Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Żytowiecki
‹Amelia w chmurach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Żytowiecki
TytułAmelia w chmurach
OpisAutor pisze o sobie:
Kocha opowieści, marzenia i życie – chociaż to trudna miłość. Lubi kiepską muzykę, niedobre filmy, przygody i nudne podróże oraz kilka innych rzeczy, które wolałby przemilczeć. Publikował w SFFiH, Esensji, Qfancie, Fahrenheicie oraz w zbiorach opowiadań „Nawiedziny” i „Białe szepty”. Jego debiutancka powieść „Mój prywatny demon” ukazała się latem 2011 roku nakładem wydawnictwa Ifryt, w 2013 doczekując wersji elektronicznej. W tym samym czasie ukazał się zbiór „Szuje, mątwy i straceńcy”, kompletujący opowiadania z początkowego okresu twórczości. Natomiast w 2014 roku ukaże się kolejna fantastyczna historia hardboiled z detektywem Ezrą w roli głównej, o roboczym tytule „Mój sługa”. Blog autorski: maciejzytowiecki.com.
Gatunekkryminał, urban fantasy

Amelia w chmurach

« 1 2 3 4 5 »

Maciej Żytowiecki

Amelia w chmurach

– Rozumiem. – Amelia obdarowuje mnie uśmiechem. Tym razem jest bledszy niż zazwyczaj, jakby ujęty w filtr fotograficzny. Niewyraźny.
Milczenie opada ciężką zasłoną. Pijemy wodę i kawę. Palę skręta od Starego Cygana, aż żar dotyka papierowego filtra i ciepło szczypie wargi.
– Pamiętasz… – zaczynam przywoływać wspomnienie, ale mi przerywa.
– Stało się coś złego, Ezra.
– Amelio?
– Niewiele zostało z tamtej osoby, którą znałeś. Nic z nastolatki, którą uratowałeś. Niewiele z kobiety.
– Amelio…
– Milcz, Ezra. Nie potrzebuję twojego kokietowania. Wiem, że jestem kaleką i słodkie słówka tego nie zmienią. Nie wezwałam cię, żeby szukać pocieszenia. Wezwałam, bo sądzę, że wrócił.
Zastygam z niedopałkiem zgniecionym w popielniczce.
– Dobey Schneider powrócił.
– To niemożliwe. – Krzyżuję nogi, nachylając się ku wspomnieniu dawnych lat. – Schneider siedzi. I nie wyjdzie.
– Widziałam go, Ezra… Miałam odczyt w Hyde Park High. Stał w pierwszym rzędzie.
– Minęło ponad dwadzieścia lat.
– Jest starszy, zmienił się, ale… – przełyka ślinę. – Ezra, ja nigdy nie zapomnę tej twarzy. Zbyt często widywałam ją w koszmarach.
• • •
Lubię te zgniłki od Starego Cygana. Śmierdzą gorzej niż wszystko, co kiedykolwiek paliłem i pozostawiają na języku posmak benzyny, ale mają jedną zaletę. Zdaje się, że uspokajają drania, który siedzi w moim łbie. Puf, puf i gaśnie piekielny jazgot. Diabelskie pieprzenie we łbie starego gliniarza zanika.
Pstrykam iskrzącą kometę przez otwarte okno wozu. Ta rozbija się na szybie zaparkowanego automobilu deszczem świecących punktów. Biorę kolejny zakręt z piskiem opon, uderzam barkiem o drzwi kabiny.
Psie–gnido, robaku. Trkt. Dawno nie rozmawialiśmy, mój Ezro – nagle znów słyszę ten potworny głos w głowie. – Niegodne ścierwo z ciała poddanego wiecznemu rozkładowi, powitaj swego pana, Wielkiego Paddingtona.
Wrócił. Ledwie doba spokoju od ostatniej manifestacji…
Dzień, którego oczekiwałem jest bliski. Wkrótce planety ułożą się w odpowiedniej koniunkcji. Tkt.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że to mnie spotyka. W głowie nadaje istota rodem z radiowych przypowiastek dla pryszczatych nastolatków. Oddałbym wszystko, żeby pewnego dnia obudzić się w pokoju z gumowymi ścianami, okutany kaftanem bezpieczeństwa i stwierdzić, że to tylko rojenia szalonego umysłu. Że ten cały Awian, demon rodem z pięciocentowego komiksu, nigdy nie istniał. Że jestem popaprańcem, który robi pod siebie.
Gnido–pluskwo, pyle–puchu, gnoju–zgnilcu, usłuchaj głosu swego pana jedynego. Najprzedniejszego z Awian, najpotężniejszego z istot władających Stworzeniem oraz TransKreacją. Trkt. Gotuj się na ten dzień, bo jest blisko.
– Paddy, zlituj się. Proszę. Czy to już czas na ogłoszenia parafialne? – syczę, ściskając kierownicę.
Psie bez honoru, pozbawiona duszy łupino, okaż szacunek, kiedy zwracasz się do Najgodniejszego z Godnych.
– Interesujące, Paddy, jednak wolałbym już słuchać wiadomości.
Ścierwo! Nie pojmujesz zaszczytu, jaki spotkał tę kulę błota, twój dom. Jakiż to honor dla was, że potomkowie Protoplasty przybędą w to miejsce, toczyć odwieczną Grę.
Syczę z bólu. Ten skrzek zamienia mózg w papkę. Kierownica skręca w bok. Plączę ją gdzieś w palcach… A może ona zaczepia się o rękaw mojej marynarki? Nie wiem, słabo widzę, mgła powleka oczy i czuję się, jakby ktoś zatrzasnął mnie w Żelaznej Dziewicy.
– Paddingtonie, przestań! Zabijesz nas!
Ja nigdy nie zginę! Jesteśmy starsi od gwiazd, tworzymy galaktyki i rozpruwamy je… Jeśli zajdzie potrzeba.
– Dość!
Dość? Tkt. Komu gorzej jest, zwierzę–Ezra? Istocie po tysiąckroć doskonalszej zamkniętej na przechowanie w czymś rodem z kloaki? Czy amebie, która ma zaszczyt słuchać słów jednego z Kreatorów?
– Co będzie z tobą, jeżeli ja umrę… – charczę z trudem zachowując resztkę świadomości.
I pisk milknie. Unoszę się, prostuję w siedzeniu. Przez przednią szybę widzę hydrant, za hydrantem ceglany mur.
Szarpię kółkiem, wbijam w podłogę hamulec. Rzucam się na bok, jakby mój ciężar mógł w czymś pomóc. Automobil reaguje, piszcząc niczym zarzynany prosiak. Delikatne łupnięcie o hydrant pomaga wrócić na szosę. Będzie paskudna rysa na boku Forda.
– Mogłeś nas zabić, popaprańcu.
• • •
Kwadrans później zajeżdżam pod budynek szpitalny. W biegu mijam pokoje, macham odznaką cepowi strzegącemu części przeznaczonej więźniom i odnajduję Melody. Kawał z niej baby. Wielka i włochata jak niedźwiedź. Nie chciałbym jej spotkać na bokserskim ringu.
– Melody? – udaję zdziwienie. – Nie widzieliśmy się… Ile? Dwadzieścia kilo?
– Ezra, stary draniu. Czym błyskasz? Oddali ci blachę, stary pijaczyno?
– Pijaczyno? Brzmisz prawie, jakbyś się martwiła.
– O ciebie? Złego diabeł nie bierze.
Gdybyś tylko wiedziała.
– Zaprowadzisz do Schneidera?
Pielęgniarka patrzy spode łba. Zrośnięta brew opada ciężko na oczy, gasząc ich żar.
– Jak się mają sprawy? – rzuca bez ostrzeżenia.
– „Sprawy”?
– Z twoim piciem.
– Jestem czystszy niż ktokolwiek w tym pomieszczeniu, pewnie dorównuję pacjentom po detoksykacji.
– To dobrze.
– Jestem czysty, ale to nie twój interes, Melody.
– Uprzejmość nigdy nie należała do twoich mocnych stron, Ezra.
– Uprzejmość nie leży w moich obowiązkach. Nie jest podstawą naszej znajomości. Uratowałem ci życie, to wszystko. To ty uparłaś się, że masz jakiś dług… Ja tylko wykonywałem swoją robotę. Płacą mi za to, Melody. Gdybym umiał cokolwiek innego i miałbym szansę na lepszy pieniądz, bym się nie zastanawiał. No, ale skoro uparłaś się, że coś mi wisisz, wiedz że właśnie przyszedłem inkasować należne.
– Tyle krzyżyków na karku, a życie jeszcze nie nauczyło cię manier.
– Zabierzesz mnie do niego? – zerkam w stronę sterylnego korytarza.
– Zapraszam. – Wzrusza ramionami. – Zapraszam.
Odczepia wielki pęk kluczy i nakazuje iść.
Jest cholernie czysto. W powietrzu zapach szpitalnych chemikaliów, jakiś paskudnych detergentów, czy czego tam używają w takich przybytkach. Kredowa farba na ścianach i błyszcząca podłoga… Wszystko to nie jest w stanie ukryć mroku tego miejsca. Deprawacji ludzi dojrzewających w celach.
Coś uderza o jedne z drzwi, które mijam, gdzieś w oddali rozchodzi się jęk godzien bitego zwierza. Za zakrętem prawie zderzam się z chichoczącym kitajcem, ten jednak uskakuje, jakby niósł go wiatr i z żołnierską piosenką na ustach odfruwa. Wreszcie Melody przystaje. Jej policzki lśnią od potu, wygląda jakby usmarowała się żelatyną.
– Tutaj – oznajmia, otwierając wizjer.
Więzień przypomina muchę w pajęczym kokonie. Z warstw bieli wystaje tylko tłusta gęba warchlaka. Przygląda się otępiale słonecznemu światłu, które, pozbawione ograniczeń, mija kraty. Dotyka językiem żółtego promienia, jakby ten miał go nakarmić.
– Jesteś pewien, że chcesz z nim gadać? Nic mądrego nie powie. Większość czasu bełkocze, czasem bywa agresywny, ale… – Wskazuje mężczyznę stojącego w dalszej części korytarza. – Mamy odpowiednie środki zaradcze.
– Będę bezpieczny.
– Wiem – wzdycha. – Nie zrób mu krzywdy, Ezra. Mogę za to beknąć… A wiesz, jak jest dzisiaj ciężko.
– Będę się pilnował.
Dobey Schneider kiwa się jak katatonik. Mruczy jakąś nieskładną rymowankę. Za plecami szczęka sztaba, zgrzyta klucz w zamku.
– Ezra? – odwraca się nagle. Ogłupiały wzrok w jednej chwili nabiera ostrości. Więzień zgrzyta zębami. Jest całkiem inny niż przed sekundą.
– Czołem, Dobey. Wciąż brzydki z ciebie sukinsyn.
– Nareszcie mnie odwiedzasz. Przekazali ci, że umieram?
– Nie.
– Zostało mi niewiele. Dni, tygodnie, może miesiące…
Nie miałem pojęcia, Melody również nie wspomniała choćby słowem, kiedy dryndnąłem po prośbie.
– Dość już zmarnowałeś publicznych pieniędzy, Schneider.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Duży Bob
— Maciej Żytowiecki

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

hcsoB
— Maciej Żytowiecki

Znak
— Maciej Żytowiecki

Powrót ojca
— Maciej Żytowiecki

Skrzynia
— Maciej Żytowiecki

Mój (nie)przyjaciel demon
— Magdalena Kubasiewicz

Wadliwy zbawiciel
— Maciej Żytowiecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.