Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Kucenty
‹S.E.N.›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Kucenty
TytułS.E.N.
OpisAutorka debiutowała na papierze w Smokopolitanie (3/2015) opowiadaniem „Koziorożec i Smok”. Kolejny jej tekst ukazał się w pokonkursowej antologii „Echo zgasłego świata”. Miała też szczęście w konkursie „Dobro złem czyń” wydawnictwa Genius Creations – zbiór ukaże się latem. Dołożyć do tego niedawną obecność w Fahrenhecie („Co się stało z Mią Blue?”) i można rzec, że autorka panoszy się jak grypa. Dla równowagi, a może gwoli poetyckiej sprawiedliwości, w tym roku przeziębiła się już trzykrotnie, przez co ciągle odkłada pisanie książki na później.
Gatunekfantasy, SF

S.E.N.

« 1 3 4 5 6 7 9 »
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Re­zul­tat – zero re­kor­dów. Jakby uczen­ni­ca nigdy nie ist­nia­ła.
Zmarsz­czył lekko brwi, przy­bli­żył zdję­cie do twa­rzy, od­cy­fro­wał nie­wy­raź­ne li­ter­ki na trzy­ma­nej w dzie­cię­cych dło­niach kart­ce. Wkle­pał na kla­wia­tu­rze do­ty­ko­wej imię i na­zwi­sko dziew­czyn­ki. Po raz trze­ci uj­rzał czer­wo­ny ko­mu­ni­kat.
Za­sta­no­wił się. Po­wi­nien znać tę twarz z na­grań, jak wszyst­kie obec­ne na fo­to­gra­fii. A jed­nak nigdy jej nie wi­dział. Zo­sta­ła wy­ma­za­na.
– Cho­le­ra – burk­nął. Do­my­ślał się, co to mogło ozna­czać. Jeśli dziew­czy­na pra­co­wa­ła dla rządu, jej praw­dzi­we dane, tak jak Gor­no­ra, wy­ka­so­wa­no z bazy cen­tral­nej.
W tym mo­men­cie po­wi­nien od­pu­ścić. Ewen­tu­al­nie prze­ka­zać trop służ­bom we­wnętrz­nym. I gdyby tylko nie zde­cy­do­wał się po­dą­żać za prze­czu­ciem, może by tak po­stą­pił.
Pamiętając, że poza ści­słym nad­zo­rem jed­nost­ki w Pro­tek­to­ra­cie pa­no­wał naj­zwy­klej­szy ba­ła­gan, in­da­ga­tor włą­czył przed­po­to­po­wy kom­pu­ter. Wszak zdję­cie kla­so­we, które tyle razy oglą­dał, po­cho­dzi­ło z ser­we­ra szkol­ne­go. Ist­nia­ła więc szan­sa, że dane dziew­czyn­ki wciąż fi­gu­ro­wa­ły w tu­tej­szych re­je­strach.
W ra­mach au­to­ry­za­cji prze­je­chał ta­tu­ażem po ska­ne­rze, na­stęp­nie ude­rzył w stu­ka­ją­ce gło­śno kla­wi­sze. Tym razem po wpro­wa­dze­niu za­pa­mię­ta­ne­go na­zwi­ska otrzy­mał kilka wy­ni­ków. Prze­czy­tał wszyst­ko ze sku­pie­niem, za­po­znał się z imio­na­mi ro­dzi­ców i daw­nym miej­scem za­miesz­ka­nia uczen­ni­cy.
Oku­la­ry wy­świe­tli­ły do­dat­ko­wą in­for­ma­cję. Wy­cho­dzi­ło na to, że matka dziew­czy­ny wciąż prze­by­wa­ła pod wska­za­nym ad­re­sem.
• • •
W trzy­na­ste uro­dzi­ny Sen jeden je­dy­ny raz za­wiódł Keiri.
Na po­cząt­ku to był cał­kiem miły dzień. W pla­nie lek­cyj­nym wid­niał tylko blok nauk przy­rod­ni­czych, które dziew­czy­na bar­dzo lu­bi­ła, mimo że wią­za­ły się z wyj­ściem na ze­wnątrz. Zresz­tą od śmier­ci Ru­fu­sa po­zo­sta­łe dzie­ci lę­kli­wie scho­dzi­ły jej z drogi, więc szko­ła stała się przy­jem­no­ścią. I nawet słoń­ce wy­da­wa­ło się przy­chyl­niej na nią spo­glą­dać, nie szczy­piąc już de­li­kat­nej skóry pa­lą­cy­mi pro­mie­nia­mi, a wprost prze­ciw­nie – na­da­jąc jej zdrow­sze­go ko­lo­ry­tu.
Gdy roz­brzmiał ostat­ni dzwo­nek, Ke­irian­na ze zdzi­wie­niem uj­rza­ła w bra­mie cze­ka­ją­cą na nią mamę. Ubra­na w pstro­ka­tą, nie­zbyt gu­stow­ną su­kien­kę, z na­ta­pi­ro­wa­ny­mi wło­sa­mi i ciem­no za­ry­so­wa­ny­mi ocza­mi wy­glą­da­ła dziw­nie, ale i tak le­piej niż przez więk­szość czasu. Przy­naj­mniej ubra­nie było nie­roz­cią­gnię­te, a ma­ki­jaż nie­roz­ma­za­ny.
– Do­brze się czu­jesz, mamo?
– Tak, cór­ciu. – Urwiela uśmiech­nę­ła się lekko. – Wy­śmie­ni­cie. Ale dosyć o mnie, w końcu dzi­siaj są twoje uro­dzi­ny. Mu­si­my to jakoś uczcić.
Pa­mię­ta­ła, że po­czu­ła wy­rzu­ty su­mie­nia, kiedy po usły­sze­niu słów matki wcale się nie ucie­szy­ła.
– Uczcić? Jak? – spy­ta­ła ostroż­nie.
– Pój­dzie­my na lody.
– Aha – od­par­ła bez en­tu­zja­zmu. Nie, żeby nie lu­bi­ła lodów, ale coś zwy­czaj­nie było nie tak.
Ru­szy­ły, trzy­ma­jąc się za ręce. Ob­ca­sy Urwieli za­stu­ka­ły o chod­nik, ko­ro­ny drzew ożyły tre­lem pta­ków. W Sza­rzyź­nie trwał aku­rat jeden z krót­kich okre­sów let­nich, więc wszyst­ko wokół wy­da­wa­ło się nie­zwy­kle barw­ne – chmu­ry pą­so­wia­ły w bla­sku słoń­ca, trawa zie­le­ni­ła się wokół. I gdyby tylko nie ten wiecz­nie obec­ny za­pach dymu mia­sto można by na­zwać uro­kli­wym.
W krót­kim cza­sie do­tar­ły na rynek. Ze wzglę­du na ładną po­go­dę miej­sce aż pę­ka­ło w szwach. Lu­dzie i du­aro­wie prze­cha­dza­li się mię­dzy stra­ga­na­mi, pary pa­tro­lu­ją­cych oko­li­cę straż­ni­ków zna­czy­ły tłum czar­ny­mi pla­ma­mi uni­for­mów.
– Po­cze­kaj tutaj na mnie – po­pro­si­ła Urwiela, sa­dza­jąc córkę przy fon­tan­nie.
Po chwi­li przy­nio­sła lody. Duże, ko­lo­ro­we gałki w kar­bo­wa­nym rożku, do tego z po­syp­ką, a wszyst­ko za­la­ne grubą war­stwą cze­ko­la­do­we­go sosu. Keiri z ra­do­ścią po­wi­ta­ła zimną sło­dycz na ję­zy­ku, za­po­mi­na­jąc zu­peł­nie o wcze­śniej­szym nie­po­ko­ju. Ła­ko­cie w domu sta­no­wi­ły rzad­kość, więc dziew­czyn­ka mu­sia­ła się po­wstrzy­my­wać, by nie po­chło­nąć po­da­run­ku za szyb­ko.
Lody to­pi­ły się le­ni­wie, wa­fe­lek chru­pał mię­dzy zę­ba­mi. A im bli­żej było końca, z tym więk­szą ospa­ło­ścią jadła Keiri. Po­wie­ki za­cią­ży­ły jej, jakby były ulane z oło­wiu. W końcu rożek wy­padł z pal­ców.
Matka znowu chwy­ci­ła ją za rękę, znik­nę­ła jed­nak gdzieś cała de­li­kat­ność. Po­cią­gnię­cia stały się ostre i ner­wo­we, ze­bra­ni wokół lu­dzie za­czę­li z nich drwić. Po­py­cha­li Keiri, pod­sta­wia­li jej nogi. Na­zy­wa­li ku­po­lud­ką.
Czer­wo­ne, pul­su­ją­ce wargi roz­cią­ga­ły się w gro­te­sko­wych uśmie­chach. Ogrom­ne, lśnią­ce wil­got­nie śle­pia prze­szy­wa­ły ją kpią­cy­mi spoj­rze­nia­mi. Sły­sza­ła gło­śny chi­chot, który z cza­sem prze­ro­dził się w re­cho­ta­nie. Jakby osa­czy­ło ją stado roz­ba­wio­nych żab z wy­wi­nię­ty­mi na wierzch ję­zo­ra i du­ży­mi, bia­ły­mi zę­ba­mi.
– Przy­kro mi, Keiri – głos matki roz­brzmiał w od­da­li – ale mu­si­my z cze­goś żyć.
– Obudź się – wołał Sen. – Mu­sisz ucie­kać.
Ktoś szarp­nął ją za ramię, potem za nogi. Za stopę. Z tru­dem zmu­si­ła się, by otwo­rzyć oczy. Wie­lo­barw­ne krop­ki drża­ły w po­wie­trzu, wy­wo­łu­jąc mdło­ści i ata­ku­jąc wzrok. Ro­pu­szy śmiech wciąż wy­peł­niał uszy. A gdy ko­lo­ro­wa plama roz­wia­ła się ni­czym mgła na wie­trze, Keiri otwo­rzy­ła usta do krzy­ku. Jed­nak głos uwiązł jej w gar­dle.
To co wzię­ła za re­chot żab, w rze­czy­wi­sto­ści oka­za­ło się cięż­kim od­de­chem męż­czy­zny. Nie­zna­jo­me­go, który wła­śnie ścią­gał z jej stóp drugą skar­pet­kę.
Czuła dotyk wil­got­nych od potu rąk, sły­sza­ła na­ra­sta­ją­ce sa­pa­nie. Nie mogła się po­ru­szyć, nie miała nawet sił, by za­cząć wołać o pomoc. Lepka dłoń prze­su­nę­ła się po jej łydce, po­wę­dro­wa­ła wzdłuż nogi. Twar­de palce wsu­nę­ły się pod majt­ki. A je­dy­ne, co dziew­czyn­ka zdo­ła­ła zro­bić, to wy­szep­tać:
– Pomóż mi, Sen… Zabij go… pro­szę.
Czer­wo­na smuga na­zna­czy­ła po­wie­trze, krew spły­nę­ła po udzie.
– Prze­pra­szam, Keiri. On umrze… ale do­pie­ro, gdy bę­dzie po wszyst­kim.
• • •
Wy­ro­bi­sko było bar­dzo stare, zbu­do­wa­ne jesz­cze za cza­sów, gdy tymi zie­mia­mi rzą­dzi­li du­aro­wie. Le­gen­da gło­si­ła, że po­wsta­ło po wy­bra­niu skał przez gór­ni­ków. Z cza­sem zaś prze­ro­dzi­ło się w tęt­nią­cą ży­ciem me­tro­po­lię.
Gor wiele sły­szał o tym miej­scu, choć nigdy wcze­śniej tutaj nie był. Dla­te­go zjeż­dża­jąc pół­otwar­tym szy­bem, z za­cie­ka­wie­niem przy­glą­dał się nie­zwy­kłe­mu mia­stu.
Dno gi­gan­tycz­nej ja­ski­ni po­kry­wa­ły obłe, wy­ry­te w skale bu­dow­le; po­mię­dzy nimi wiła się sieć to­ro­wisk, po któ­rych z za­wrot­ną pręd­ko­ścią prze­jeż­dża­ły suw­ni­ki. Tym­cza­sem skle­pie­nie zna­czy­ły pul­su­ją­ce jed­no­staj­nie żyły ja­rze­nio­we, za­le­wa­jąc grotę mlecz­no­bia­łą po­świa­tą. Ka­na­li­ki spla­ta­ły się w grub­sze węzły, po czym nik­nę­ły w wy­drą­żo­nych otwo­rach; we­wnątrz prze­le­wa­ła się pół­płyn­na masa, lśnią­ca skra­dzio­nym słoń­cu bla­skiem.
Sta­ro­żyt­ni du­aro­wie znali tech­ni­kę wią­za­nia świa­tła. To wła­śnie dzię­ki niej w Wy­ro­bi­sku dzień trwał nawet dłu­żej niż na po­wierzch­ni, acz przy­cho­dził z pew­nym opóź­nie­niem. Tak na­praw­dę żyły ja­rze­nio­we nigdy cał­kiem nie gasły, tylko w ciągu go­dzin noc­nych znacz­nie tra­ci­ły na mocy.
« 1 3 4 5 6 7 9 »

Komentarze

08 V 2016   18:18:49

4/5

09 V 2016   00:30:19

Ależ szmira :(

05 VI 2016   14:01:29

Do czwartej strony super.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Sałatka grecka (zawiera GMO)
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.