Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Lach
‹Pierwszy dzień zimy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Lach
TytułPierwszy dzień zimy
OpisUrodzony w orwellowskim roku 1984. Mieszka i pracuje w Oświęcimiu, gdzie angażuje się w działalność lokalnego Klubu Fantastyki. Debiutował w 2009 roku na łamach „Magazynu Fantastycznego”. Od tamtej pory opublikował kilkanaście opowiadań, m.in. w Fantastyce Wydaniu Specjalnym, Esensji, Creatio Fantastica, Fahrenheicie i antologiach. Bez opamiętania zasłuchany w muzyce – od amerykańskiego folku po death metal – co znajduje swój upust we współpracy publicystycznej i recenzenckiej z paroma portalami muzycznymi.
Gatunekgroza / horror

Pierwszy dzień zimy

« 1 2 3 4 5 »

Paweł Lach

Pierwszy dzień zimy

– To nasza ziemia – powiedział ojciec, najpewniej jak potrafił. – Obrabiamy ją naszymi rękami. Jej plony należą do nas.
– I nikt z nas nie chce odebrać wam plonów, ani zabronić wam mieszkać tutaj – odparła istota. – Nie obchodzą nas wasze sprawy. Możecie zostać pośród gór, uprawiać dalej ziemię, czerpać wodę z rzeki. Ale musicie płacić daninę. Nie będzie wysoka.
– Czego chcecie?
Przybysz wyprostował się. Czaszka w jego czarnej dłoni połyskiwała lekko, a on sam zdawał się teraz szczuplejszy i wyższy.
– Przyjdziemy do was wraz ze świtem każdej zimy, w dniu, który jest dla was jej początkiem. Chcemy jednego spośród was. Tylko tyle. Nie mniej i nie więcej. Mięso wraz z krwią nas nasyci, nie potrzebujemy go wiele. Dusza ofiary potrzebna nam jest w zaświatach, gdzie czasem się udajemy.
Ojciec nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
– Mamy wam oddać kogoś z nas?
– Nie przesłyszałeś się. Czy to tak wiele? Umieracie i tak. W końcu przychodzi ten dzień, w którym dusza z was ulatuje. Wasze życie jest krótkie i niewiele znaczy. Tylko jeden człowiek, każdego roku, gdy spadną pierwsze śniegi. Ani więcej, ani mniej. Zawiesicie mu na szyi ludzką kość, tak byśmy rozpoznali wybrańca. Nie chcemy decydować za was. Musi być tylko żywy, byśmy mogli pochwycić jego duszę, gdy będzie umierał. A potem odejdziemy i nikt nie będzie was niepokoił.
– Co, jeśli nie spełnimy tych żądań?
Lepiej dla was, by tak się nie stało. Ta zima jest pierwszą z wielu. Nim zgaśnie dzień, wybierzcie jednego spośród was. Nie zostało wam wiele czasu.
– Czy…
Postać obleczona w czerń nie powiedziała już nic. Odwróciła się i odeszła w kierunku lasu, gdzie jej towarzysze trwali wśród mgieł.
I nie było widać śladów na śniegu.
Ojciec przedstawił żądania, jakie usłyszał od posłańca. Czy mogliśmy je spełnić? Mieszkańcy wsi przestraszyli się, ale wszystko to wydawało się niedorzeczne. Przecież nigdy nie wydaliby nikogo na śmierć.
Ludzie spoglądali na siebie chmurnym wzrokiem, a potem rozeszli się do swych domów. Słychać było tej nocy, że wszyscy ryglują drzwi i nikt nie gasił świateł. W każdej chacie ktoś czuwał.
Minął dzień, potem dwa. Wydawało się, że tajemnicze istoty odpłynęły gdzieś daleko. Może były tylko snem, który spadł na nich za sprawą czarów?
Tak łatwo oszukiwać samego siebie.
Po tygodniu ciała pierwszych osób we wsi pokryły się wrzodami. Krew wylewała się z nich, rany ropiały, ludzie cierpieli straszne katusze. Męczarnie spadły niemal na wszystkich. Choroba nie dotknęła mnie i jeszcze kilku osób, ale nie wiem, czy to szczęście. Tamtej zimy wykopano wiele grobów. Nieopodal rozłożystego dębu, gdzie strumień wije się wśród drzew, można znaleźć kopce usypane naprędce.
Było ich tak wielu, Erhardzie. Moja siostra i brat też. Zaraz potem matka, bo nie mogła z powodu żalu żyć dalej.
A gdy minął rok i chłodne powietrze z gór zwiastowało nadejście kolejnej zimy, pierwszego jej dnia mój ojciec założył naszyjnik z kości własnych dzieci i ruszył w noc, nie powracając już nigdy. I tak był martwy po tym wszystkim, co się stało.
Ja zostałam sama, by dowiedzieć się, że są rzeczy gorsze niż śmierć.
Oni wracają, Erhardzie. Zawsze pierwszego dnia zimy. Ich żądania nie zmieniają się. Nie są chciwi, nie pragną więcej. Niewiele dowiedzieliśmy się o nich przez te lata, choć przybywają rok po roku. Nieważne, czy jesień jest ciepła, czy chłodna. Nieważne, czy plony udają się nam, czy nie. Bez znaczenia jest, ile dzieci przyszło we wsi na świat lub kto odszedł na wieki. Zawsze to samo, żądają daniny. Powiesz, że moglibyśmy odejść. Ale w każdym miejscu jest jakiś pan i gdzie byś nie osiadł, ktoś pragnie zapłaty, takiej czy innej.
Czasem jest wśród nas ochotnik. To zaszczyt. Niektórzy pragną go dostąpić. A niektórym życie po prostu ciąży, więc dlaczego nie oddać go w tak ważnej sprawie? Czasem też znajdzie się ktoś, kto przybywa z daleka. Kogo tak nie żal, bo nie wychował tu dzieci, bo nie stał się jeszcze naszym bratem. Dzieje się to tak rzadko. Nie biegną przez naszą wieś uczęszczane szlaki.
Ale zdarza się to raz na jakiś czas.
Poznałeś najważniejszą spośród naszych opowieści, Erhardzie. Jedyną, której warto wysłuchać z ust starej kobiety.
• • •
Dym, wszędzie dym. Słyszy jakieś głosy, śpiewy, zawodzenia. Podłoga rozmywa się pod nim i trudno znaleźć oparcie dla stóp. Upada, potem klęczy, choć raz po raz musi podpierać się rękami. Idzie na czworakach. Nie wie, czy jest jeszcze człowiekiem, czy już zwierzęciem. Ktoś zatrzymuje go. Kobiece ręce oplatają jego ciało. Jest półnagi. Czy to krew? Malują mu na piersiach jakieś znaki.
Twarze, wszędzie twarze. Rysy rozmywają się. Czasem je rozpoznaje. Ich głosy, śmiechy. Ale chociaż gdzieś z zakamarków pamięci przywołuje ludzkie imiona, wydaje się, że nie oznaczają nic. Spoglądają na niego inaczej niż zwykle. Obce głosy dźwięczą złowieszczo w głowie.
Przestrzeń wokół wiruje. Ściany oddalają się, to znów przybliżają. Jacyś mężczyźni podnoszą go z podłogi i chcą chyba wyprowadzić. Kątem oka widzi, jak czarne cienie tańczą wokół Wesny. Czy to na pewno ona? Kim jest ta kobieta, której czas się nie ima? Teraz wydaje się młodsza. Ma już siwe włosy, na jej twarzy znaczą się dziesiątki lat, ale stoi wyprostowana pośród ludzi, których Erhard nie zna. Domy niby te same, ale jakby ich mniej. Świat wydaje się młodszy.
Drzwi otwierają się z hukiem, a wizja odpływa, kiedy do środka chaty wpada lodowaty podmuch. Tańczące ogniki świec ożywiają miriadę groteskowych cieni. Niektóre zdają się żywe i namacalne. Ludzie prowadzą go w biel, która odbiera zmysły. Oprócz śniegu nie widać nic. Wicher wyje. Gdzieś w dali majaczą góry i groźne czarne niebo.
Erhard brnie przez śnieg, słysząc jego skrzypienie. Idzie w mrok, niewiele widzi, bo oczy odmawiają posłuszeństwa, łzawią, pieką.
„Zostawcie go mnie”, słyszy czyjś szorstki głos. To mężczyzna, który bierze Erharda pod ramię. Idą teraz przed siebie. On sam półnagi, trzęsący się zimna, tamten z twarzą, na której nie ma emocji. Skądś go zna. Tak, to przecież Tomasz, cieśla.
Erhard uśmiecha się. A potem, widząc strzelbę w dłoni mężczyzny i zawieszoną na swej szyi ludzką piszczel, próbuje się wyrywać. Jest jednak zbyt słaby i przewraca się, grzęznąc w śniegu.
• • •
W głowie szumiało mu niemiłosiernie. Zbyt wiele obrazów i głosów przesuwało się pod czaszką. Usłyszał krakanie, z początku niewyraźne. Stopniowo jednak narastało, aż zagłuszyło wszystko. Stado wron i kawek – wszystkie rozsiadły się na wielkim dębie i łypały ślepiami na okoliczne groby.
Nie, nie ma tutaj żadnych mogił. To tylko złudzenie. Jest tylko biel i niepokojąca cisza. Powoli zmysły wracają, choć głowa boli okrutnie. Coś musieli mu podać. Jest skrępowany. Nie może ruszyć rękoma. Ktoś uwiązał go u drzewa. Czuje w ustach knebel.
Erhard zadygotał z zimna. Miał na sobie tylko spodnie, a jego tors zdobiły jakieś znaki. I kość. Ludzka piszczel. Zwisała na rzemyku zawieszonym u szyi. Spostrzegłszy ją, zaczął oddychać niespokojnie i z lękiem spoglądać w las.
Po chwili usłyszał czyjeś kroki. Tuż obok przystanął Tomasz. Jego głos wydawał się życzliwy.
– Nie chciałem tego, Erhardzie. Ale tej jesieni nie było ochotników. Może jesteśmy tchórzami. Wesna musiałaby wybrać. Nigdy nie zdarzyło się, by ktoś z mojej rodziny został poświęcony. Nigdy! Tak bardzo bałem się, że może to być ona, albo któryś z mych synów. Wszyscy zresztą bali się o siebie i swoich bliskich. A skoro zjawił się ktoś… Tak już bywało. Wesna nie mogła wybrać inaczej. Nie miej jej… – zawahał się. – Nie miej nam tego za złe. Postąpiłbyś tak samo. – Tomasz podszedł jeszcze bliżej i spojrzał z pewnym żalem na Erharda. – Naprawdę chcieliśmy, żebyś był jednym z nas. Chcieliśmy, Erhardzie. I właściwie… Będziesz. – Mężczyzna utkwił wzrok w zamglonej przestrzeni lasu. – Tak. Staniesz się jednym z nas.
Knebel poluzował się na tyle, by Erhard mógł zorientować się, że dwa jego przednie zęby chwieją się mocno. Poczuł smak krwi.
– Niedawno świtało – powiedział Tomasz i mrużąc oczy spojrzał na słońce, które migotało jasną łuną pomiędzy drzewami. – Zaraz…
Gdzieś dalej dało się słyszeć skrzypienie śniegu. Pień drzewa nie pozwalał Erhardowi dojrzeć czegokolwiek za plecami.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krucze opowieści
— Magdalena Kubasiewicz

Porażka Callidufelosa
— Paweł Lach

Czas Mrozów
— Paweł Lach

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.