Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wojciech Gołąbowski
‹Kwestia bezruchu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Gołąbowski
TytułKwestia bezruchu
OpisTym razem prezentujemy krótki, żartobliwy tekst fantasy znanego już z łam magazynu Esensja autora.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Kwestia bezruchu

– A ślady? – zaoponował ktoś, wskazując trop wiodący w przeciwną stronę.
– Nie jestem tropicielem – usłyszeliśmy w odpowiedzi. – Jestem łowcą.

Wojciech Gołąbowski

Kwestia bezruchu

– A ślady? – zaoponował ktoś, wskazując trop wiodący w przeciwną stronę.
– Nie jestem tropicielem – usłyszeliśmy w odpowiedzi. – Jestem łowcą.

Wojciech Gołąbowski
‹Kwestia bezruchu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Gołąbowski
TytułKwestia bezruchu
OpisTym razem prezentujemy krótki, żartobliwy tekst fantasy znanego już z łam magazynu Esensja autora.
Gatunekfantasy, humor / satyra
– Pamiętajcie: możecie stąd wyjść dopiero po trzech zdrowaśkach – ostrzegł jednooki blondyn. – Zobaczymy, co z was za tropiciele – dodał kpiąco.
– A my się tymczasem pobawimy z waszym hersztem – zarechotał ten z biegnącą przez połowę twarzy szramą.
Wyszli z komnaty, a my staliśmy jak osły, nie wiedząc, co teraz czynić. Mieli poniekąd rację – bez Suzanny byliśmy jak stado baranów, garstka wyrostków szukających swej Wielkiej Przygody. A znaliśmy ją dopiero od kilku dni, no, jedynie Haki trochę dłużej. Na niego też spojrzeliśmy z nadzieją.
Haki stał w kącie. Zamknięte oczy nie dawały nam żadnych wskazówek. Ktoś z nas głośno zaczął odmawiać modlitwę. Haki skrzywił się i machnął ręką, nakazując ciszę. Zrozumieliśmy, że nasłuchuje.
Po chwili, podniósłszy pęk dzid, bez słowa wyszedł z izby.
– Miały być trzy… – ktoś bąknął bez przekonania. Nikt nie skomentował.
Wyszliśmy z karczmy w chwili, gdy trzy konie znikały w otaczającej nas mgle. Wyraźnie widzieliśmy związaną Suzannę, bezradnie przytroczoną do luzaka.
– Nie mamy koni – padło cichym głosem.
Haki przeszedł kilkanaście kroków, machnięciem ręki nakazując nam zostać w miejscu. Baliśmy się, że pójdzie sam, ale on, ledwie widoczny we mgle, usiadł.
Nasłuchiwał.
Wróciliśmy tedy po resztę rzeczy, tak naszych, jak i Suzanny, a gdy ponownie stanęliśmy u wyjścia, Haki siedział już w innym miejscu – daleko na prawo od nas. Tajemniczo się uśmiechał. Podeszliśmy bliżej, a on powstał i otrzepał swój strój.
– Jest tu niedaleko szeroki strumień – ni to spytał, ni to orzekł.
– Aha, jest rzeka – potwierdził Dobromir, widać tutejszy.
– Jest bród przez wodę.
– Aha.
– Za nim zagajnik.
– To pogańskie miejsce – potwierdzono po chwili milczenia.
Haki z uśmiechem kiwnął głową. Bez dalszych słów ruszył za karczmę.
– A ślady? – zaoponował ktoś, wskazując trop wiodący w przeciwną stronę.
– Nie jestem tropicielem – usłyszeliśmy w odpowiedzi. – Jestem łowcą.
Szybko ruszyliśmy za Hakim, żeby nie rozdzieliły nas opary. Nakazał w marszu milczenie, zaś Dobromirowi dał prowadzić do owego gaju.
Bród nie przedstawiał się okazale. Był płytszy ledwie o stopę lub dwie od reszty koryta płynącej wody. Na drugim brzegu rosły wysokie, bujne drzewa.
– Gdzie jest polana? – spytał półgłosem Haki.
Przewodnik bez słowa wskazał przed siebie, za bród. Haki pokiwał głową, po czym wystawił nad głowę pośliniony palec. Już po chwili skradaliśmy się w górę rzeki, lawirując pomiędzy porastającymi brzeg krzakami.
Nie uszliśmy stu kroków, gdy Haki, spojrzawszy na rzekę, zarządził przeprawę. Koryto było tu szersze, dno piaszczyste, szerokie żółte łachy przecinały wąskie, rwące strumienie. Bez trudu przeskoczyliśmy je, suchą nogą wydostając się na drugi brzeg.
Zagłębiliśmy się w gaj, chcąc dojść pod wiatr na miejsce, gdzie według tutejszego była święta polana. Nie okazało się to trudne.
Pośrodku polany stał samotny, wiekowy dąb. Przywiązana doń Suzanna nie mogła ruszyć rękoma ni dać głosu. Kilka kroków przed nią stał jednooki, w wyciągniętej ręce trzymając gwiazdę. Kilka takich było już wbitych w drzewo, tuż obok głowy, ramion i krocza Suzanny.
– Nie drgnij, to nic się nie stanie – zaśmiał się blondyn. Gwiazda ze świstem wbiła się między nogami. Z pasa już wyciągał następną.
Haki nagłym gestem powstrzymał nas, chcących wybiec z ukrycia na ratunek. Wskazał na bok, gdzie na skraju polany przywiązane były konie. Tam też siedzieli dwaj pozostali, czekając w zasadzce na tych, co weszliby na świętą polanę ścieżką. Zrozumieliśmy.
Jednooki sięgnął ponownie do pasa, a nie znalazłszy kolejnej gwiazdy, podszedł do drzewa. Miast jednak wyrwać te, które już były wbite, począł obmacywać niższą o pół głowy Suzannę.
Dzida Hakiego z furkotem wbiła się tuż nad jego głową, odcinając w locie kosmyk jasnych włosów. Odwróciwszy się, ujrzał naszego towarzysza stojącego na ugiętych nogach na skraju zagajnika. Haki miał już w ręku następną dzidę, gotową do rzutu.
– Nie drgnij, to nic się nie stanie – usłyszał.
Nie czekaliśmy dłużej. Z wrzaskiem rzuciliśmy się na pozostałych opryszków, kopniakami i ciosami pięści osłabiając ich wolę walki. Wkrótce związani, nie stawiali dalszego oporu.
Suzanna stała przed jednookim, rozcierając nadgarstki. Nie chciała, by go przywiązać do drzewa, trzymaliśmy go więc mocno. Odbierając od nas swój sprzęt, sięgnęła po nóż. Blondyn zbladł nieco, gdy skierowała ostrze poniżej pasa. Po nagłym cięciu opadło odzienie, odsłaniając całe przyrodzenie. Polaną wstrząsnął śmiech.
Pochwyciwszy łuk i strzały, Suzanna oddaliła się o kilkadziesiąt kroków. Nawet nie spojrzała w nasze zaskoczone oczy. Wycelowała w niebo.
– Nie drgnij, to nic się nie stanie – rzuciła drwiąco.
Puściła cięciwę i natychmiast odrzuciła łuk. Posuwistym ruchem sięgnęła do koszuli, rozciągając ją i dobywając na wierzch jasną pierś.
Zawrzało w naszych lędźwiach, ale jedynie u jednookiego w pełni widać było naturalną reakcję ciała. Wtedy jednak powracająca strzała, ledwie musnąwszy nos, trafiła w najbardziej wysunięty wprzód organ.
Wyrwał się nam, wrzeszcząc potężnie. Skuliwszy się na ziemi, począł wierzgać, rycząc i przeklinając.
– Przecie ostrzegałam – rzuciła Suzanna niewinnym głosem, poprawiając szaty.
[Chorzów, wrzesień 1999]
koniec
1 listopada 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Zawód Społecznego Zaufania
— Wojciech Gołąbowski

Ja-kto
— Wojciech Gołąbowski

Nie tak miało być
— Wojciech Gołąbowski

Hitalia: Marnotrawny
— Wojciech Gołąbowski

Czas pomagania światu
— Wojciech Gołąbowski

Rycerz bez-błędny. Polska, rok 199_.
— Wojciech Gołąbowski

Pełnia przekazu
— Wojciech Gołąbowski

Studenckie czasy
— Wojciech Gołąbowski

Ostatni lot Joshuy Smitha
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.