Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Lach
‹Pierwszy dzień zimy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Lach
TytułPierwszy dzień zimy
OpisUrodzony w orwellowskim roku 1984. Mieszka i pracuje w Oświęcimiu, gdzie angażuje się w działalność lokalnego Klubu Fantastyki. Debiutował w 2009 roku na łamach „Magazynu Fantastycznego”. Od tamtej pory opublikował kilkanaście opowiadań, m.in. w Fantastyce Wydaniu Specjalnym, Esensji, Creatio Fantastica, Fahrenheicie i antologiach. Bez opamiętania zasłuchany w muzyce – od amerykańskiego folku po death metal – co znajduje swój upust we współpracy publicystycznej i recenzenckiej z paroma portalami muzycznymi.
Gatunekgroza / horror

Pierwszy dzień zimy

« 1 2 3 4 5 »

Paweł Lach

Pierwszy dzień zimy

Erhard wziął głęboki oddech. Obłoczki pary unosiły się z jego ust.
– Skąd ci to przyszło na myśl?
– Nie jestem głupi… Ani ślepy. Wiem, jestem starym człowiekiem. Mogę być żałosny, ale nie głupi… Ty nic nie rozumiesz. Marta dała mi w końcu synów, na których długo czekałem. Kochałem swą pierwszą żonę, ale ona nie mogła urodzić. Gdy zmarła, znalazłem dziewczynę we wsi za pasmem gór. Miała wtedy tylko piętnaście lat. Była właściwie dzieckiem. Nie miała rodziców, mieszkała u dobrych ludzi, którzy nie mogli dać jej posagu. Ale to nie było ważne. – Tomasz spojrzał Erhardowi w twarz. – Nie mam jej niczego za złe. Wciąż jest młoda. Może nie patrzeć na mnie tak, jakby patrzyła na mężczyznę w sile wieku. Jak patrzy na ciebie… – dodał zaciskając usta. – Kocham ją, chociaż człowiek taki jak ja pewnie nie jest zdolny tego okazać. – Tomasz zamilkł na chwilę, a potem dodał: – Nie zniósłbym, gdyby odeszła ode mnie. Nie zniósłbym… Czy to rozumiesz?
– Tak. Rozumiem… Przykro mi. Muszę iść – powiedział Erhard, odwracając się na moment, czekając na jakikolwiek znak. Nikt jednak nie pojawił się w drzwiach. Tylko stary Tomasz patrzył na niego bez żadnych emocji.
– Żegnaj – rzucił podnosząc rękę.
– Dziękuję za gościnę.
– Zobaczymy się jeszcze dziś! – zawołał cieśla, gdy padający śnieg niemal zakrył postać niknącą w cieniach pochmurnego poranka. – Jutro pierwszy dzień zimy!
Tomasz zaczął się śmiać. Wicher wkrótce zagłuszył jego głos. Erhard obrócił się i zobaczył na progu zawiniętą w koc Martę, do której tuliły się dzieci.
• • •
Wkroczył do wsi, która na dnie doliny rozbłyskiwała płomieniami zawieszonych u progów lamp i żarzącymi się w oknach światłami palenisk. Domy zbijały się tutaj w krąg otaczający szeroki plac. Nad wsią wisiały ciężkie chmury, zmieniające swe kształty.
Erhard nie obracał się, nie rozglądał. Parł przed siebie, czując na sobie ludzki wzrok. Te spojrzenia nie były przyjazne. Patrzyli na niego inaczej. Jakby nie był już ich sąsiadem. Jeremiasz, który przyjął go u zarania wiosny, wsparty o płot, splunął na widok przybysza, a potem poszedł za nim w kierunku placu. Nie on jeden. Wiedzieli dokąd idzie. Erhard słyszał za plecami kroki i głosy. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Nawet psy. Wszyscy byli ciekawi.
Zatrzymał się na środku placu i zobaczył chatę, która, nadszarpnięta przez ząb czasu, wydawała się starsza od pozostałych. W oknach jarzył się blask bledszy niż gdziekolwiek indziej.
Erhard ruszył ścieżką prowadzącą do domu i stanął w końcu przed starymi, odrapanymi drzwiami, które pchnął po chwili namysłu. Zawiasy skrzypnęły, a z wnętrza z trudem dało się wyłowić jakieś barwy i kształty.
– Wchodź, wchodź! – Głos staruchy zabrzmiał na wyraz pewnie i głośno.
– Witaj, Wesno.
– Wiedziałam, że przyjdziesz.
Wszedł do środka, a stara podłoga zaskrzypiała. Dostrzegł Wesnę, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Kobieta siedziała na krześle ustawionym pośrodku izby, wśród porozwieszanych skór, pledów, naręczy ziół. Niewiele dało się dostrzec w półmroku poza jej postacią.
Ile miała lat? Tego Erhard nie potrafił zgadnąć. Być może nie wiedziała tego ona sama. Gdy pytał najstarszych mieszkańców wsi, powiedzieli mu, że zapamiętali z dzieciństwa widok siwych włosów Wesny i zakrytych bielmem oczu, które mimo to widziały wiele. Kłamstwa mieszały się w jej przypadku z prawdą, a granica między jednym i drugim nie miała znaczenia. I chociaż Wesna wydawała się nieobecna, nie dało się oprzeć wrażeniu, że widzi wszystko doskonale, że wyczuwa każdy ruch, potrafi przeniknąć myśli.
– Usiądź, Erhardzie – powiedziała, rozchylając białe jak pergamin usta, oplecione siecią głębokich zmarszczek. – Co cię do mnie sprowadza?
– Chciałbym dowiedzieć się, kim są… – zawahał się, słysząc, że pod drzwiami prowadzącymi do domostwa zbierają się ludzie. Wesna uśmiechnęła się zdawkowo, jakby zakłopotanie gościa nie uszło jej uwadze. – Nie potrafię nawet znaleźć właściwej nazwy.
– Nie znam jej i ja, jeśli cię to pocieszy.
– Chcę jednak wiedzieć więcej. Cokolwiek…
– Czy tydzień temu nie udałeś się do sąsiedniej wsi? Widzę zakłopotanie na twojej twarzy… Tak, wiem o tym. Ale czy mam powód, by się gniewać? Nie, nie gniewam się wcale. Jesteś tylko ciekawy. Powiedz mi, czy dowiedziałeś się czegoś?
– Nikt nie chciał otworzyć przede mną drzwi – odparł Erhard z pewnym zmieszaniem, bo nic nie mogło ujść uwadze Wesny. – Kto mnie widział z daleka, ten chował się do swego domu.
– Czy jeśli poznasz nasze opowieści, poczujesz się w końcu jednym z nas?
– Tak, Wesno – odparł. – Tak właśnie będzie.
– Co jednak, gdy ta wiedza nie przyniesie ci ukojenia? Co jeśli ześle koszmary?
– Jestem na to gotowy.
– Doprawdy? – zapytała, a potem dało się słyszeć jej śmiech, wysoki, głośny, który sam w sobie mógł zesłać obłęd. – Minęło tak wiele lat, a ja wciąż nie potrafię się z tym wszystkim pogodzić… Jeśli chcesz poznać nasze opowieści, posłuchaj jednej z nich. Jutro pierwszy dzień zimy.
– Wciąż o nim słyszę.
– Nie bez powodu. Gdyby nie pierwszy dzień zimy, nasz świat wyglądałby inaczej.
• • •
Gdy słychać stukot siekier i gdy ranione ich ostrzem drzewa upadają z hukiem, każdy świt niesie z sobą nadzieję. Mężczyźni wznoszą nowe domy, mocne, pachnące jeszcze żywicą lasów. Deszcze i czas pogody, jedno po drugim, przepowiadają dobre plony. Zapach kwiatów i ziół zwiastuje noce upojnych snów. Woda w strumieniach wydaje się słodsza niż gdziekolwiek i kiedykolwiek przedtem. I nie ma na świecie siły, która mogłaby z serca człowieka wyrwać tę radość.
Tak bywa w nowym, bezpiecznym miejscu, gdy ze starego musisz uchodzić wraz ze zmrokiem. Wiesz o tym sam, Erhardzie, bo nigdy nie zatrzymałeś się na dłużej. Sam jesteś wygnańcem, który szuka tylko spokoju.
Byłam wtedy dziewczynką. Nie pytaj mnie, ile lat upłynęło, przestałam je liczyć. Świat wydawał się młodszy, słońce świeciło mocniej, trawa rosła wyższa niż teraz. Wszystko było proste. Ludzie nazywali wtedy zło po imieniu, a dobro było nieskalane. Latem w miejscu, które nazwaliśmy swym nowym domem, zebraliśmy dużo zboża. Zwierzyny też nie brakowało w lasach. Potoki były niezwykle czyste, a lato ciepłe, ale nie upalne.
No właśnie. Było zbyt pięknie. Żadnych trosk. Nikt nie umierał, Erhardzie. Nikt nie umierał…
Jesienią powietrze wiejące z gór przyniosło ze sobą chłód. Liście zaczęły żółknąć, opadać, gnić wśród błota. Potem chmury zakryły niebo na dłuższy czas i w dzień musieliśmy zapalać świece. W końcu zaczął padać śnieg. „A jednak i tutaj zima przychodzi wraz z grudniem”, mówili ludzie z jakąś obawą.
Ale było coś jeszcze. Cisza. Nienaturalna cisza.
W końcu pojawili się oni. Snuli się pomiędzy drzewami, jakby czegoś chcieli. Czy mieli ciała? Tego nie wiedzieliśmy z początku. Później jednak okazało się, że czuli głód, a więc sami musieli być na swój sposób żywi i mieć ciała, choć różne od naszych. Czy mieli duszę? Tego też nie wiem, Erhardzie, ale mogła to być dusza czarna, pełna zła.
Z każdym dniem byli coraz śmielsi, podchodzili bliżej do wsi, aż w końcu nie mogliśmy udawać, że ich nie widzimy. Gdy nastał pierwszy dzień zimy, jeden z nich znalazł się u progu naszych domów, cały obleczony w czerń, trzymający w dłoni ludzką czaszkę. Jego dłoń nie była ludzka. Miał długie palce, sczerniałe i szczupłe. Stał i przyglądał się nam chyba, choć spod kaptura nie widać było oczu, tylko mrok. Mijały minuty, potem godziny. On wyczekiwał.
Jeden wśród nas był na tyle odważny, by podejść bliżej. To był mój ojciec. Szedł powoli, trzymając w dłoni lampę, bo zaczęło zmierzchać. Reszta przypatrywała się z oddali, nie słysząc słów.
– Kim jesteś i czego chcesz? – zapytał ojciec, stając naprzeciwko tajemniczej istoty, nie słysząc jej oddechu i nie widząc oblicza. Nie miał większej nadziei, że usłyszy jakąkolwiek odpowiedź.
– Nie poznasz mojego imienia, bo nic nie będzie ono dla ciebie znaczyć. Ale skoro jesteś na ziemi, gdzie żyjemy, musisz znać nasze prawa.
Był to dziwny głos. Ojciec zrozumiał każde słowo, jednak nie miał wątpliwości, że nie płynie z ludzkich ust. Słyszało się go wyraźnie, a jednak miało się wrażenie, że płynie przez obce dla naszego rozumu przestrzenie.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krucze opowieści
— Magdalena Kubasiewicz

Porażka Callidufelosa
— Paweł Lach

Czas Mrozów
— Paweł Lach

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.