Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński
‹Co na ziemi, to na niebie…›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Wroński
TytułCo na ziemi, to na niebie…
OpisAutor pisze o sobie:
Marcin Wroński, rocznik 1972. Z zawodu redaktor i autor tekstów do książek dla dzieci. Wcześniej pisarz „trzeciego obiegu” – napisał m.in. mikropowieść pijacko-przygodową „Obsesyjny motyw babiego lata” (1994). Fabryka Słów zapowiada wydanie jego pierwszej książki fantasy „Tfu, pluje Chlu! Opowieści z Pobrzeża”, której fragment ukazał się również w magazynie „Fahrenheit”.
Gatunekfantasy

Co na ziemi, to na niebie…

« 1 2 3 4 5 7 »

Marcin Wroński

Co na ziemi, to na niebie…

5.
Chłopiec ze snu pojawił się raz jeszcze. Siedział obok łoża na złoconym, pałacowym zydlu z wszechobecnym rysunkiem Smoka upokorzonego przez Lwa. Ostrzył sztylet.
– Zabiję cię, złodzieju – tłumaczył spokojnie. – Czekałem na ciebie bardzo długo, sam nie wiem, ile to już lat. Dorosłeś, masz nawet brodę i wąsy. Ja jestem taki sam jak wtedy. Ale przyjdziesz do mnie, wtedy cię zabiję.
Przejechał mu ostrzem po skórze. Namiestnik chciał wyskoczyć z pościeli, jednak pledy przygniatały go, jakby były z kamienia. Otworzył oczy. Arcykapłan i ta brzydka, stara kobieta trzymali go za ramię, a Tsofu upuszczał krew.
– Co?! – krzyknął Quotlin.
– Twoja krew uderza w żyły jak wezbrane wody Der, panie – wyjaśnił uzdrawiacz. – Muszę zmniejszyć jej napór. To ci pomoże.
Rzeczywiście, choć czuł się jeszcze słabszy, myśli zaczęły być posłuszne. Teraz już same szukały ratunku dla swego pana, namiestnika Molku.
– Wołajcie Nzalana – powiedział.
– Tego nekromantę?! – Arcykapłan wyłonił się zza wezgłowia łoża.
– Chcę tu widzieć Nzalana – Quotlin raz jeszcze głośno wypowiedział imię, które kilka tygodni wcześniej wraz z innymi skazał na hańbę i zapomnienie.
– Panie, to przez niego chorujesz! – zawołał uzdrawiacz. – Wszyscy w mieście wiedzą, że to on sprowadził zarazę!
– Panie, sam kazałeś go wychłostać i wtrącić do lochu – przypomniał arcykapłan.
– Kazałem, żebyście wy nie mogli go wbić na pal albo zarżnąć gdzieś w nocy!
– Panie…
– Milczeć! Doradcy wypowiedzieli swe zdanie, teraz pan Molku ogłasza swą wolę. Sprowadzić Nzalana!
Arcykapłan zapukał w drzwi komnaty i przekazał wolę namiestnika strażnikowi. Była ona jednak tak niezwykła, że generał Aru sam przyszedł, aby się upewnić, czy pałacowi więźniowie nie knują jakiegoś spisku.
– Tak, kazałem wezwać Nzalana! – krzyknął gniewnie Quotlin i zaniósł się kaszlem. – Trzy razy muszę powtarzać rozkaz, nim ktoś go wykona? Czy to jakiś nowy wojskowy obyczaj?
Generał skłonił się zmieszany. A Khulla zadrżała z przerażenia, że być może ostatnie chwile życia przyjdzie jej spędzić obok nekromanty.
– On nas zabije, panie – jęknęła do arcykapłana. – Zabije nas zgniłą śmiercią jak setki molkijczyków.
– Albo i nie. Był podejrzany. Choć mówią, że podczas poprzedniej zarazy on jeden nauczył się ją leczyć.
– Ponoć sam przemawiałeś przeciw niemu, panie! Mój mąż…
– Może i przemawiałem! – przerwał jej arcykapłan. – Jednak nie tak głośno jak pewien pies imieniem Tayno, który dziś wyłgał się od złego losu kosztem własnej kobiety i córek.
Khulla znów musiała znieść zniewagę wymierzoną przeciw jej domowi. Tym razem była ona wprawdzie przeznaczona nieobecnemu mężowi, ale gdy plują na mężczyznę, nie ma tak, aby choć lekkie bryzgi śliny nie spadły na jego domowników.
– Nie mam już czci! W jednej komnacie moje dzieci i ten trupiarz. Ten śmierciuch! Ale to bez znaczenia! Mówią, że barbarzyńcy zarzynają stare kobiety i pożerają je w czasie uczty weselnej, gdy biorą sobie młodsze – zapłakała. – Mówią, że nie znają bogów i mordują kapłanów. Ach, biada nam!
– Czy ktoś cię o coś pytał? – warknął arcykapłan.
– Nie, dostojny – powiedziała Khulla. – Mnie już nikt o nic nie pyta. Ale gdy namiestnik umrze i oni tu przybędą, ciebie też nikt o nic pytał nie będzie.
Aru przywołał strażników, aby wywlekli z komnaty niepotrzebnego już uzdrawiacza. Ten chwytał się sprzętów i wył, zatem zatkali mu usta, aby nie zbudził cierpiącego namiestnika. Niedługo potem ci sami strażnicy wprowadzili starego nekromantę. Był brudny i wychudzony, powłóczył nogami, a pobladła twarz świadczyła o tym, że do wnętrza Trzeciej Wieży nie zagląda Ojciec-Słońce ani nie przynoszą porządnego jadła. Jego ciało pamiętało jeszcze dobrze o chłoście, podczas której na rozkaz namiestnika Plac Wojowników nasycił się jego krwią. W gardle jeszcze drapał go krzyk, który dopiero co umilkł na dziedzińcu Cytadeli. Nzalan był pewien, że prowadzą go na śmierć, więc niewykonalne zadanie uzdrowienia konającego namiestnika i tak wydało mu się dużo lepsze od pala.
… TO NA NIEBIE…
1.
– Tak, sprowadziliśmy zarazę – mruczał Agni, idąc przez równinę porośniętą niebieską trawą. Przysiągłby, że gdy szedł tędy ostatnio, widział tylko spaloną ogniem ziemię. – Tak, sprowadziliśmy zarazę, żeby powstrzymać piąty, ludzki żywioł, chyba to rozumiesz, Ojcze? Równowaga, zgodność przeciwieństw. Pięć żywiołów to już jest brak równowagi, a co dopiero, kiedy ten Piąty rośnie i rośnie… – Agni szykował sobie przemowę, którą wygłosi Ojcu-Słońcu, którego przed wiekami czterej bracia – Panowie Żywiołów, odsunęli od władzy. A teraz sam pierworodny Agni musiał iść prosić go o radę. Skąd wzięła się ta zgraja barbarzyńców, która zagraża świątyniom Czterech Bóstw? Jak ich powstrzymać? Nie, oczywiście, nie to, żeby sami nie próbowali. Puf dmuchnął burzą piaskową, Chlu wezbrał wody kilku rzek, ale zyskali tylko trochę czasu, nie pewność i bezpieczeństwo. Może nie należało zsyłać zarazy na Molk? Piąty Żywioł w tej części świata rozrastał się wprawdzie nadmiernie, ale jednak wznosił świątynie i oddawał hołd Agni i jego braciom, o Ojcu i Matce też nie zapominając.
– Puf mówi, że pewnie nadchodzi czas połączenia i przebaczenia, kiedy wszystkie żywioły, wszyscy bogowie i śmiertelnicy będą musieli zmierzyć się z nieznaną dotąd siłą – mruczał dalej Agni, Pan Ognia. – Nie wiem, Ojcze, czy to prawda. Ale nawet jeśli tak nie jest, przebaczmy sobie, jeżeli tylko potrafimy. Nikt na tym nic nie straci.
Łany niebieskiej trawy poruszały się, chociaż nie było wiatru. Nie mogło go tu być, bo przecież Puf, Pan Powietrza, czekał gdzieś nad Ziemią na powrót brata. Żaden z Żywiołów już dawno nie wznosił się tak wysoko. Agni szedł, a spod jego nóg uciekały to króliki, to przepiórki – duchy odrzucone. Codziennie przed wieczność muszą się kryć przed boskimi strzałami i przeżywać na nowo czyhającą śmierć.
– To ty? – usłyszał naraz Agni. – Wystraszyłeś mi gazelę.
– Nie było tu gazeli – odpowiedział Bóg Ognia.
Ojciec-Słońce wychylił się spomiędzy traw, a za nim inni myśliwi. Jedni trzymali kołczany strzał, inni pletli w marszu cięciwy do łuku.
Nudne zajęcie – pomyślał Agni. – Zwłaszcza na całą wieczność.
Jednak pomocnicy jego ojca nie wydawali się niezadowoleni. Radowała ich myśl, że to oni będą zabijać, nie ginąć. Bóg-Płomień widział ich kiedyś – czuł to, choć nie poznawał żadnej twarzy. Kiedyś, za życia, padliby przed nim na kolana, a on paliłby zgięte karki. A teraz spokojnie stali, patrząc jak na obcego, ale równego sobie.
– Nie było gazeli, Agni? Gdzie ty masz oczy?! No, chodźcie, towarzysze – rzekł Słońce i wskazał dłonią na zachód.
– Ojcze… – teraz młody przybysz już niczego nie układał, lecz chciał zacząć właściwą przemowę, z którą wysłali go bracia.
– Jesteśmy zajęci, synu – przerwał Pan Nieba. – Idź do matki, o, chrustu jej nazbieraj, ogień rozpal! Pogwarzymy przy wieczerzy.
Ilustracja: Krzysztoff Kain May
Ilustracja: Krzysztoff Kain May
– Ojcze, jeśli pozwolisz… – bóg skłonił się uroczyście i nabrał powietrza, by mówić tak spokojnie i pokornie, jak jeszcze mu się to nie zdarzało. – Bracia prosili mnie, abym powiedział ci o pilnej i niepokojącej rzeczy…
– Idź do matki, synu. Jesteś jeszcze taki niecierpliwy!
– Panie, tam! – zawołał nagle jeden z myśliwych.
– Ha! Całe stado – ucieszył się Ojciec-Słońce. – No, zmiataj, Agni! Skoro nie polujesz, to chociaż nazbieraj chrustu!
Bawoły, które dotąd pasły się spokojnie na zachodzie, teraz dostrzegły łowców i rzuciły się do ucieczki. Myśliwi już gnali za nimi, a niebieska trawa ustępowała im miejsca jak morze rozdzierane dziobami floty zwinnych okrętów. Wkrótce Pan Ognia został sam, patrząc, jak się oddalają.
– Ale gdzie ja tu znajdę chrust? Ojciec stworzył tylko trawę…
2.
Właśnie wyszorowała kociołek i brała się do rozpalania ognia, kiedy stanął przed nią z naręczem gałęzi.
– Witaj, Matko.
– Długo cię nie było, synu. Wyrosłeś.
– Ojciec tego nie zauważył – powiedział smutno Agni.
– Sami jesteście sobie winni.
Winni? Bóg-Płomień sięgnął w pamięć. Poczuł, że umysły Chlu, Pufa i Erha także są przy nim otwarte i gotowe do pomocy.
To zabawne – pomyślał. – Gdy nie chodzi o Ojca, przecież zawsze się kłócimy! Czy koniecznie trzeba mieć wroga, by bracia mogli się kochać?
Wtedy przed wiekami też byli razem, byli zgodni. Ogień i Woda, Ziemia i Powietrze. Ojciec dał im życie, łuki i strzały i całe dnie mogli polować na wszystkich przestrzeniach, które tylko dało się pomyśleć. Ale nie widział, że synowie nie są już dziećmi i pragną czegoś więcej.
– A czego możecie pragnąć? – dziwił się Ojciec-Słońce.
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Listopad dla Polaków niebezpieczna pora
— Agnieszka Szady

Sss!
— Wojciech Gołąbowski

Z dziejów piątego żywiołu
— Wojciech Gołąbowski

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Sfinks
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Satyr
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Wilkołak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Podwójniak
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Gobliny
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Golem
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Wielki Bestiariusz Praktyczny: Krasnoludy
— Marcin Wroński, Paweł Muszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.