WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Grzegorz Wiśniewski |
Tytuł | Noel Profesjonał |
Gatunek | fanfiction, fantasy, humor / satyra |
Noel ProfesjonałGrzegorz Wiśniewski
Grzegorz WiśniewskiNoel Profesjonał– Odpowiadaj, gdy padrone pyta! – wrzasnął jeden z młodych, podrywając się zza ławy. Charakterystyczny zarys szczęki i nosa jednoznacznie wyjaśniał, po kim odziedziczył temperament. – Marco – Don osadził syna miękkim tonem. – Jestem – odezwał się wiedźmin. – Twoje umiejętności – don Leone zastanowił się sekundę – oszczędziły nam ostatnio wiele trudu. Jesteś dobry w tym, co robisz. – Dziękuję – powiedział wiedźmin. Rozumiał, jak nieroztropnie było by nie podziękować. – Istnieje jednak pytanie, które chciałem ci osobiście zadać – padrone przewiercił go wzrokiem. – Bo widzisz, ja znam się na ludziach. Wiem, kiedy nie mówią prawdy. Kiedy próbują mnie oszukać. Noel milczał. – Powiedz mi, przyjacielu. Z borowikami miałeś ty kiedyś do czynienia ? – Miałem. – Z leszymi? Ze strzygami? – Także. – Z politykami? Noel zmrużył oczy. – Nie. Cisza trwała chwilę. – To mnie mimo wszystko dziwi – padrone oświadczył łagodnie. – Ech, wy wiedźmini. Powołano was, by bronić ludzi przed potworami najprzeróżniejszego autoramentu. A nie znacie najstraszliwszego ich rodzaju. Oczy wszystkich obecnych wbiły się w wiedźmina. – Jaki potwór bez mrugnięcia potrafiłby poświęcić tysiąc pobratymców dla własnej korzyści? – kontynuował don. – Jaki jednym podpisem, jednym poleceniem, jednym uściskiem dłoni przypieczętowałby śmierć lub cierpienia całych narodów? Jaki potwór zdolny byłby do machania tłumom świstkiem papieru, głosząc, że oto przywiózł im pokój, podczas gdy naprawdę otworzył drzwi najstraszliwszej wojnie w dziejach? A politycy robią takie rzeczy od zarania czasu. To wszak drugi najstarszy zawód świata. Noel nie zmienił wyrazu twarzy. – Poproszę jaśniej – odezwał się. Don Leone pozwolił sobie na skąpy uśmiech. Splótł dłonie i oparł się o ławę, pochylając ku wiedźminowi. – Co byś zrobił, gdybyś wiedział, że taki osobnik znajduje się w orszaku z Nilfgaardu? – oświadczył prosto z mostu. – Człowiek wysłany specjalnie po to, by doprowadzić do naszego konfliktu z Cintrą i Verden. Po to, by skusić ich, żeby zaatakowali nas. By osłabili własne siły, a przez to stali się łatwiejszą zdobyczą dla Nilfgaardu – uśmiech zrobił mu się bardziej sardoniczny. – Bo przecież nikt poważny nie wierzy, że cesarstwo wyrzekło się ekspansji na zawsze. Noel nie odrywał od niego wzroku. – Nie chcę byś mnie źle zrozumiał, wiedźminie – padrone znów się wyprostował na stołku. – Nie próbuję tutaj przemówić do ciebie argumentami narodowymi – co to, to nie. Chodzi mi jedynie o ludzi. Ludzi, których gierki politycznych potworów jak zwykle będą kosztowały najwięcej. Noel rozważył jego słowa. – Powiedzmy, że się zgadzam. Don Leone zabłysł skrywanym zadowoleniem. – Szczegóły? – Człowiek ów nazywa się var Kohrlin – do rozmowy włączył się mały i szpakowaty. Najwyraźniej doradca. – To jeden z licznych sekretarzy cesarza do spraw finansowych. Ostatnimi czasy on i jemu podobni są najważniejszymi postaciami w państwie. Cesarz Enron od koronacji bardzo swobodnie poczynał sobie z pieniędzmi, w rezultacie cały kraj trawi teraz ostra recesja. Kontakty handlowe z zagranicą postrzegane są jako najpewniejsza metoda wyjścia z kryzysu. Urzędnicy cesarscy, zwłaszcza tak potężni jak var Kohrlin, potrafią zręcznie zdobywać przywileje handlowe, korzystne właściwie tylko dla Nilfgaardu. W naszym mieście ta sztuka się nie udała, postanowili zatem zniszczyć je za pomocą zewnętrznych wpływów. Wywołać niewielką wojnę, by nauczyć nas moresu. Jeżeli var Kohrlin nie dożyje jutra, jest szansa, że reszta delegacji cesarskiej zmieni zdanie. Miasto będzie uratowane, a prawdopodobnie zyska kilka bardzo lukratywnych kontraktów. Noel wysłuchał tego w skupieniu. Don Leone nie spuszczał go z oczu. – Zrozumiałeś? – zapytał w końcu. – Tak. – Zgadzasz się? – Tak. Twarze siedzących przy ławie przestały być napięte. Pojawiły się uśmiechy. – Mój chłopcze – oświadczył don Leone jowialnie. – Będziemy mieć z ciebie pociechę. Noel skłonił się. – Jeszcze tylko jedna rzecz… – Don Leone spojrzał z troską. – Ta sprawa z czarodziejem… czy tym razem mógłbyś zrobić to dyskretniej? Noel skłonił się ponownie. – Mógłbym. Członkowie Rodziny wstali i zaczęli wychodzić. Młodzieniec, który odezwał się ostro na początku, podszedł teraz do Noela. – Ludzie gadają, że jesteś ostatnim wiedźminem – mruknął półgłosem. – Na twoim miejscu pilnowałbym się, żeby tej sytuacji nie zmienić na gorszą. • • • A taką miał nadzieję, że chociaż tym razem wszystko pójdzie jak z płatka… Karczma nie była specjalnie strzeżona. Ot, kilku miejskich pachołków na zewnątrz, stojących w przewidywalnych miejscach i jak zwykle lekko zamroczonych gorzałką. Ostatecznie nie w nich pokładano nadzieje na odstraszenie intruzów, lecz w eskorcie najświetniejszych żołnierzy Cesarstwa i Królestwa, którzy towarzyszyli ambasadorowi w podróży. Miasto, nie będące jakąś wielką metropolią, zostało jednak zupełnie zlekceważone, bo jakich to w końcu wrogów Cesarz może mieć na takiej prowincji? Noel wśliznął się do karczmy tak, jak zaplanował, tuż przed rozpoczęciem uroczystej uczty pożegnalnej, którą miasto wyprawiło na cześć posłów. Dzięki temu łatwo było wykorzystać chaos, jaki nieuchronnie w takich momentach dotyka każdy system bezpieczeństwa. Bez trudu znalazł się na piętrze i wybrał drzwi wskazanego apartamentu. Var Kohrlin strasznie się spieszył, bo, sądząc z dochodzącego z dołu gwaru, uczta już się rozpoczęła. Był wysokim, chudym mężczyzną o ziemistej cerze. Skończył właśnie wygładzać wyszywaną togę i zapiął na szyi łańcuch z godłem cesarskiego kwestora. Dlatego do otwierających się drzwi odwrócił się z pewnym opóźnieniem. – Kim jesteś!? Co tu robisz!? – odezwał się ostro, sięgając po parę czarnych, jedwabnych rękawiczek. – Jestem Noel. Sprzątam. Kwestor wciągnął rękawiczkę na lewą dłoń. – Dlaczego teraz? – Takie polecenie. – Więc rób szybko, co do ciebie należy i precz stąd. Dobrze ci radzę. Noel musiał przyznać, że kwestor miał talent nie tylko do finansów, ale i do gry słów. A jednak nie docenił ochrony urzędnika. Ledwie ciało kwestora rąbnęło na przykryte lichym dywanem deski podłogi, coś niewidzialnego dźgnęło wiedźmina nagle w oczy. Odruchowo odskoczył, potrząsnął głową. Potem dopadł okna. I okazało się, że nie mógł wyjść. Zatrzaśnięte okiennice za nic nie chciały się otworzyć. Jednocześnie wydało mu się, że słyszy szeptanie. Z lewej i prawej. Nie, bardziej z lewej. Powodowany niezrozumiałym impulsem podążył za owym ledwie słyszalnym głosem. Wprost do głównego korytarza, teraz opustoszałego. Potem schodami w dół, do zamkniętych odrzwi sali karczemnej. Ze szpar między deskami biło ciepłe światło. Dotknął drewna dłonią. Szepty wzmogły się, więc pchnął mocno i przestąpił najpierw próg, a potem jeszcze kilka dobrych kroków. Znalazł się w sali, pełnej ludzi, którzy siedzieli przy suto zastawionych stołach, ustawionych w nierówny półokrąg. Wszyscy milczeli i wpatrywali się w niego, nawet błazen zamarł niemal pośrodku sali. Na wprost, przy szerokim blacie, uginającym się od wykwintnych pieczeni, stała samotna postać w szarym habicie i z pochyloną głową szeptała to, co Noel słyszał w swojej głowie. Naraz umilkła i pstryknęła palcami, generując w powietrzu fontannę bezdźwięcznych iskier. Wszyscy obecni ożyli jak na komendę. – Zamachowiec! – Morderca! – Kto za tym stoi! – Powiesić! Głos czarodzieja w szarym habicie przebił się przez zgiełk. – Kwestor var Kohrlin nie żyje. Zza stołu na wprost wejścia zerwał się na nogi wysoki mężczyzna o równo przyciętej czarnej brodzie. Na tunice miał wyszyte czarne godło Cesarstwa, a na szyi rzemień z śnieżnobiałym, ostrym kłem. – Cisza! – krzyknął głosem jak taran. Obecni umilkli. Noel otrząsnął się z dziwnego paraliżu, pokręcił głową i ukradkiem poprawił uchwyt na głowicy miecza. Dostrzegł, że przy przeciwległym końcu tego samego stołu wstał się jeszcze ktoś. Niższy od stanowczego Nilfgaardczyka, ale równie dobrze ubrany. Jego herbem była obnażona klinga. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Niewielka wojna
— Michał Kubalski
Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski
Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski
Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski