiś plan, lepiej wprowadź go w życie szybko…
Zastanowiłem się błyskawicznie.
I nic.
Nie miałem żadnego planu.
Ale on miał obrożę zamkniętą metalowym kołkiem. Wskoczyłem mu na grzbiet i wyciągnąłem ją zębami. Warknął głośno i pokazał zęby.
Człowiek płynnie zmienił wektor ruchu i rzucił się do drzwi. Przelatywał przez nie już z wielkim psem wczepionym w tylną część spodni. Twardziel, trzeba mu przyznać. Wrzeszczeć o pomoc zaczął dopiero na zewnątrz budynku. Ale i naiwniak. W starej fabryce prędzej spotkałby Marsjan. Zamiast wrzeszczeć powinien skoncentrować się na biegu. Do cywilizacji było stąd jakieś pięć minut sprintu.
Bezpośrednie zagrożenie minęło, więc znów dopadło mnie to dziwne uczucie. I poraziły zaskakujące rozmiary zarówno mebli, jak i samego pomieszczenia. Podszedłem do stołu, na którym wcześniej leżałem. Zdawał się sięgać sufitu. Wątpiłem, czy w ogóle potrafię na niego wskoczyć.
Wskoczyłem. Szkoda, że Phoenix Suns nie rekrutują do psiego składu. Byłbym gwiazdą. Michaelem Jordanem psiej koszykówki…
I zamarłem.
Na drugim stole leżałem ja! Mógłbym się oszukiwać, że jestem szczuplejszy, smuklejszy, bardziej wysportowany – ale nie miało to sensu. To byłem ja, wielki mieszaniec o białawej sierści, skrępowany skórzanymi pasami. Ja leżący uniosłem głowę i spojrzałem na mnie.
– Cześć, cześć Albercik… to ja, poznajesz? To ja, Strucelek…
Spojrzałem w dół, na łapy. Były smukłe, drobne, szare i pręgowane. Z końców wychylały się zakrzywione, ostre pazurki.
Wielki Przewodniku, byłem kotem!
III
Niosłem się do domu. Znaczy – Mały mnie niósł. Mały, czyli ja… zresztą nieważne.
Nie byłem w stanie iść – wy byście byli? Miałem wrażenie – nie, nadzieję, że to jakiś koszmar wywołany nieświeżym kotletem zwędzonym z patelni. Byłem kotem, kotem… Dlaczego kotem? Wolałbym już marchewką. Albo jakimś owadem. Albo kaczką…
Nie, powiedziałem sobie, gdy przewieszony przez grzbiet mnie, znaczy Małego, dostrzegłem, że jesteśmy niemal w domu. Nie poddam się. Skoro dało się zrobić to raz – na pewno da się powtórzyć – w drugą stronę. Chcę z powrotem być psem. Być sobą. Poznawać świat nosem, a nie parą oczu a la Carl Zeiss, które może i działają świetnie, ale dobrze oddają tylko suchy, bezwonny, wyprany z pełniejszej informacji obraz…
Zeskoczyłem na ziemię i podreptałem u boku Małego.
To się musi udać. Gdy ten cały Doktor wróci do starej fabryki, zagonię tam Małego i zmusimy go do odkręcenia sztuczki. Nie miałem pojęcia jak to zrobimy, ale coś wymyślę. Póki co jednak, postanowiłem dopilnować Małego w moim ciele, żeby nie palnął czegoś głupiego i nie zrujnował mi dobrej opinii…
Zaledwie to pomyślałem, Mały ruszył ze szczekaniem ku jakiemuś kotu, przemykającemu się przez jezdnię. To był jeden z piwniczników, chyba Spokojny, znany szerzej jako Narkoman. Gdy dostrzegł biegnącego Małego, przyspieszył i płynnym susem przesadził półtorametrowy płot, znikając w ogrodzie za nim. Mały oczywiście poszedł w jego ślady, ale nie był już kotem. Odbił się mocno, walnął łbem w ogrodzenie, wpadł między trzy blaszane kosze i przewrócił je. Hałas zrobił się straszliwy. Potem jeszcze spotężniał, gdy Mały płaczliwie zawył z bólu, a część psów z naszej ulicy zawtórowała.
Jeden z nich, kurduplowaty Azor, podbiegł, aby obwąchać poszkodowanego. Nie zdążył – widok psa poderwał Małego na nogi. Drąc pazurami darń na bujnym trawniku, przerażony kot – czy też pies – poszedł jak przecinak w kierunku domu. Azor słusznie pomyślał, że się go przestraszył. Na pewno wszystkim rozpapla.
Chyba utrzymanie mojej dobrej opinii okaże się tą trudniejszą częścią planu.
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski

Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski

Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.