Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Wiśniewski
‹Dobrzy, źli ludzie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Wiśniewski
TytułDobrzy, źli ludzie
Opis"Dobrzy, źli ludzie" to nie tylko fanfiction gwiezdnowojenne. To także znakomite niezależne opowiadanie science fiction i świetny tekst antywojeny, nagrodzony w 1999 roku nagrodą Elektrybałta.
Gatunekfanfiction, SF

Dobrzy, źli ludzie

Grzegorz Wiśniewski
« 1 4 5 6 7 8 18 »

Grzegorz Wiśniewski

Dobrzy, źli ludzie

Drzwi od hali rozrywkowej otworzyły się odsłaniając tłum postaci, w który po kolei wpychano jeńców za pomocą kopniaków i brutalnych pchnięć.
Na progu Galvin stracił równowagę i wyłożył jak długi zderzając się z kimś leżącym na podłodze. Tamten nieomal zawył i skręcił się z bólu obejmując dłońmi grubo zabandażowane udo.
- Uważaj trochę - wycedził słabym głosem nie otwierając nawet oczu, żeby spojrzeć na Keitha. Leżał na warstwie kilku kocy, a pod głowę jakaś pomocna dłoń podłożyła mu kurtkę mundurową. Opatrunek na nodze wyglądał na od dawna nie zmieniany. Galvin ogarnął wzrokiem otoczenie. Na podłodze leżało jeszcze wielu podobnych poszkodowanych z poszarpanymi lub amputowanymi kończynami, a pod ścianami siedzieli też inni, z bandażami na oczach, badający podłogę wokół dotykiem dłoni. Nie było widać żadnych kroplówek, świeżych opatrunków, stymulatorów czy chociażby śladów jakiejś bardziej zaawansowanej pomocy lekarskiej. Wyglądało na to, że umieszczono tutaj wszystkich jeńców, niezależnie od ich stanu. W powietrzu czuło się atmosferę rezygnacji i krańcowej apatii.
Sala była dość długa i szeroka, ale niska i przez to bardzo duszna. Usunięto z niej wszystkie meble i automaty pozostawiając oprócz gołych ścian jedynie ozdobione roślinnymi motywami puste cokoły po popiersiach Cesarza oraz dwa zestawy polowych latryn, od których dolatywał zapach biologicznego środka dezynfekcyjnego. W tej chwili kłębiło się tutaj grubo ponad stu ludzi, a być może i więcej. Co najmniej połowa z nich była ranna, w tym większość dość poważnie, co przy zerowej sterylności otoczenia oznaczało dla nich śmierć lub kalectwo. Niektórzy zapewne już konali. Zapomniani i niepotrzebni.
Koniec sali ginął w półmroku, bo większa część lamp na suficie była potłuczona, świeciło może z pięć, a okna zostały na stałe zasłonięte grubymi, ochronnymi okiennicami. Wśród jeńców wyróżniały się dwie skupione grupy ludzi, oddalone od siebie o kilka metrów - Galvin domyślił się, że to właśnie tam znajdują się wyloty szybów wentylacyjnych. Z niesmakiem przedarł się przez zaduch i podszedł do ściany bez skrupułów pozbawiając najbliższego leżącego rannego nakrywającego go koca. Rozścielił go na podłodze i usiadł wyciągając nogi. Rozluźnił mięśnie, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak jest zmęczony. Odpiął sprzączki munduru i ściągnął ochraniacz torsu przez głowę odrzucając go z niechęcią w bok. Przymknął oczy i kilkakrotnie pokręcił głową, czując jak wewnątrz odżywa ból, nie tak silny jak poprzednio jednak bardzo nieprzyjemny. Na szczęście sen zbliżał się milowymi krokami.
- Dlaczego zabrałeś temu rannemu koc?
Opuścił głowę otwierając oczy. Przed nim stał młody, dobrze zbudowany mężczyzna w nieco podartym mundurze oficerskim. Na ramionach miał ślady po zerwanych szlifach.
- Co? - wykrztusił Keith dopiero teraz przytomniejąc.
- Pytałem dlaczego zabrałeś temu rannemu koc? - powtórzył oficer, a Galvin zmierzył go wzrokiem. Twarz tamtego wydała mu się znajoma. Skąd?
- Jemu i tak nie jest potrzebny - odpowiedział wskazując zabandażowaną głowę leżącego. Pociągnął nosem - Czujesz? To gangrena. Zakażenie zabije go w ciągu dnia, najwyżej dwóch.
- Skoro wytrzymał dotąd, to musi być bardzo odporny - rzucił zimno tamten, nie odrywając wzroku od oczu Keitha. - Dałem mu wczoraj surowicę, którą przemycił jeden z naszych. Wytrzyma, jeśli tylko będzie miał spokój i ciepło. Ale ty zabrałeś mu koc.
- Wokół masz mnóstwo takich, którym i tak jest wszystko jedno - zauważył Galvin, robiąc zamaszysty ruch ręką. - Niewielu z tych rannych wyjdzie stąd z życiem, połowa i tak jest przez cały czas nieprzytomna, może nie żyją. Wystarczy sięgnąć.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu. potem oficer zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić, ale nie zrobił tego.
- Przemawia przez ciebie prawdziwy skurwysyn - odezwał się wreszcie - Po prostu poddałeś się. Cały nasz świat leży w gruzach, ale czy to powód, aby przemienić się w zwierzę? Czy nie lepiej pokazać tamtym draniom po drugiej stronie, że wiemy, co to jest honor? I że honor szturmowców też jest coś wart?
Galvinowi szczęka opadła. Przez chwilę nic nie mówił, tamując wzbierającą falę furii. Furii i deszczu obrazów, które odżyły w pamięci.
- Pan się nazywa Dillich, komandor Kerry Dillich - wycedził lodowato. - Pan mnie nie zna, ale ja pana tak. Służyłem w Drugiej Kompanii Dalekiego Zwiadu, w Diabłach, podczas ofensywy na Daen′khaan. Pamięta pan załogę największego bunkra chroniącego kosmoport? Kazał pan ich rozstrzelać z działek, kiedy się poddali. Tak samo postąpili pana ludzie z mieszkańcami tego małego miasteczka, gdzie znaleziono parę sztuk broni. Słyszałem, że był pan też na Liqur Tanay i na Tatooine. Jeżeli tyle jest wart ten pański honor, to niech się pan nim wypcha.
Twarz oficera zszarzała. Galvin myślał, że zacznie na niego krzyczeć, ale w oczach Dillicha błysnęła tylko gorycz.
- Ma pan rację. Zrobiłem to - odezwał się spokojnie - I bez wątpienia kiedyś będę musiał za to odpowiedzieć, ale.
- Dzień zapłaty jest tuż, tuż - przerwał mu Keith. - Oni mają zamiar przeprowadzić osobne śledztwo dla każdego z nas. Ale pewnie i bez tego przygwoździliby wszystkich. Nikt z nas i tak się stąd nie wydostanie.
- Może tak, może nie - mruknął Dillich, a jego twarz wróciła do normalnych kolorów. - Chciałbym jednak oszczędzić zbędnych cierpień tym ludziom.
- Nie ma pan referencji na zbawiciela.
- Teraz i tak nie ma to żadnego znaczenia. Odda pan koc?
Galvin spojrzał na niego przeciągle, po czym wyszarpnął materiał spod siebie.
- Tylko niech pan daruje sobie tą gadkę o honorze - powiedział bez poprzedniej złości. - Tym ludziom potrzeba pomocy medycznej i odpowiedniego traktowania, a nie honoru.
- Honor to wszystko, co nam zostało.
- Czyli nie zostało nam nic.
Dillich puścił to mimo uszu. Ponownie przykrył kocem wciąż nieprzytomnego rannego i oddalił się w głąb sali.
Keith odprowadził go wzrokiem, po czym przymknął oczy i spróbował się zdrzemnąć, ale bez powodzenia. W pomieszczeniu unosił się ciągły szum rozmów, ludzie kręcili się, kaszleli. Czasami do sali wchodziła grupa rebeliantów zabierając niektórych jeńców ze sobą. Często wynosili ich, krańcowo wyczerpanych, na noszach. Nikt z tych ludzi nie wrócił. Po jakimś czasie Galvin zaczął się zastanawiać nad ewentualnym posiłkiem. Głód nie był na razie dotkliwy, ale nic nie wskazywało na to, że szybko będzie go można zaspokoić.
Lampy zaczęły świecić coraz słabiej i zapadł półmrok, a potem ciemność. Noc była zsynchronizowana przez fotokomórki z nocą zapadającą na Endorze. Nastała względna cisza i nareszcie mimo potwornie dusznego powietrza Galvin zdołał zasnąć.
Kiedy otworzył oczy, lampy świeciły już pełnym blaskiem. Spojrzał na zegarek, wpięty w ochraniacz. Dziesiąta. To znaczyło, że spał jakieś piętnaście godzin, ale samopoczucie miał tak fatalne, jakby w ogóle nie zmrużył oka. Podnosząc się natrafił wzrokiem na rannego, tego samego, któremu poprzedniego dnia zabrał koc. Nie musiał go nawet dotykać. Sądząc z bezruchu, napięcia mięśni i pozy, w jakiej leżał, nie żył od kilku dobrych godzin. Keith pokręcił z niechęcią głową i sklął rebeliantów, ale bez pasji. Może dla tamtego, było lepiej, że umarł. Oszczędzono mu przynajmniej plutonu egzekucyjnego.
Lustrując salę zaczepił wzrokiem o dwa niewielkie kontenerowe pojemniki. Przecisnął się bliżej i obejrzał je. Oba zawierały puste, wilgotne beczki.
- Co, nie zdążyłeś? - zapytał siedzący obok szturmowiec. - Chyba będziesz musiał poczekać do jutra. Rano znowu przyniosą.
- Co było w tych beczkach?
- Jak to co? - zdziwił się tamten. - Woda. Zawsze rano dają nam wodę. Ci, którzy mogą - piją. Do wieczora już pewnie nic nie dadzą. Jak zwykle.
Galvin bez słowa wrócił na swoje miejsce od ścianą. Wytrzymanie jednego czy dwóch dni bez wody nie stanowiło dla niego problemu, ale wnioski, jakie nasuwało takie działanie rebeliantów, nie były wesołe. Ilość wody dostarczana jeńcom nie była duża, nie była nawet wystarczająca. Mogli dostać ją tylko silni i sprawni, zdolni przepchać się do zbiornika. Ranni nie mieli szans, większość z nich nie mogła nawet poruszać się o własnych siłach. Takie ograniczanie racji było zbędne, żeby nie powiedzieć - okrutne. Brutalne traktowanie jeńców w trakcie tej wojny nie było niczym nowym, ale przecież po tak miażdżącym zwycięstwie ci, których Galaktyka znała pod szyldem Związku Rebeliantów, ci szlachetni wojownicy o dobro sprawy powinni chyba okazać trochę litości lub przynajmniej traktować jeńców zgodnie z prawem wojennym. Nie zrobili tego jednak. Po prostu nie zrobili. Dlaczego?
« 1 4 5 6 7 8 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski

Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski

Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.