Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Szajkowska
‹Niepołomni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Szajkowska
TytułNiepołomni
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1981 w Łodzi, tu ukończyłam studia – fizykę na PŁ, tu mieszkam razem z mężem. Pracuję jako tłumacz języka angielskiego. Publikacja opowiadania w „Esensji” to mój debiut literacki.
Gatunekfantasy, historyczna

Niepołomni

« 1 10 11 12 13 14 18 »

Julia Szajkowska

Niepołomni

Skryła twarz w dłoniach, nie chcąc widzieć, jak zwalista sylwetka rozpływa się pośród cieni lasu. Leszy poruszał się bezszelestnie, więc nawet najmniejsze skrzypnięcie śniegu czy trzask gałązki nie zdradziły, że opuścił już polanę. Ostatnia nadzieja zdziesiątkowanego oddziału właśnie umarła, a wraz z nią zapadł nieodwołalny wyrok w innej sprawie, ważnej tylko dla rozpaczającej wiedźmy. W sprawie, której szczegółów mogła się jedynie domyślać.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na zwalonym pniu. Wreszcie uspokoiła się na tyle, by uprzytomnić sobie, że powinna już ruszać, jeśli chciała dotrzeć do leśniczówki przed świtem. Na przekór wszystkiemu postanowiła spróbować przeprowadzić niewielki oddział przez las, ale to wymagało poczynienia odpowiednich przygotowań.
Podniosła się wreszcie i rozejrzała w poszukiwaniu torby, którą rzuciła niedbale poza kręgiem. Dostrzegła ją wreszcie i już miała ruszyć w tamtą stronę, gdy jej uwagę przykuł nietypowy w lesie dźwięk. Zamarła w bezruchu.
Nie, nie przesłyszała się. Gdzieś zza ściany drzew dobiegało skrzypienie śniegu ściskanego ciężarem ludzkiego ciała – ktoś podnosił się z ziemi. Takiego hałasu nie zrobiłoby żadne zwierzę.
Nim zdążyła się poruszyć, na tle ściany drzew zaczęły pojawiać się ubrane na biało sylwetki.
Niemcy – co do tego nie miała wątpliwości. Żaden z żołnierzy Raszewskiego nie dysponował równie porządnym ekwipunkiem.
• • •
Gwałtowne szarpnięcie za ramię wyrwało kapitana Raszewskiego z przyjemnego półsnu, w którym tkwił od jakiegoś czasu, nie mogąc się zdecydować, czy unieść zmęczone powieki, czy dalej pławić się w błogiej nieświadomości.
Szarpnięcie powtórzyło się, tym razem bardziej natarczywe. Raszewski mruknął coś niechętnie, lecz w końcu otworzył oczy i od razu ujrzał nachylonego nad sobą kaprala Jasińskiego. W pełnym nadziei spojrzeniu malował się także niepokój, którego młody żołnierz nawet nie starał się ukryć.
Kapitan, ciągle otumaniony snem, uniósł się na łokciu i rozejrzał nieco nieprzytomnie. Bielone ściany niskiej izby, posłanie rozłożone pod oknem i drewniane meble zepchnięte pośpiesznie pod ściany wyglądały dziwnie znajomo i obco zarazem. Przez chwilę usiłował przypomnieć sobie, dlaczego z kwatery wyniesiono łóżko, a potem jego wzrok padł na cztery niemal identyczne posłania, zajęte przez utrudzonych i ciągle śpiących towarzyszy. W pamięci odżyły obrazy wędrówki przez śniegi i wczorajszego spotkania.
– Co się dzieje? – zapytał wreszcie.
– Przepraszam, kapitanie, że budzę, ale nigdzie nie możemy znaleźć pani… – Jasiński zawahał się, nie mogąc przypomnieć sobie nazwiska gospodyni.
– Bzowskiej – podpowiedział dowódca.
Przez chwilę przyglądał się w skupieniu wskazówkom martwego, nienakręconego na czas zegarka, popukał niezdecydowanie w szkiełko, wreszcie poddał się.
– Która godzina?
– Wpół do siódmej – poinformował służbiście Jasiński.
– Przespałem cały dzień? – zdumiał się Raszewski.
– Pół dnia i całą noc – sprostował jego podkomendny.
Kapitan zebrał się wreszcie i z niemałym trudem – zmęczone, zmarznięte mięśnie zaprotestowały boleśnie – wstał z posłania. Narzucił na siebie płaszcz i podjął próbę jak najszybszego dopięcia go zgrabiałymi palcami. Cały czas ważył w myślach słowa Jasińskiego.
– Kiedy zauważyliście, że jej nie ma?
– Jakieś pół godziny temu. Mróz dał się we znaki chłopakom w stajni, więc chcieli napalić w kuchni i coś zjeść, ale wie pan kapitan, głupio tak bez pozwolenia. Nie wiedzieli, co robić, więc przyszli do mnie, a ja pomyślałem, że pójdę i zapytam. Pukałem do drzwi sypialni chyba z pięć minut, ale nikt nie odpowiadał. W końcu wszedłem… – Jasiński zmieszał się wyraźnie.
– No, no! Nieładnie, kapralu. – Kapitan pogroził coraz bardziej czerwonemu na twarzy chłopakowi palcem. – Nieproszony do sypialni damy? Nie godzi się.
– Nie było wyjścia, panie kapitanie… – tamten zaczął nieskładne tłumaczenia.
Raszewski zaśmiał się krótko.
– Dobrze, już dobrze. Jak rozumiem, pani Bzowskiej nie było?
– Tak jest, kapitanie – kapral odruchowo naprężył się niczym struna.
– Szukaliście w domu?
– Nic nie znaleźliśmy. Do lasu prowadzą niewyraźne ślady, ale w nocy sypał mocno śnieg. Trop urwał się po kilkunastu metrach.
– Ślady wroga?
– Nie stwierdzono.
– Dobrze, Jasiński. – Kapitan skończył mocować się z drugim butem. – Nie mamy ludzi, żeby prowadzić poszukiwania, a trzeba przygotować się tutaj do obrony. Wyznaczcie posterunki, postawcie warty.
– Sądzi pan, kapitanie, że pani Bzowska nas zdradziła? – zdumiał się Jasiński.
Raszewski milczał przez chwilę, ważąc odpowiedź. W końcu odezwał się:
– Nie sądzę, ale nie wykluczam, że mogła wpaść w ręce Niemców. Jeżeli poszła do Niepołomic i trafiła na łapankę albo ktoś ją wydał… Nie możemy ryzykować, że nas tu zaskoczą. Wieczorem, o ile pani Jadwiga nie wróci, zwijamy się stąd.
– Tak jest! – zasalutował Jasiński i pobiegł wydać odpowiednie rozkazy tym, którzy odzyskali już nieco sił.
Zasępiony Raszewski spoglądał niewidzącym wzrokiem przez niewielkie okno. Jadwiga Bzowska nie sprawiała wrażenia głupiej. Skoro zdecydowała się opuścić bezpieczną kryjówkę, musiała mieć ku temu ważne powody. Nie wątpił, że ostrzegłaby ich na czas o ewentualnym niebezpieczeństwie. Jej zniknięcie niepokoiło równie mocno, co dziwiło.
Dopiął pas, po czym gotowy już na spotkanie z kolejnym dniem, wyszedł przed budynek leśniczówki. Przygotowania na podwórku trwały w najlepsze. Cieślik i Markiewicz sprawnie ustawili stanowisko strzelnicze, a Terczyk zainstalował się na poddaszu stajni, gotów zdjąć każdą niepowołaną osobę, która pojawiłaby się przy furtce. W niewielkim sadzie czekało czterech innych pilnujących ścieżki prowadzącej w las.
Uwagę Raszewskiego przykuł kapral Jasiński. Doskonale radził sobie z zagospodarowaniem skromnych sił, jakimi dysponowali, ale nie to ściągnęło spojrzenie kapitana. Ciekawość Raszewskiego wzbudziło dziwne zachowanie podkomendnego.
Jasiński co chwila spoglądał niespokojnie na boki, sprawdzając, co robią ludzie w jego otoczeniu. Cały czas szukał okazji, by niepostrzeżenie zniknąć kolegom z oczu. Nie potrzebował świadków, a miał pewien plan. Nagle odwrócił się speszony, czując na plecach baczne spojrzenie dowódcy.
– Gotowe, kapitanie – zameldował szybko, może wręcz zbyt szybko. – Teren zabezpieczony na ile to możliwe.
– Miejmy nadzieję, że nie trzeba będzie sprawdzać poziomu tego zabezpieczenia – westchnął Raszewski. – Co tam chowasz? – zapytał wreszcie, widząc niezdarne próby Jasińskiego, który za wszelką cenę starał się upchnąć dyskretnie do przewieszonej przez ramię torby nieduże zawiniątko.
Kapral, wyraźnie się ociągając, wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał nieforemną paczuszkę, owiniętą w kawałek płótna. Widząc uniesioną brew dowódcy, niechętnie rozwinął zawiniątko. Na tkaninie leżało kilka zeschłych kromek chleba i mocno sfatygowana manierka. Jasiński przyglądał się zawartości paczki z taką miną, jakby nie do końca wiedział, jak te wiktuały trafiły w jego ręce. Wreszcie odezwał się nieprzekonywująco:
– A to? Tylko śniadanie.
– Chyba nie musisz się z tym ukrywać. Aż tak głodny nie jestem.
– Nawyk z domu – wyjaśnił zmieszany żołnierz. – Miałem pięciu starszych, wiecznie głodnych braci.
Raszewski zaśmiał się, szczerze rozbawiony, ale też wyraźnie uspokojony, po czym wrócił do leśniczówki, by przygotować się do ewentualnego wieczornego wymarszu. Jasiński odczekał jeszcze chwilę i gdy tylko nabrał pewności, że dowódca nie będzie widział jego poczynań, szybkim krokiem skierował się do sadu.
Mijając rozstawione warty, wymruczał coś niewyraźnie pod nosem w nadziei, że nikt go nie zatrzyma. Ściana lasu czerniła się niecałe pięćdziesiąt metrów od drewnianego płotu. Kapral szybko pokonał ten dystans i zniknął za pierwszymi drzewami. Przeszedł jeszcze kilkanaście metrów i dopiero wtedy, mając pewność, że nikt nie zdoła go dostrzec, rozkruszył starannie suchy chleb, po czym rozrzucił okruchy na śniegu.
– To za panienkę, za jej bezpieczny powrót – uściślił z powagą. Potem wylał na ziemię resztkę wódki z manierki. – A to za nas. Wspomóżcie swoich, leśne duchy.
Ledwie ostatnie krople alkoholu sięgnęły śnieżnej skorupy, kapral odwrócił się na pięcie i pomknął pędem do leśniczówki. Czuł się głupio. Nigdy nie wierzył w zabobony i babcine gusła, a choć uznał, że nie zaszkodzi spróbować, wolał, żeby nikt z oddziału nie widział tego, co właśnie zrobił.
« 1 10 11 12 13 14 18 »

Komentarze

20 XII 2011   15:30:54

Bardzo dobre opowiadanie,

04 I 2012   22:39:40

Świetny tekst.Trochę bym się doczepiła ...eeee seksualnych motywów Mieszka,ale po za tym świetne.Te mysie kości!

07 I 2012   20:07:59

Super mieszanka postaci z tutejszej mitologii, pomysły na dramatyczną miłość niebanalne, całość trochę egzaltowana ale w granicach wytrzymania. Słabszą stroną jest język dziwnie czasem nie pasujący do dialogów postaci.

11 XII 2012   11:07:31

Pomysł zaskakujący. Dobrze się czyta. Czekam na następne opowiadania

20 VII 2014   12:19:39

Przyjemne!

28 III 2016   12:52:05

Bardzo dobre opowiadanie. Trochę naciągane motywy kierujące Mieszkiem, ale całość świetna. Gratuluję :)

28 III 2016   21:01:33

Bardzo dziękuję wszystkim komentującym - z poślizgiem, bo od publikacji i pierwszych komentarzy minęło już sporo czasu, a jakoś nie przyszło mi do głowy zajrzeć tu na tyle szybko, żeby odpowiadanie miało sens. Ale skoro tekst nadal "się czyta" i nawet przyjmuje, to skorzystam z okazji :). Cieszę się, że całość się broni.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

PINKK
— Julia Szajkowska

Dwa procent
— Julia Szajkowska

Zdrowaś Matko
— Julia Szajkowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.