Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Żytowiecki
‹Amelia w chmurach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Żytowiecki
TytułAmelia w chmurach
OpisAutor pisze o sobie:
Kocha opowieści, marzenia i życie – chociaż to trudna miłość. Lubi kiepską muzykę, niedobre filmy, przygody i nudne podróże oraz kilka innych rzeczy, które wolałby przemilczeć. Publikował w SFFiH, Esensji, Qfancie, Fahrenheicie oraz w zbiorach opowiadań „Nawiedziny” i „Białe szepty”. Jego debiutancka powieść „Mój prywatny demon” ukazała się latem 2011 roku nakładem wydawnictwa Ifryt, w 2013 doczekując wersji elektronicznej. W tym samym czasie ukazał się zbiór „Szuje, mątwy i straceńcy”, kompletujący opowiadania z początkowego okresu twórczości. Natomiast w 2014 roku ukaże się kolejna fantastyczna historia hardboiled z detektywem Ezrą w roli głównej, o roboczym tytule „Mój sługa”. Blog autorski: maciejzytowiecki.com.
Gatunekkryminał, urban fantasy

Amelia w chmurach

« 1 2 3 4 5 »

Maciej Żytowiecki

Amelia w chmurach

– Co tam u Earhart? Żyje jeszcze ta sucz?
Przed każdą ławą przysięgnę, że moja pięść miewa własny rozum i nie mogę odpowiadać za jej czyny. Za żaden z jej czynów. Bo trzy proste w pysk tego gnoja to recydywa.
– U-ulżyłeś sobie?
Przekrzywiam głowę, obserwując minę bandziora… Nie podoba mi się to, co wyczytuję, więc powtarzam operację korygującą.
To miejsce cuchnie rozkładem. Wrt. Zabierz mnie stąd, psie. – W czaszce odzywa się głos mojego prywatnego demona. Nienawidzi słabości, a szpitale są nią przepełnione.
– Chwila – odpowiadam w myślach.
– Odpowiesz mi na parę pytań! – Unoszę więźnia za chabety. Mimo solidnej postury i tak prawie ustawiam drania do pionu. – Odpowiesz albo inaczej będziemy gadać.
– Ty-ty-ty – zaczyna dukać. – Tyyyyyyyy…
Źrenice grubasa uciekają ku czołu, gnojek więdnie jak roślina, ucieka mi z rąk, rozmazując się na podłodze.
– Siostro!
Melody otwiera drzwi. Wskazuję na Schneidera, jednak ona jest niewzruszona. Podchodzi z wolna, wkłada go pod wielką pachę i usadawia na tyłku.
– Zawsze jest taki, Ezra. Wpierw bredzi, a później przekręca się i pada na pysk.
– Zawsze?
– Stracił rozum lata temu.
– Lata temu? – Chwytam ją, przytrzymuję w miejscu i powtarzam powoli, jakbym nawijał do oszołoma. – Od lat jest warzywem? Jesteś pewna?
– Oczywiście, że jestem pewna. Od lat.
• • •
Nie lubię Trumbull Park i nigdy nie lubiłem. Jak by powiedział każdy adept magicznych sztuk, to miejsce ma złe wibracje… A fakt, że niegdyś pewien nygus wżenił mi tutaj kosę pod żebro, nie pomaga.
Nie lubię Trumbull Park, nie lubię mieszkańców Trumbull Park i ten dom z adresu też mi się nie podoba. Cztery piętra paskudnych okien, półkulistych balkonów i smrodu.
Dzień się zbliża, śmierdzący psie. – Paddy męczy coraz bardziej. Ignoruję go, dopóki jestem w stanie, ale wiem, że będzie się stawał coraz bardziej natarczywy, dopóki nie wykonam jakiegoś chorego polecenia, które sobie ubzdura.
Zamiast zamka zieje pusta dziura z klamką, więc wejść na klatkę nie jest trudno. Szuram na trzecie piętro, do drzwi z numerem siedemnaście.
– Ta-ak, słu-ucham? – Otwiera kobiecina o skórze czarnej jak dno studni.
– Detektyw Ezra, Chicago PD. Do pana Schneidera.
Mruga, jest zdziwiona. No cóż, akta mają dwadzieścia lat, więc nic dziwnego, że nie są zgodne ze stanem faktycznym. Pewnie już tutaj nie mieszka…
– Pa-an Schneider? – Kobiecina rechocze. Policzki morświna falują hipnotycznie.
– Ta. Schneider. Pan Schneider, czegoś nie chwytasz? – syczę przez zęby.
– Jaki tam z niego pa-an? – rzuca, gestem zapraszając do środka.
Prowadzi do pokoju kawalerki, gdzie wtulony w zgięcie narożnika, oparty o skrzynię na pościel, siedzi Dobey Schneider. Broń sama ląduje mi w dłoni…
– Cały ten pa-an to debil – Murzynka szczerzy zęby.
Nie zauważyła jeszcze rewolweru, więc prędko chowam go na powrót do kabury. Odwracam się do kobieciny, przybierając najmniej paskudny uśmiech, na jaki mnie stać.
– Jest opóźniony?
– Plecie czy-po-czy. Wyliczanki jakieś powtarza. Rymowanki rymuje. Całymi dniami siedzi.
– A pani kim jest?
– Harriet. – Gosposia wyciąga dłoń jak facet. Uścisk też ma godny chłopa. – Pie-elęgnuję tego usmarkańca. Praca dobra, nic nie kosztuje nerwów, a jest na jedzenie.
– Przychodzisz codziennie? – Przyglądam się Coreyowi Schneiderowi, bratu Dobeya. Są identyczni. Te same płaskie gęby bez wyrazu, to samo bezmyślne spojrzenie.
– Co dru-ugi dzień. Za więcej nie pła-acą.
– Co drugi? – Przypominam sobie datę odczytu Amelii Earhart w Hyde Park High. – Byłaś tutaj trzynastego?
– Nie wiem.
– Nie?
– Nie liczę, jaki dzień i kiedy. Każdy dzień przynosi to samo. Oprócz niedzieli. Niedziela to suma.
– Suma była trzy dni temu. Zastanów się, co robiłaś trzy dni przed sumą.
– Nie wiem.
– Ok, jesteś tutaj, co drugi dzień, a więc sześć…
– Co drugi albo czeci, a czasem zawsze.
Jeszcze chwilę gonię w tego słownego berka, bez większych rezultatów.
– Jak długo przychodzisz do niego? – zmieniam front.
– Od wielu zim.
Zostawiam gosposię–pielęgniarkę i zwracam się ku Coreyowi. Podchodzę i siadam naprzeciw, krzyżując nogi po turecku. Buja się i ślini, bełkocze jakieś bzdury nie do powtórzenia, wywraca oczami jak kameleon, którego widziałem w Lincoln Park Zoo.
– Corey, jesteś tam? – Łapię go za włosy i przyciągam bliżej, próbując znaleźć w oczach ślad inteligencji.
Harriet jest już obok.
– Proszę go zostawić. Tak się nie robi – kręci zatroskana głową.
Ale ja muszę być pewien, więc trzaskam otwartą dłonią w pysk zezolca.
– Oj – stęka i wiem, że to jedynie refleks. Jego umysł dawno utonął w limbo.
– Pro-oszę wyjść, tak nie wolno. Jak się pa–an nazywał, detektywie? Złożę ska-argę.
Wstaję, wyrównuję zmarszczki na portkach, strzepuję z nich nieistniejący kurz. Nie spieszę się. Każdy gest jest powolny i dokładny. Wreszcie spoglądam na starą Murzynkę, a ta robi krok w tył. Zasłania twarz dłońmi… Ale przechodzę obok, nie czyniąc jej krzywdy. Nie biję dam. No chyba, że są niebezpieczne. Zresztą, mam tak kaprawy pysk, że rzadko zmuszony jestem używać przemocy.
Jestem też niezdarą, wspominałem?
Kopnięciem wywracam stosik ksiąg i broszur wystających spod narożnej kanapy. „Klucz do Teozofii”, Helena Blavatsky – jeden z tytułów grzmi niczym dzwon w głowie.
• • •
Zajeżdżam pod hotel Atlantic z duszą na ramieniu… Chociaż to nie jest odpowiednie stwierdzenie, bo Paddington wciąż powtarza, że ludzie nie posiadają niczego podobnego.
Zajeżdżam więc pod hotel Atlantic, niczego nie mając na ramieniu, za to czując coś na kształt tremy. Nie mam dobrych wieści, nie mam też czasu na gruntowne śledztwo. Klocki nie są spasowane, sporo brakuje do złożenia pełnego wzorca.
Wywołuję w radiu Eli Frick i proszę, żeby przekazała Pollockowi moją prośbę. Chcę, żeby podłubał we wspólnej historii braci. Niech wykopie akty urodzenia, papiery ze szpitali, świadectwa ze szkół, niech znajdzie coś pozwalającego lepiej zaczepić zezowatego grubasa w tej zagadce.
Wreszcie opuszczam zagrzany automobil i staję przed wejściem hotelu. Przyglądam się drzwiom, oknom wpatrzonym w słońce i czekam aż wiatr orzeźwi mnie chociaż odrobinę. Stoję i wdycham zapachy mojego miasta – benzynę, pot i kwiaty. Kwiaty? Powodowany impulsem, zatrzymuję przechodzącą kwiaciarkę. Kupuję bukiet… I czując się jak kretyn, wyrzucam go do śmieci.
Recepcjonista w czerwonym kubraku udziela wskazówek, a windziarz kieruje windą, jakbym sam nie był zdolny przesunąć wajchy. Po chwili dzwonek oznajmia, że jesteśmy na miejscu. Czekam, czy facio wysunie dłoń po napiwek, a kiedy to robi, odwracam się na pięcie i idę miękkim dywanem do pokoju Amelii. Tak jak przypuszczałem – miejsca tej klasy generują dla gości sporo ukrytych kosztów.
– Ezra? Wejdź – słyszę jej głos przez drzwi.
Nie zdążyłem zapukać, zawsze miała świetny słuch. Zresztą, właśnie ów zmysł sprowadził na nią kłopoty. Nikt nie przypuszczał, że za gwałtami na campusie może stać sympatyczny Dobey Schneider, odrobinę powolny sprzątacz, przyjaciel każdego. Amelia jednak usłyszała go…
– Każesz kobiecie czekać?
Pokój jest wysprzątany, elegancki. Pewnie wynajem na jedną noc kosztuje tygodniówkę krawężnika, a może i detektywa z dochodzeniówki. Piękne meble z dębiny lśnią wypolerowane, dywan jest miękki jak kobiece łono, a żarówki parują ciepłem jak miniaturowe słońca.
– Siadaj, Ezra. Nie chcę, żebyś mi krążył nad głową. – Energicznymi ruchami podjeżdża do drzwi, a kiedy wchodzę, zamyka je za moimi plecami.
Nie ma innego miejsca, więc siadam na brzegu dużego łóżka. Sprężyny skrzypią odrobinę. Swoje ważę, pomimo że nie jem od dawna. Demon dobrze konserwuje.
– Dobrze, że jesteś.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Duży Bob
— Maciej Żytowiecki

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2016
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

hcsoB
— Maciej Żytowiecki

Znak
— Maciej Żytowiecki

Powrót ojca
— Maciej Żytowiecki

Skrzynia
— Maciej Żytowiecki

Mój (nie)przyjaciel demon
— Magdalena Kubasiewicz

Wadliwy zbawiciel
— Maciej Żytowiecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.