Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Riffy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułRiffy
Opis„Riffy” to już czwarte (po „Sztucznych palcach”, „Czarnym punkcie” i „Pasażerze”) opowiadanie krakowskiego pisarza z rocznika ’72, które publikujemy na naszych łamach. Jednocześnie jest ono najmroczniejsze z dotychczasowych, dla czytelników o raczej mocnych nerwach.
Gatunekgroza / horror

Riffy

« 1 3 4 5 6 7 10 »
Zrzuciłem z ramion plecak, zdjąłem z krzesła stos kolorowych czasopism z programami telewizyjnymi i usiadłem przy kuchennym stole.
– Herbatka?
– Jeśli to nie kłopot.
– To był Seweryn Kazimierczak, wie pan? Bardzo ładny chłopiec – podeszła do kuchenki i zapaliła gaz. – Umarł w pięćdziesiątym dziewiątym. Byłam go oglądać. Chce pan posłuchać?
– Aha.
No to się wrobiłem, nie ma co, pomyślałem ponuro. Szeherezada ze Wzgórz Krzesławickich. Coś jak moja matka. Znam ten model. Pewnie kobiecina trzymała w zanadrzu makabryczną opowieść na każdy dzień w kalendarzu. Jakbym miał na imię Septymusz, to też by znalazła jakąś godną opowiedzenia historię o innym Septymuszu, co mieszkał kiedyś w Nowej Hucie, dopóki go tramwaj nie rozjechał.
– To był taki dziwny zwyczaj, wie pan. Ludzie nawet nie znali tych zmarłych, ale szli ich oglądać, bo nie można tego było przecież nazwać czuwaniem przy zwłokach – zaszumiała woda z kranu, czajnik stuknął o brzeg zlewu. – Czuwała najbliższa rodzina, gapie przychodzili i oglądali, a potem było o czym rozmawiać na ławkach przed blokami. Że ta wyglądała pięknie jak żywa, a tego ubrali w najgorszy garnitur i tekturowe buty, bo szkoda im było czegoś lepszego do trumny. A wie pan, że do trumny produkowano właśnie takie specjalne buty, trumniaki z tektury czy czegoś równie mało trwałego?
– Nie. Nie wiedziałem o tym – odparłem zgodnie z prawdą.
– W każdym razie któregoś dnia mama zabrała mnie na takie oglądanie trupa. Nie wiem, skąd się o tym dowiedziała, ale poszłyśmy na sąsiednie osiedle, zupełnie mi nieznane. Zmarłym był chłopiec w moim wieku, pamiętałam go ze szkoły, chociaż nie chodziliśmy do tej samej klasy. Miał na imię Seweryn, zupełnie jak pan, dlatego przypomniała mi się teraz ta historia.
Za oknem ktoś krzyknął ochrypłym głosem: „Cra-co-via! Ło-wcy psów!”, ktoś inny wykrzyczał odzew: „Jebać Wisłę i policję!”. Chwila nieskoordynowanych oklasków i straszliwego śpiewu, a potem znowu cisza, zakłócana tylko odległym dudnieniem tramwaju.
– Zginął tragicznie, przysypany piaskiem na Skarpie – kontynuowała matka Miodraga, wyjmując z kredensu szklanki. – Wie pan, to te łąki koło Placu Centralnego. Chyba wydobywano kiedyś stamtąd piasek, a może przeprowadzano jakieś inne prace, w każdym razie pełno tam było dziur i osypisk. Prawdziwe góry piasku, po którym można było zjeżdżać jak po śniegu, drążyć tunele i jamy. I właśnie któregoś dnia, podczas takiej zabawy, osunął się kawał skarpy i przysypał Seweryna. Zanim koledzy sprowadzili pomoc, chłopak zdążył się udusić. Podobno długo trwało, zanim go odkopali, tyle piasku się na niego osunęło. Słodzi pan?
– Jedną. Dziękuję.
Postawiła przede mną szklankę z gorącą herbatą i z westchnieniem usiadła na krześle obok.
– Pamiętam, że na klatce schodowej minęłyśmy tych, którzy już wracali. Jakaś kobieta popychała swojego syna, mówiąc: „Niech ja cię tylko zobaczę kiedyś na skarpie, to nogi z dupy powyrywam!”. Inna, pewnie jej sąsiadka, zachwycała się, że taki aniołek i tak pięknie w tej trumnie wygląda, no i gorszyła się, że matka wcale nie płacze, tylko siedzi tam taka zacięta i milcząca jak głaz, i że to trzeba nie mieć w ogóle serca. Rzadko zdarzało mi się widzieć zmarłych, oprócz mojej babci, której po jej śmierci usiłowałam ustawić inaczej szczękę, żeby ładniej wyglądała, jak przyjdą sąsiedzi. Złamałam ją niechcący.
Uśmiechnąłem się, za późno zdając sobie sprawę, że to wcale nie miało być do śmiechu. Zakłopotany, zająłem się swoją herbatą.
– Drzwi na klatkę schodową były otwarte na oścież – kontynuowała kobieta załamującym się głosem, jak gdyby chłopaka przysypało kilka dni temu, a nie w latach 50. – Weszłyśmy z mamą do pokoju, gdzie na dwóch taboretach ustawiona była trumna. Seweryn ubrany był w biały komunijny garnitur, jeszcze nieużywany, bo my, drugoklasiści, dopiero przygotowywaliśmy się do komunii. Wyglądał naprawdę ładnie, to był ładny chłopak, podobał mi się w szkole. Wymyli go dokładnie, wiem, że podobno cały był oblepiony tym piaskiem. Jasne, starannie uczesane włosy, woskowo blada skóra, spomiędzy białych warg widać było drobne zęby. Ani śladu tego piachu, jakby sobie po prostu usnął. Stałam zafascynowana i niemal czekałam, aż się obudzi, zacznie oddychać i uśmiechnie się do mnie. Zupełnie się go nie bałam. Mama zawołała mnie po cichu, ale nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy.
– I nagle stało się coś strasznego. W świetle migoczącej gromnicy zauważyłam jakiś ruch na jego twarzy. W lewej dziurce od nosa nagle coś błysnęło. Na ułamek sekundy, ale wystarczyło, żebym zdążyła to zauważyć i uciec stamtąd z krzykiem, na łeb na szyję po schodach, goniona przez zaniepokojoną matkę.
Spojrzała na mnie, a ja odwróciłem wzrok. Przez chwilę patrzyłem na leżący pod nogami tygodnik telewizyjny z Angeliną Jolie na okładce.
– Było to ziarenko piasku. Jedno, jedyne, które przeoczyli podczas mycia. Jedno z tych, które go zabiły.
13
Miodrag wrócił po dziewiątej.
Kiedy zobaczył mnie siedzącego w kuchni, mało się nie przewrócił. Zdjął puchową kurtkę, odsłaniając sweter po dziadku, i nerwowo odgarnął włosy. Boże, jaki on blady! – pomyślałem. Jak topielec.
– Cześć, Seweryn – wykrztusił wreszcie z niepewnym uśmiechem. – Stało się coś? Trzeba było zadzwonić.
– Padła mi komórka – skłamałem, wyszczerzywszy zęby. – Próbowałem po pijanemu wpisać PIN i ze trzy albo cztery razy się pomyliłem. No cóż, zdarza się.
– Pewnie, że tak – odpowiedział bez przekonania.
– Przyszedłem pogadać. Ale nie będę długo siedział, bo wracam tramwajem, a nie wiem, do której jeżdżą. Jak tam u dentysty? Bolało?
– Tylko kontrola.
– Zuch chłopak.
Bez entuzjazmu zaprosił mnie do swojego pokoju, a ja poczułem się jak filmowy agent FBI na progu piwnicy człowieka podejrzanego o seryjne morderstwa kobiet.
Tutaj perfekcyjna pani domu nie miała już widać dostępu, cuchnęło bowiem niedopałkami i starą pizzą. Nie zapalił górnego światła, tylko małą lampkę przy małym biurku, gdzie ledwo mieścił się ekran z klawiaturą. Usiadłem na brzegu łóżka i wyjąłem z plecaka dwa piwa. Jedno rzuciłem Miodragowi. Złapał je niezgrabnie, jak klasowy dupek, któremu ktoś wreszcie podał piłkę w trakcie meczu koszykówki.
– Przyniesiesz jakieś szklanki? – spytałem.
– Lepiej wypijmy z puszek – odpowiedział niemal szeptem. – Nie chcę, żeby stara, no wiesz, widziała, że pijemy piwo. Ma na tym punkcie świra. To przez ojca.
– Dużo pił?
Piwo w jego puszce było mocno wstrząśnięte, więc przy otwieraniu popryskał sobie cały wieśniacki sweter.
– Tak – odpowiedział, wycierając przód swetra rękawem. – To go wykończyło. Chcesz pewnie porozmawiać o moich solach do „Smoke on the Water”.
– Nie – odparłem, delikatnie podnosząc kapsel. Leciutki trzask i psyknięcie. Kilka kropli piany osiadło jednak na palcach, a miało być tak elegancko.
Spojrzał na mnie uważnie.
– Nie przyszedłeś w sprawie przeglądu?
– Słuchaj, Miodrag. Rozmawiałem z Emilią.
– Że co?
– Że Sarajewo. Powiedziała mi o wszystkim.
– Co za suka…
Usiadł na dywanie, oparł się plecami o szafę i bez słowa włączył mały telewizor. Na tle mapy frontów atmosferycznych pogodynka o wyglądzie modelki jak zwykle wychodziła ze skóry, aby przekształcić prognozę pogody w występ artystyczny. Głos był ściszony, więc dziewczyna wyglądała, jakby śpiewała jakąś piosenkę w kabarecie. Pilot w ręce Miodraga powędrował do góry i zmieniliśmy półkulę: CNN, kwadratowa amerykańska twarz, typowa kopara do przerzucania żużlu, a pod spodem napis, którego nie umiałem przetłumaczyć, mimo że teksty naszych piosenek są głównie po angielsku.
– Wyłącz to gówno – powiedziałem wreszcie. – Musimy pogadać.
– To nie twoja sprawa – odparł cicho.
– Teraz już moja. To samo robisz w naszej piwnicy. Myślałeś, że nikt tego nie zauważy, do kurwy nędzy?
– Ciszej, bo matka usłyszy.
Pochyliłem się nad nim.
– Jeśli mi nie powiesz, co tutaj jest grane, to sam ją zawołam i będziesz się tłumaczył przy niej – powiedziałem. – Podobno masz na ścianie swój wizerunek. To prawda?
– Można tak powiedzieć.
– Masz czy nie masz?
Przełknął łyk piwa.
– Mam – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu, gdzie amerykańscy żołnierze wyskakiwali z lądującego śmigłowca, pewnie w Iraku, bo wokół było pusto, puściuteńko.
– Chcę to zobaczyć.
Wreszcie na mnie spojrzał. W jego oczach widziałem lęk.
« 1 3 4 5 6 7 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Pasażer
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.