Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wojciech Gołąbowski
‹Czas pomagania światu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Gołąbowski
TytułCzas pomagania światu
OpisWojciech Gołąbowski znany jest już naszym Czytelnikom z opowiadań „Pełnia przekazu” oraz „Rycerz bez-błędny. Polska, rok 199_.”. Tym razem zamieszczamy jego szpitalny thriller.
Gatunekgroza / horror

Czas pomagania światu

1 2 »
Lubił psy. Tylko one go widziały na mrocznym nieboskłonie. Gdy istota przypominająca człowieka jeszcze raz kopnęła ofiarę, dobył z gardła wrzaskliwy pisk i runął w dół. Na prześladowcę. Szpony złowrogo zalśniły w świetle księżyca. Znalazły cel.

Wojciech Gołąbowski

Czas pomagania światu

Lubił psy. Tylko one go widziały na mrocznym nieboskłonie. Gdy istota przypominająca człowieka jeszcze raz kopnęła ofiarę, dobył z gardła wrzaskliwy pisk i runął w dół. Na prześladowcę. Szpony złowrogo zalśniły w świetle księżyca. Znalazły cel.

Wojciech Gołąbowski
‹Czas pomagania światu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Gołąbowski
TytułCzas pomagania światu
OpisWojciech Gołąbowski znany jest już naszym Czytelnikom z opowiadań „Pełnia przekazu” oraz „Rycerz bez-błędny. Polska, rok 199_.”. Tym razem zamieszczamy jego szpitalny thriller.
Gatunekgroza / horror
Your dream is over… or has it just begun?
Chris DeGarmo „Silent Lucidity”
Czasami się budził. Rozglądał się wtedy dokoła, jakby chciał zapamiętać cały świat w tym jednym spojrzeniu. Potem robił zdziwioną minę, że świat ciągle jeszcze istnieje. A później zamykał oczy i spał dalej. Tak trwał nieprzerwanie od miesiąca – w szpitalu, podłączony do kroplówki. Wszelkie próby nawiązania kontaktu – czy to podczas przebudzeń, czy też usiłowanie obudzenia go – spełzły na niczym. Nie wiadomo było jak się nazywa, gdzie mieszka, pracuje. Gdy go przywieziono – znalezionego przy śmietniku – nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Spośród szarego tłumu włóczęgów odróżniała go jedna rzecz. Jak stwierdził chirurg, jego nogi zostały amputowane w sposób fachowy, ale nie w szpitalu. Najwyraźniej – stwierdził – wynajął jakiegoś byłego specjalistę, bądź emerytowanego, bądź pozbawionego koncesji. W każdym razie było to dawno temu. Co najmniej pięć lat. Na podstawie tej wypowiedzi uruchomiono policyjne bazy danych, poszukując odpowiadającego opisowi chirurga. Nie znaleziono takiego w promieniu stu kilometrów. Szersze przeszukiwanie nie miało sensu. Pacjenta przywieziono rankiem 11 kwietnia, więc przydano mu imię jednego z patronów tego dnia – Filipa. I tak już zostało.

Lekarz westchnął cicho i wstał z krzesła, stojącego nieopodal łóżka Filipa. Tej nocy także nic ciekawego pewnie się nie zdarzy. „Kiedyś w końcu musi się obudzić!”, pomyślał, czując napływ irytacji. „Jak długo można trwać w takiej śpiączce? Tydzień, miesiąc, kwartał? Nabawi się zapalenia płuc i odejdzie w swym śnie. I nigdy nie dowiemy się, kim był.” Wyszedł z oszklonego pokoiku i ruszył do dyżurki. Dwudziestoparoletnia siostra Joasia jak zwykle ni to siedziała, ni to leżała w fotelu, czytając horror. Stopy wyciągnęła na taborecie, pomocnym przy sięganiu na wyższe półki szafek medycznych. Była zwrócona do niego przodem, ale nie widziała go, zatopiona bez reszty w treści książki. Stał więc tak i spoglądał na nią. Brązowe, proste, długie włosy spływały jej na ramiona, na śnieżnobiały fartuch pielęgniarski. Zza okładki widać jeszcze było ciemne oczy, lekko rozszerzone z napięcia. Pamiętał, że reszta twarzy jest równie piękna. Spod końcówek kitla wyłaniały się zgrabne nogi w beżowych rajstopach. Do tego wszystkiego siostra Joasia była, jak to określał, porządną dziewczyną. Ach, gdyby był te paręnaście lat młodszy… Westchnął na duszy i spojrzał na okładkę książki. Z krwistoczerwonego chaosu wyłaniało się oko i kilka ostrych zębów w paszczy. Nazwisko autora nic mu nie mówiło. „Mój Boże”, pomyślał, „żadnego poszanowania dla normalnej literatury.” Chrząknął. Pielęgniarka poderwała się przerażona, widząc jednak znajomą twarz, nieco się uspokoiła.
– Co nowego u Śpiącego? – spytała, jak zwykle zadowolona z rozpowszechnionego już na oddziale rymu jej autorstwa.
– Chciałbym wiedzieć – mruknął doktor. – Zrób mi, proszę, herbaty. Mocnej.
Siostra Joasia odłożyła starannie książkę i podeszła do kuchenki. Doktor podniósł ją – książkę, nie Joasię – i zaczął przeglądać. Najpierw próbował znaleźć stronę, na której nie byłoby słowa „krew”. Po chwili skapitulował. Otworzył więc na przedostatniej stronie i zerknął na listę wydanych pozycji. Mimo znacznej obszerności spisu, zauważył zaledwie kilku autorów. Większość tytułów różniła się tylko kolejnym numerem. Na dole strony widniał stempel biblioteki Klubu Miłośników Horroru. Nigdy nie mógł zrozumieć, jak siostra Joasia może to czytać. Nie tylko ze względu na treść (czy jej brak), ale głównie biorąc pod uwagę miejsce i charakter pracy – nocne, samotne dyżury nie należały na oddziale do rzadkości… No, cóż. Odłożył zdegustowany książkę.
– Lubi pan horrory, doktorze ? – padło znad podawanej, pachnącej herbaty.
– Czytałem kiedyś Kinga – odparł. – Wydaje mi się jednak, że różnica między nim a tym – wskazał na stolik – jest zasadnicza.
– Być może – zgodziła się. – Nie znam.
„Nic dziwnego”, pomyślał, zerkając ostatni raz na krwawą okładkę. Wyciągnął z nesesera świeżą gazetę i rozsiadł się w sąsiednim fotelu. Zatopił się we własnej lekturze.
– … w sny?
– Słucham? – poderwał głowę znad artykułu.
– Pytałam, czy wierzy pan w sny.
– Jak to, czy wierzę? W co?
– No, w to, że sny się spełniają. Że są zapowiedzią przyszłości.
– Nie… raczej nie – pokręcił głową. – A dlaczego pytasz?
– A, śniło mi się coś takiego… Jakby coś spadało na mnie z nieba… W nocy…
– Cegła?
– Nie, coś żywego… Jakiś ptak… Miało ostre szpony… Nieważne.
– Niezbyt miły sen – zmarszczył brwi.
– Nienajlepszy.
– Może to z powodu tych książek? Wiesz – ożywił się – nie rozumiem, jak można…
– Niektórzy ludzie lubią się bać – ucięła, nawykła do takich pytań.
– Tak, słyszałem tę teorię – mruknął, wracając do gazety.
Siostra nie zauważyła irytacji doktora. Odsuwając delikatnie niesforny kosmyk włosów za ucho, podeszła do szyby stanowiącej ściankę dyżurki. Spojrzała łagodnym wzrokiem na śpiącego Filipa.
– Ciekawi mnie tylko, o czym on śni.

Leciał. Kochał to uczucie wolności ptaka na niebie. Ale on ptakiem nie był. Nie czuł się jednak człowiekiem. Jak gdyby opadły z niego krępujące ludzi więzy. Spoglądał na oszklony budynek, na młodą dziewczynę i mężczyznę w średnim wieku zgromadzonych w jednym z niewielu oświetlonych pokoików. Dziewczyna miała piękne, długie włosy, mężczyzna siwą bródkę i takież wąsy. Nie czuł żadnej więzi z nimi. Nie był jednym z nich. Leciał bezszelestnie po nocnym niebie. Przelatywał nad dachami, zręcznie omijając anteny telewizyjne, dzięki którym widzowie siedząc bezpiecznie w domowym zaciszu mogli spokojnie napawać się wiadomościami o kolejnych morderstwach, bestialstwach i zbrodniach. Bo ludzie lubią o tym słuchać. Nie lubią tylko, gdy ich to spotyka. Jak gdyby samo słuchanie i oglądanie Śmierci na wszechobecnych ekranach stanowiło haracz jej składany. Jakby mogło odwlec w nieskończoność nieuniknione. Jak… Ciszę nocną rozerwał skowyt psa. Przerwał rozmyślania i skierował się w stronę, z której dobiegał ów jęk i prośba zarazem. Poczuł mocniej swe skrzydła utkane z nocy na kształt nietoperza. Poczuł rosnące szybko w środku każdego ramienia szpony. Wiedział, że nietoperze zawisają na nich, on jednak nie potrzebował tego. Jego szpony były ostre jak brzytwa. Były przeznaczone do czego innego. Nadleciał nad źródło dźwięku i spojrzał na jego przyczynę. Coś w skórzanej kurtce nabijanej ćwiekami na przemian kopało i biło plastikową rurką kulącego się wśród sterty śmieci psa. Lubił psy. Tylko one go widziały na mrocznym nieboskłonie. Gdy istota przypominająca człowieka jeszcze raz kopnęła ofiarę, dobył z gardła wrzaskliwy pisk i runął w dół. Na prześladowcę. Szpony złowrogo zalśniły w świetle księżyca. Znalazły cel.

– Dobry wieczór, panie doktorze – tym razem przez biały fartuch pielęgniarski wyraźnie przebijał czerwony materiał eleganckiego żakietu. „W takim stroju do pracy…?”, pomyślał zdumiony.
– Dobry wieczór, Joasiu. Co słychać?
– Dziękuję, wszystko w porządku. Poczęstuje się pan ciastem?
– O, a jakaż to okazja?
– A – siostra uśmiechnęła się szeroko. – Miałam urodziny i trochę zostało po imprezie.
– Trochę? – doktor zerknął na ciasto. Wyglądało na świeżo wyjęte z foremki, jeszcze nie skalane nożem. – Ach, więc proszę przyjąć najlepsze życzenia. Niech jakiś przystojny chłopak wybije ci z głowy te horrory, dziewczyno.
– Dziękuję – oblicze pielęgniarki rozpromieniło się jeszcze bardziej. Policzki nabrały koloru ubrania. Doktor pomyślał przelotnie, kiedy to ostatnio widział rumieniącą się młodą kobietę. Nie pamiętał. „Ale znak jest dobry: świat powoli wraca do normalności. Trzeba mu tylko trochę pomóc”.
– Tyle że – siostra Joasia zatroskała się – chyba nie wzięłam noża, by to pokroić, a tu jakoś też żadnego nie widzę…
Doktor pomyślał o swoim płaszczu. Tam, w zaciszu kieszeni krył się wspaniały nóż myśliwski. Kupił go dawno temu, ale nosił od kilku miesięcy. Zawsze przy sobie. Nieduży, doskonale leżał w dłoni. Jego ostrze przecięłoby każde ciasto, choćby stare i na śmierć zasuszone. Ale było przeznaczone do czego innego. Nigdy się nim nie chwalił. Przyzwoitą siostrę Joasię mógłby przerazić. Lepiej niech sobie myśli, że on jest zwyczajnym lekarzem, który zawsze chroni życie. Normalnym, bezbronnym przechodniem.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Zawód Społecznego Zaufania
— Wojciech Gołąbowski

Ja-kto
— Wojciech Gołąbowski

Nie tak miało być
— Wojciech Gołąbowski

Hitalia: Marnotrawny
— Wojciech Gołąbowski

Kwestia bezruchu
— Wojciech Gołąbowski

Rycerz bez-błędny. Polska, rok 199_.
— Wojciech Gołąbowski

Pełnia przekazu
— Wojciech Gołąbowski

Studenckie czasy
— Wojciech Gołąbowski

Ostatni lot Joshuy Smitha
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.