Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bez pamięci – fragment II

« 1 2 3 4 6 »

Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment II

Martin ochłonął w momencie, gdy olbrzym wyszarpywał ostrze z drewnianej framugi. Upuścił laptopa i rzucił się do ucieczki. Dobiegł do furtki, lecz ta okazała się zaryglowana. Przejście przez płot zajęło mnóstwo czasu. Rzucił się w kierunku drogi wąską ścieżką, która odgradzała pobliski sad od parkanu. Skórołeb był tuż za nim, gdyż przeleciał nad płotem szczupakiem, spadając na ziemię zrobił fikołka i wykorzystując siłę rozpędu, pognał za swą ofiarą. Martin kątem oka dostrzegł, że jego oprawca nie ma już przy sobie miecza. Musiał go odrzucić, by ten nie przeszkadzał mu w pogoni. „Po co mu miecz? – pomyślał – Rozerwie mnie gołymi rękami”. Olbrzym był coraz bliżej. „On ma nóż! Wielki, olbrzymi nóż! Zginę tu, gdzie przyszedłem na świat”. Martin w ułamku sekundy pojął, że dzięki tej refleksji uzmysłowił sobie wreszcie swoją jedyną przewagą w obecnej sytuacji. Przecież on się tu wychował! Znał tu każdy kamień! Sad, obok którego teraz pędził, był dżunglą wtedy, kiedy on bywał Tarzanem. Pnie drzew bywały żołnierzami Imperium, ilekroć on zmieniał się w rycerza Jedi, a wrak starego autobusu, to przecież nic innego jak… Sokół Millennium? Tak! Tak! Skok w nadprzestrzeń jest jego szansą! Martin rzuca się w bok, w ciemność. Biegnie przed siebie nie widząc nic, kierując się wyłącznie mapą terenu tkwiącą w jego pamięci. Skórołeb musi iść za odgłosem kroków. Dopóki oczy choć trochę nie przywykną do ciemności – nie ma innego wyjścia. Został w tyle. Martin potknął się kilkakrotnie zanim dotarł do autobusu. Wskoczył do środka, po omacku odszukał w suficie otwór wywietrznika, odrzucił przykrywające go szmaty i wgramolił się na dach autobusu. Kiedy chwycił się konarów drzewa i począł wspinać dostrzegł, że olbrzym dotarł już do autobusu, ale nie zawracał sobie głowy przeciskaniem się przez jakieś wywietrzniki. Skórołeb z największą łatwością wlazł na autobus z zewnątrz. W ten sposób zniwelował przewagę, którą chłopiec z takim mozołem wypracował, biegnąc na oślep między drzewami. Ech, głupoto! Setki i tysiące razy Martin wspinał się na drzewo dla zabawy. Teraz zrobił to dokładnie tak jak wtedy. Siła psychicznej bezwładności. Trudno… Byle szybciej. Byle wyżej. Byle dotrzeć do liny. Olbrzym jest tuż pod nim. Trzyma nóż w zębach i wspina się z wielką prędkością. Chwyta za nogawkę? Nie, nie chwycił. Byle wyżej. Jest! Jest lina! Skok w nadprzestrzeń! Martin odwiązuje linę, ujmuje ją oburącz i odbija się od gałęzi w chwili, kiedy mocne ramiona chwytają go za nogi. Lecą obaj. Ale tym razem Tarzan jest za ciężki. Wysoka gałąź sąsiedniego drzewa, do której przywiązana była lina, nie wytrzymuje i łamie się z trzaskiem. Uderzenie o ziemię. Skórołeb sapnął jak wielka rozduszana purchawa. Światła samochodu przedzierają się przez gałęzie i oświetlają wymalowaną w żółte barwy czaszkę i twarz. Twarz rozoraną poprzecznie przez wielki kordelas, trzymany do niedawna w zębach. Potwór, usiłując się podnieść, ryczy jak obdzierany ze skóry. Martin, niewiele myśląc, wymierza mu kopniaka. Prosto w ten ryczący, szkaradny i wielki pysk. Nie oglądając się biegnie w kierunku drogi. To już niedaleko. Samochód! Jeszcze chwilę i wybiegnie spomiędzy drzew. Zdąży? Zdąży! Zatrzymać ten samochód…
Baronelli jechał powoli. Zastanawiał się, czy nie zepsuje wszystkiego, działając w pojedynkę. Może powinien zaczekać na chłopaków i otoczyć dom? Z pewnością. Tak właśnie powinien zrobić. Wiedział o tym doskonale. Ale nie robił tego, co powinien. Dlaczego? Niekonwencjonalne metody działania tym różnią się od konwencjonalnych, że w większości przypadków przynoszą więcej złego niż dobrego. Więc dlaczego z takim upodobaniem stosuje je nadinspektor Baronelli? Odpowiedź na to pytanie znała wyłącznie jego podświadomość. On sam nie miał o tym zielonego pojęcia.
Kiedy przed jego oczami ukazał się sad, zwolnił jeszcze bardziej. Dom miał się znajdować gdzieś niedaleko. W pewnym momencie do uszu jego dotarł przeraźliwy, charczący krzyk. Zatrzymał furgonetkę. Pomiędzy drzewami ujrzał sylwetkę młodzieńca, który przedzierał się przez zarośla, machając w jego kierunku rękami. Gdy przerażona twarz znalazła się w świetle reflektorów, nadinspektor w ułamku sekundy rozpoznał Martina, który po chwili dopadł drzwi furgonetki i ciężko dysząc, jął mocować się z klamką. Nie mogąc otworzyć drzwi, Jaša odwrócił się za siebie. Zrobił to po raz pierwszy od chwili, gdy kopnął Skórołba w twarz i rzucił się w kierunku świateł. Wcześniej po prostu bał się obejrzeć. Bał się ujrzeć za sobą to, na co właśnie w tej chwili zmuszony był patrzeć. Wygolona po bokach, wymalowana w żółte pasy i ociekająca krwią czacha wyłoniła się spomiędzy gałęzi. Martin szarpnął klamką z całej siły. Począł uderzać dłońmi w szybę nie rozumiejąc, dlaczego kierowca nie otwiera mu drzwi. I wtedy dostrzegł, że wewnątrz szoferki nie ma nikogo. Nie miał już sił na dalszą ucieczkę. Nie miał nawet siły krzyczeć. Stracił wszelką nadzieję. Oparty plecami o drzwi samochodu, który miał być dla niego ratunkiem, spoglądał na zbliżającego się potwora. A potwór wyprostował się, uniósł w górę ociekający krwią kordelas i… uśmiechnął się szeroko. Rozcięta od ucha do ucha twarz nie zmieniała swego wyrazu nawet wtedy, gdy olbrzym padał na wznak z przestrzeloną na wylot głową.
Wtorek, 26 października, godz. 20.40
Pedro Barnas podszedł do stojącej w rogu tarasu chłodziarki i wyjął z niej dwie puszki piwa. Jedną z nich podał zamyślonemu Jonatanowi, a drugiej przyjrzał się uważnie, marszcząc brwi.
– Wolałbym… niebieski Okocim – bąknął Adams.
Mocując się z plastikowym uchwytem mechanizmu otwierającego, Barnas zbliżył się do grupki dyskutujących profesorów. Rodrigo Ghelfi przemawiał właśnie mentorskim tonem.
– We współczesnym świecie naukowym istnieje prawie całkowita zgodność co do tego, że trwałe przechowywanie informacji związane jest z chemicznymi lub strukturalnymi zmianami w mózgu. Bezpośrednia działalność umysłowa odbywa się dzięki aktywności elektrycznej. W takim razie zmiany chemiczne lub strukturalne – po prostu muszą jakoś wpływać na aktywność elektryczną. Musi to być ze sobą powiązane.
Barnas z trzaskiem otworzył puszkę, oblewając się piwem.
– Przepraszam, czy pozwoli pan, że wyciągnę logiczny wniosek ze sposobu pańskiego rozumowania?
– Bardzo proszę, doktorze Barnas.
– Powiedział pan, że bezpośrednia działalność umysłowa jest rezultatem aktywności elektrycznej, tak?
– Nie inaczej. Pan w to wątpi?
– Elektrycznej… Jeśli tak, znaczy to, iż musi być możliwe zbudowanie elektrycznych obwodów neuronowych, które miałyby analogiczną zdolność funkcjonowania, tak?
– Czy widzi pan w tym coś dziwnego? A może coś złego? Zagrożenie dla ludzkości? Maszyny wytwarzające sztuczną inteligencję i buntujące się przeciw człowiekowi? Wierzy pan w takie bzdury? Hę?
– To nie ma znaczenia. Znaczenie ma fakt, że to właśnie pan w nie wierzy.
– Ja? A któż tak powiedział?
– Pan. Przed sekundą się pan z tym zgodził. Mogę powtórzyć słowo w słowo: obwody elektryczne mające zdolność funkcjonowania analogiczną, jak bezpośrednia działalność umysłowa człowieka.
– I cóż z tego?
– Czy taka elektryczna sieć neuronowa mogłaby być aż tak niedoskonała, by w przeciągu zaledwie trzydziestu sekund zdołała dwukrotnie sama sobie zaprzeczyć?
– Nie sądzę.
– A pan zrobił to właśnie po raz trzeci.
Inspektor Zenowicz popijał poncz, jednocześnie bawiąc rozmową Francescę Salati.
– Jak długo zajmuje się pani tą tematyką?
– Zaburzeniami pamięci? Dwunasty rok. Początkowo, pracując w klinice, badałam patologię pamięci jedynie pod kątem diagnostycznym. Kiedy zostałam zatrudniona w Ośrodku Analiz Patopsychologicznych, zajmowałam się głównie rozpatrywaniem problemów organizacji zapamiętywania, ewentualnie analizą treściowych elementów. Ale przez cały ten czas brakowało mi możliwości badania mechanizmów będących… fizjologicznym fundamentem procesów amnestycznych.
– I dlatego przeniosła się pani do thalamus?
– Tak. Obecnie mogę się poświęcić pracy nad – jak to nazywamy – istotą śladu pamięciowego.
– To znaczy?
– Procesów śladowania i odtwarzania na podłożu konkretnie rozpatrywanych struktur nerwowych.
– Jednak zanim doktor Barnas przyjął panią do zespołu, pracowała pani dla Dream Corporation. Przez… cztery miesiące, o ile się nie mylę.
– Niecałe cztery miesiące. Zerwałam umowę.
– Dlaczego?
– Drogi inspektorze… Kiedy otrzymuje się list z zaproszeniem do współpracy w thalamus, nie dba się o dotychczasową karierę zawodową, gdyż ona przecież i tak ulega przekreśleniu. W ułamku sekundy rzuciłam wszystko i przyznam się, że nigdy nie żałowałam tej decyzji.
– Zawsze zastanawiało mnie, skąd bierzecie pieniądze na te wszystkie badania.
– Doktor Barnas utworzył specjalną komórkę, zajmującą się finansowaniem prac. Każdy z nas – mówię o członkach thalamus – zobowiązany jest każdego miesiąca do dwudziestodniowej „pańszczyzny” na rzecz pozyskania funduszy. Dzięki temu pozostałe dziesięć dni oraz wszystkie wieczory w miesiącu możemy poświęcać pracy naukowej.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Inne recenzje

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Bez pamięci – fragment III
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment I
— Ryszard Dziewulski

Tegoż twórcy

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
— Ryszard Dziewulski

Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim

Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Tegoż autora

Jak murem w głowę
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment III
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment I
— Ryszard Dziewulski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.