Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Riffy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułRiffy
Opis„Riffy” to już czwarte (po „Sztucznych palcach”, „Czarnym punkcie” i „Pasażerze”) opowiadanie krakowskiego pisarza z rocznika ’72, które publikujemy na naszych łamach. Jednocześnie jest ono najmroczniejsze z dotychczasowych, dla czytelników o raczej mocnych nerwach.
Gatunekgroza / horror

Riffy

« 1 5 6 7 8 9 10 »
Maszerowałem wzdłuż ulicy, którą przejeżdżały same TIR-y. Było ciemno jak na wsi, jakiś pies obszczekał mnie zza drucianej siatki, zapewne w obronie zafajdanego skupu złomu. Wyjąłem z plecaka puszkę ciepłego piwa i opróżniłem ją na trzy podejścia, aby ukoić nerwy. Potem przerzuciłem ją przez siatkę, do kolekcji złomiarzom. Zapaliłem papierosa od papierosa. Ciekawe, czy to rzeczywiście dźwięki kształtują tę postać, czy tworzy ją umysł Miodraga, a muzyka jest mu potrzebna jedynie do osiągnięcia pewnego stanu, czegoś w rodzaju transu. W sumie to chyba żadna różnica, co nie? Pomyśleć tylko, że koleś zamierzał to powtórzyć w mojej piwnicy! W jaki sposób chciał to utrzymać w tajemnicy? Myślał, że tego nie zauważymy? Niezły palant, nie ma co. Facet jest dla mnie skreślony, raz na zawsze. Niech się gnój cieszy, że nie dostał dzisiaj po mordzie.
Buc.
Zanim dotarłem na swoje osiedle, zdążyłem łyknąć jeszcze dwa piwa. Rzecz jasna, kiedy byłem już na klatce schodowej, musiałem zajrzeć do piwnicy. Plama wyglądała tak samo jak ostatnim razem. Ani się nie powiększyła, ani nie pociemniała, ani nie przekształciła w ukwiał z mackami.
Dzięki browarom i długiemu spacerowi spałem tej nocy jak zabity.
16
Przez parę dni Miodrag Kranjcar próbował się do mnie dodzwonić, ale nie odbierałem komórki. Przesłał też kilka SMS-ów, które na ogół kasowałem bez czytania. Zauważyłem tylko jakieś pogróżki w ostatnim z nich. Że będę jeszcze żałował i gorzko płakał czy coś w tym stylu. Śmieszny dureń, pomyślałem, jak go kiedyś spotkam na mieście, to poproszę, żeby mi to powiedział prosto w twarz.
Strasznie byłem naiwny.
Oczywiście, chłopakom nawet nie wspomniałem o tym, co zobaczyłem w mieszkaniu Miodraga. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałbym chyba, jak im to powiedzieć. Zresztą i tak by mi nie uwierzyli, więc nie ma się co nawet zastanawiać. Jak ich znam, nabijaliby się ze mnie do końca życia. Powiedziałem, że wywaliłem Jugola, bo nie chciał się przystosować do naszego stylu, co było po części prawdą. Zaskoczyło ich to, ale nie zszokowało. Znali temat. Chcieli wiedzieć tylko co dalej. Do przeglądu zostało bardzo mało czasu, a my znowu nie mieliśmy gitarzysty. Obiecałem, że kogoś znajdę i że w ogóle wszystko będzie OK, chociaż sam już w to przestałem wierzyć. Szybko zapomnieli o Miodragu.
Ale ja nie mogłem tak łatwo zapomnieć.
Jeszcze przez kilka tygodni prześladowała mnie wizja zatopionego w ścianie ciała. Przed snem wyobrażałem sobie, jak stopniowo sobowtór wynurza się – głowa, tors, kończyny, palce – aż wreszcie otwiera oczy, uśmiecha się i z paskudnym mlaśnięciem odrywa plecy od ściany, aby opaść na podłogę, nagi i lepki jak noworodek.
Często śniła mi się też piwnica.
Ściany oddychały, biło ukryte w nich serce. Plama przekształcała się w moją twarz, ale było to oblicze jakieś takie opuchnięte i fioletowe, jak u trupa po wypadku, z wąskimi szparkami niewidzących oczu. Sine usta, które przypominały ranę po nożu, z zakrzepłą krwią wewnątrz, mówiły coś do mnie, a ja im odpowiadałem. Prowadziłem długie rozmowy z własną zniekształconą gębą. Budziłem się rano, rozstrojony, szybko ubierałem spodnie i koszulę, aby zejść na dół i raz jeszcze przyjrzeć się plamie. Nic się z nią nie działo, ani trochę nie przypominała mojej twarzy.
Zwykła plama pod sufitem. Zaciek. Znowu zacząłem wierzyć, że zalewa nas sąsiadka spod jedenastki.
Minął grudzień i połowa stycznia. Rzecz jasna nie znaleźliśmy odpowiedniego gitarzysty i musieliśmy zrezygnować z przeglądu. W dodatku pokłóciłem się z Banderasem, przez co przestał przychodzić na próby, tłumacząc się za każdym razem jakimiś pierdołami. Zespół zaczynał nam zdychać. Zamiast ćwiczyć i komponować nowe kawałki, siedziałem teraz w necie, przeglądając serwisy dotyczące zjawisk paranormalnych.
Można powiedzieć, że stało się to moją obsesją. Mimo że od wizyty u Miodraga minęły tygodnie, nie potrafiłem wyrzucić z pamięci tego, co tam zobaczyłem. Uparcie szukałem jakiegoś wyjaśnienia dziwacznego zjawiska. Całymi godzinami wyszukiwałem stronki z najdziwniejszymi informacjami. Biolokacje, materializacje i dematerializacje, demony, klonowanie, nawet zupełnie już fantastyczne stworzenia z mitologii Cthulu. Po trzech tygodniach przyswajania tego typu rewelacji miałem w głowie prawdziwy gabinet osobliwości. W większości wypełniony śmieciami.
Nie miałem jednak zamiaru się poddawać. Grzebałem coraz głębiej. Szczególnie zainteresowały mnie teorie dotyczące cudownych właściwości muzyki, wpływu fal dźwiękowych na fizyczną rzeczywistość. Zastanawiałem się, czy dźwięk i wibracje rzeczywiście mogą mieć zdolność tworzenia. Ale – jak to zazwyczaj bywa w sieci – znajdowałem same pierdoły.
Zarejestrowałem się nawet na jakimś forum, dostałem masę linków, najczęściej po angielsku, nie było to jednak to, czego szukałem. Dowiedziałem się coś niecoś o Pitagorasie i Platonie, muzyce sfer niebieskich, harmonijnym kosmosie – to wszystko wyglądało jednak tylko na pewne konstrukcje myślowe, na zwykłe fantazjowanie, bez większego związku z muzyczną praktyką. Kiedy przychodziło do gry na fletach, kitarach i lirach, muzyka Greków potrafiła wpływać już tylko na nastrój słuchającego. Dźwięki ludzkiego śpiewu i instrumentów widać nie miały według filozofów żadnego wpływu na strukturę rzeczywistości.
Nie o to mi chodziło.
17
Pewnego wieczoru, jadąc Straszewskiego obok filharmonii, przypomniałem sobie o ojcu. Niedawno zapraszał mnie na koncert swojej orkiestry i uprzytomniłem sobie, że to jest właśnie ten dzień. Wprawdzie było już za późno, bo koncert zaczął się przed godziną, ale i tak postanowiłem się z nim spotkać.
Mój stary wywijał w orkiestrze na altówce i uczył dzieci gry na instrumentach smyczkowych. Miał mnóstwo książek na temat muzyki, ale zabrał je ze sobą do nowego mieszkania, kiedy odchodził od matki dla dwadzieścia lat młodszej koleżanki z orkiestry. Flecistka o czarującym imieniu Róża, wiecznie przestraszona blondynka z odrostami, zastąpiła tęgą pielęgniarkę, która nie odróżniała Bacha od Offenbacha. Rzadko się z ojcem widywaliśmy, nasz kontakt ograniczał się na ogół do wymiany maili.
Tym razem postanowiłem jednak pogadać ze staruszkiem bez pośrednictwa światłowodów.
Był sobotni wieczór, mokro i ponuro, odwilż pozbawiła właśnie Kraków resztek śniegu. Zostawiłem auto na parkingu przy Hotelu Maltańskim i poszedłem pod gmach filharmonii. Koncert właśnie się skończył, wiara wychodziła na ulicę, za moment powinni pojawić się także muzycy. Stanąłem pod afiszem zapowiadającym uwerturę do „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego, koncert skrzypcowy D-dur Brahmsa i VII symfonię A-dur Beethovena. Żelazny repertuar, jak zwykle, żadnych eksperymentów, żeby nie zrazić sobie abonamentowej publiczności.
Zapaliłem papierosa, przyglądając się ludziom opuszczającym budynek. Same siwe dziadki i szkolna młodzież. Prawie w ogóle nie widziałem ludzi w średnim wieku, tak między trzydziestką a pięćdziesiątką. Nic dziwnego. Pewnie ludziska pchają teraz wózki między regałami i podjadają darmowe sery na promocjach, ot i cała tajemnica. Tesco, Géant, Real, Carrefour – tam puszcza się przez głośniki melodie naszych czasów. Do każdego produktu piosenka gratis.
– Dobry wieczór państwu – powiedziałem, kiedy ojciec i jego nowa towarzyszka życia wyszli drzwiami przeznaczonymi dla muzyków. – Może podwieźć?
Ojciec zatrzymał się, nieco chyba zaskoczony, a jego kobieta spojrzała na mnie ze strachem. On wysoki i łysy, z altówką w czarnym futerale pod pachą, ona malutka, wtulona w niego jak dziecko. Nie patrzyła mi w oczy. Czuła się winna rozpadu małżeństwa moich starych, więc denerwowała się za każdym razem, gdy się spotykaliśmy.
Niepotrzebnie.
– Cześć, Seweryn – powiedział wreszcie staruszek. – Byłeś na koncercie?
Uśmiechnąłem się.
– Beethovena to ja mam całego w wykonaniu Filharmoników Wiedeńskich. Nie potrzebuję słuchać kiepskich interpretacji jakiejś trzeciorzędnej orkiestry. Stoję na parkingu. Idziecie?
– Jasne, że tak – odpowiedział ojciec. – Prowadź.
Poszliśmy w stronę auta, siląc się na płaskie dowcipy o światowej sławy maestro i jego osobistym szoferze.
Podczas jazdy opowiedziałem o swoich poszukiwaniach. Ściemniłem, że potrzebuję tych informacji do artykułu, który zamierzam umieścić w branżowym piśmie.
– Dźwięk jest tradycyjnie uważany za jedną z głównych sił kryjących się za kreowaniem materii – ojciec rozpoczął swój wykład, kiedy uporał się wreszcie z pasami. – Na początku było Słowo, rozumiesz, a Słowo było u Boga.
– O tym już czytałem, tato. Wiem również o starożytnych szamanach, o wierzeniach Indian Hopi, a nawet o Pitagorasie i Platonie.
– A słyszałeś o Hermesie Trismegistosie? – spytał po chwili zastanowienia.
– Raczej nie. Co to za jeden?
– Legendarna postać, że tak powiem. Egipski mag i wizjoner, który podobno żył jeszcze przed Pitagorasem.
« 1 5 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Pasażer
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.