WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Jakub Ćwiek |
Tytuł | Heroldowie Joe Blacka |
Opis | Autor pisze o sobie: Rocznik 82. Na stałe mieszkający w Głuchołazach, studiuje Kulturoznawstwo w Katowicach. Tam też realizuje swe liczne pasje w Śląskim Klubie Fantastyki. Zapalony kinoman i miłośnik grozy w każdej (niemal) postaci. Nienawidzi parasoli (z wzajemnością) i średnio przepada za rowerami... W tym roku, nakładem Fabryki Słów ukaże się jego książka pt. „Kłamca”, gdzie podobnie jak w „Heroldach…” proponuje postmodernistyczną zabawę z mitami świata. |
Gatunek | groza / horror |
Heroldowie Joe BlackaJakub ĆwiekHeroldowie Joe BlackaTym razem pośrodku izby pojawiło się łóżko, na którym leżał stary człowiek. Starzec otworzył usta wypuszczając z nich maleńki, niebieskawy obłoczek… Przybysz opuścił ręce i sięgnął do kaptura. Obraz łóżka z każdą chwilą stawał się coraz mniej wyraźny. Gdy zniknął zupełnie, kaptur opadł na plecy i ramiona, ukazując wszystkim przystojną twarz, do złudzenia przypominającą oblicze Brada Pitta. – Jam jest ten, którego zwą Śmiercią – oznajmił Przybysz. – I przyszedłem po Was, Crane’owie. Pierwszy otrząsnął się Stewart. – A nie mówiłem? – wrzasnął bardziej podniecony niż wystraszony. Świadomość, że jednak miał rację, jakoś zupełnie przyćmiła lęk. – Od razu wiedziałem, że to nie może być przypadek. – Wskazał ręką gospodarzy i Konowała. – To zwiastuny Śmierci. Heroldowie Joe Blacka. Ojciec powoli odwrócił głowę i zerknął w stronę lekarza. Z całych sił pragnął, aby tamten wybuchnął śmiechem, okazał się aktorem wynajętym przez kolegów z wydawnictwa, albo nawet tym wrednym typem od ukrytej kamery, który zaraz każe mu się szczerzyć do kuchenki gazowej i pozdrowić wszystkich znajomych. Konował jednak stał ze spuszczoną głową. I to najbardziej przekonało Ojca, że to jednak może być prawda. – Bez urazy, mały – powiedział Drwal, wyciągając rękę w stronę Stewarta. – Taka praca. Chłopiec również wyciągnął dłoń. Uścisk Drwala był pewny i mocny, ale również w jakiś sposób delikatny. – Rozumiem. Ale i tak wiedziałem. To ty krzyczałeś? Drwal skinął głową. – Możesz mi mówić Ban… To znaczy mógłbyć… Znaczy, no wiesz, gdyby nie… Śmierć chrząknął i wskazał rodzinie drzwi wyjściowe. – Jakby to powiedzieć, jestem troszkę zajęty. Ojciec rozejrzał się niepewnie, szukając jakiegokolwiek wyjścia z sytuacji; jego racjonalny umysł poległ jednak w konfrontacji z tak niedorzecznym pomysłem. Jak można uciec przed czymś, w czego istnienie nawet nie do końca wierzysz? Matka przytuliła Suzie do piersi i z całą surowością, na jaką było ją stać spojrzała Śmierci w oczy. – A jaka jest, jeśli mogę wiedzieć – zapytała – przyczyna naszej śmierci? Tylko to, że widzieliśmy tę trójkę? Postać przy drzwiach wyszczerzyła się w uśmiechu. – Wypadek samochodowy, rzecz jasna. Chyba nie myśleliście, że uratuje was zwykła barierka? Albo, że istnieją jeszcze tak piękne fragmenty lasów? Pospieszcie się, nie macie już cza… I wtedy właśnie gospodyni krzyknęła. – Zaproponuj mu szachy, Stewarcie. Zagraj z nim o wasze ży… Śmierć błyskawicznie odwrócił głowę i kobieta trafiona jakąś niewidzialną siłą uderzyła o ścianę. Pozostała na niej w bezruchu. Było już jednak za późno. Stewart podbiegł do szachownicy i odwróciwszy się wrzasnął. – Wyzywam cię na pojedynek! Pojedynek o nasze życia! Śmierć skrzywił się i podrapał po gładko wygolonym policzku. W końcu jednak zdjął płaszcz i podszedł do stołu. – Zgoda, młody człowieku – odparł. – Ale okaż się godnym przeciwnikiem. Usiadł i odwrócił szachownicę tak, by do niego należała biała armia. Przesunął o dwa pola pionka przy samej lewej krawędzi. – Twój ruch. Chłopiec podniósł rękę i nagle zauważył, że król wygląda zupełnie jak miniaturka Ojca, królowa – Matki (z trzymaną na rękach Suzie), a wszystkie pozostałe figury i pionki otrzymały jego twarz. Armia Małych Stewartów Crane’ów w pojedynku ze Śmiercią. Wykonał ruch, odczekał swoje i ruszył się po raz kolejny. I znowu… Z każdym kolejnym traconym pionkiem czy figurą czuł potworne ukłucie gdzieś we wnętrzu głowy, a gdy stracił królową, Matka wrzasnęła z bólu. Śmierć za każdym razem śmiał się jak dziecko i wykrzykiwał „touche”. Stewart zaczynał już tracić nadzieję… i wtedy właśnie wypatrzył lukę. Schowawszy ręce pod stół, zacisnął pięści, z całych sił starając się myśleć o czymkolwiek innym, tylko nie szachownicy. Nie wiedział, czy Śmierć nie czyta mu czasem w myślach i wolał nie ryzykować. Czekając więc na ruch przeciwnika, powtórzył sobie pierwszy z książkowych wierszyków. Czarne ma serce, tak jak i nazwisko Znają go wszędzie, może zrobić wszystko Na całym świecie ma sług swoich mrowie On zwie się Joe Black, oni – Heroldowie. Ale przecież, myślał, nadal uciekając wzrokiem od szachownicy, ci tutaj okazali się dla nich mili. Przecież to tylko dzięki tej kobiecie (Krwawej Praczce, poprawił się) mógł teraz siedzieć tu i czekać, aż Joe Black wykona swój ruch. Oby tylko… Wieża Śmierci przedarła się ku pionkowi Stewarta zbijając go i wywołując u chłopca kolejną falę bólu. Tym razem jednak młody Crane nic sobie z tego nie robił. Zbyt był szczęśliwy. Ręka drżała mu, gdy ustawiał swego gońca na właściwej pozycji, głos załamał się, gdy wyrzucił z siebie dwa obecnie najpiękniejsze dlań słowa na świecie. – Szach i mat – wyskrzeczał, podrywając się na równe nogi. – Szach. Mat. Udało się! Śmierć przyglądał się chwilę z niedowierzaniem szachownicy, potem chłopcu, a potem na powrót szachownicy. Wstał i wyrwał swój płaszcz z rąk Konowała. – Ciesz się tym stuleciem, Stewarcie Crane – wyszeptał, stając w progu. – Ciesz się i ćwicz. Przyjdzie czas na rewanż. Nie czekając na odpowiedź, wyszedł. Drzwi zatrzasnęły się za nim z głuchym łoskotem. Matka postawiła na ziemi małą Suzie i z całych sił przytuliła drżącego Stewarta. Brodacz pomógł wstać Drwalowej, która przebudziła się już po wstrząsie. Służąc jej ramieniem (zupełnie zapomniał o swej zranionej nodze) opowiadał ze szczegółami o zwycięstwie Stewarta. Konował podszedł do Ojca. – Powinniście zniknąć stąd jak najszybciej – oznajmił – gdy już znajdziecie się na drodze, nie będzie mógł się wycofać ze złożonej obietnicy, ale teraz… Podwiózłbym was, gdybym mógł. – Już i tak wiele zrobiliście – odparł Ojciec, podając lekarzowi dłoń. – Jakoś sobie poradzimy. Pomoże nam perspektywa stu najbliższych lat. – Pewnie tak – zgodził się Konował. Poklepał Ojca po ramieniu i odszedł, aby pogratulować Stewartowi. • • • Chłopiec przyjmował gratulacje pogrążony w jakimś dziwnym półśnie. Podobnie jak pożegnania. Stał przed drzwiami chaty, gdzie bez najmniejszego śladu buntu pozwolił się uścisnąć gospodyni, poklepać po ramieniu Drwalowi i pociągnąć za nos Konowałowi. W jego głowie kołatała się tylko jedna myśl. Wygrał ze Śmiercią. Rozgromił ją. Sto lat, Stewarcie!!! Sto Lat! Wracając przez pogrążony w półmroku las, Crane’owie czuli się jak nowonarodzeni. Nagle przypomniały się im wszelkie przyśpiewki zasłyszane to w przedszkolach, to na różnych imprezach czy ogniskach. Czasem nawet nucili slogany z reklam. Gdy wkraczali na mostek, Ojciec, wbrew rozchichotanym prośbom Matki, dzielił się z rodziną swoją wersją „Kiss My Irish Ass”. Przerwał, gdy na poręczy dostrzegł czarnego kruka. Uśmiechnął się złośliwie, sięgając po kamień. Trafiony ptak wzbił się pod niebo, skrzecząc swe ptasie przekleństwa. Ojciec patrzył za nim przez chwilę. – Noc już była, północ zgoła – zacytował, po czym dodał, grożąc palcem niebu: – A spróbuj mi teraz zachrobotać w okno, palancie. A może chciałbyś jeszcze coś powiedzieć? – Nigdy już? – padła odpowiedź, tym razem jednak Ojciec nie dał się zaskoczyć. Rozpoznał głos syna. – Ładnie to tak straszyć tatę, łobuzie? – zapytał. Chłopiec wzruszył ramionami. – A co tam, zawał ci nie grozi. Wszyscy roześmiali się pogodnie, tak głośno, że Suzie, przysypiająca na rękach Matki, (Ojciec trzy razy proponował, że ją od niej weźmie, ale za nic nie chciała się zgodzić) poruszyła się gwałtownie. Odczekali chwilę, aż dziewczynka pogrąży się na powrót w głębszym śnie, po czym ruszyli w dalszą drogę. Epilog Ankou, Krwawa Praczka i Banshee stali na progu chaty i wpatrywali się w drogę. Rodzina Crane’ów zniknęła pomiędzy drzewami już ładną chwilę temu, tak, że właściwie mogliby już wrócić do środka. Wieczór był jednak piękny. Poza tym… – Możesz już wyjść – zawołała gospodyni. – Poszli. Zza chaty wyłonił się ubrany w zielony garnitur mężczyzna o twarzy Brada Pitta. – I jak? – zapytał. Ankou uśmiechnął się. – Znakomicie się spisałeś Robinie. Zdecydowanie lepiej niż ja czy Banshee. Wiedziałem, że można na ciebie liczyć stary dobry druhu. Pochwalony wyprężył się, pierś, wypełniona dumą jak powietrzem, napęczniała. – To cieszę się niezmiernie. – Wyszczerzył zęby. – Ale może powiecie mi teraz skąd ta heca. – To standardowa procedura w podobnych przypadkach – wyjaśniła Praczka – choć tym razem zrobiło się nieco cieplej i stąd ta prośba do ciebie. Ci ludzie całkiem przypadkiem otrzymali poselstwo od całej naszej trójki. Zaczęło się od mojego ancymona, a potem wszystko poszło lawinowo. – Najgorsze w tym wszystkim było to – Banshee, który nie lubił być publicznie nazywany ancymonem, wszedł jej w zdanie – że oni zdawali sobie sprawę, że to poselstwa. Przynajmniej ten mały wiedział. W takich właśnie przypadkach stosujemy tę procedurę. Dobry druh pokiwał głową. – Ale nadal nie rozumiem po co wam był Śmierć. I cała ta maskarada. – Toż to przecież oczywiste, drogi przyjacielu. – Ankou wzruszył ramionami. – Nawet nie do końca wierząc w te zwiastuny, staliby się pewnie ostrożniejsi. Całkiem możliwe, że przynajmniej jedno z nich, najpewniej chłopiec, uniknęłoby skutków naszego zwiastowania. A wiesz czym to grozi. – Nawet gdy zwiastowanie jest przypadkowe? – Nawet. A teraz są przekonani, że wygrali ze Śmiercią. Może postanowią popisać się przed znajomymi? I tak, nie tylko uratowałeś sytuację, ale i ułatwiłeś robotę samemu Szefowi. Już nie będzie musiał sam wszystkiego aranżować. Muchy same wpadną mu w łapki. Znad drzew wyłonił się wielki czarny kruk. Niczym sokół wykonał koło nad polanką i majestatycznie opadł, aby wylądować u stóp stojących w progu postaci. Banshee uśmiechnął się. – O wilku mowa – powiedział. – Witaj, szefie. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Witaj w ciemnym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz
W ponurym mieście Grimm
— Magdalena Kubasiewicz
Dorośnij, Piotrusiu
— Magdalena Kubasiewicz
Uwierz we wróżki
— Magdalena Kubasiewicz
Zapoznać się, zaśmiać, zapomnieć
— Mieszko B. Wandowicz
Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Zobaczyć człowieka
— Agnieszka Szady
Bóg od brudnej roboty
— Agnieszka Szady