Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 1

« 1 6 7 8 9 10 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1

Nie wiem skąd wziął się Szary Fraktal. Pierwszy raz zobaczyłem go po jednej z wieczornych wizyt w pokoju Sommy. Był mały i zakurzony, stał daleko od lampki, jak najdalej od źródła światła. Widziałem właściwie przeczucie jego zarysu niż postać. Początkowo lękał się jasności, dziwak, i niechętnie się ucieleśniał, wolał udawać psychiczny artefakt. Co niczego nie dowodzi, gdyż z czasem nauczył się zmieniać kształty podle drgnienia woli.
– Kim jesteś? - zapytałem. - Jak się tu znalazłeś?
Ale byłem już bardzo senny i brak odpowiedzi nie zaniepokoił mnie.
– Nie mam gdzie mieszkać - pożalił się na skraju rozpaczy i przysiadł mi na skraju łóżka.
– Jak się nazywasz?… Słuchaj, jeśli nie odpowiesz na moje pytania, wyrzucę się.
– Najpierw pomyśl - wyszeptał cichutko.
Śmieją się ze mnie kiedy mówię, że czytam w myślach. A oto był dowód. Pomyślałem - tak, jak tego chciałem - i oto już znałem i jego pomyślenie. Wniknąłem w jego umysł bez magicznych zaklęć, bez łaski demiurgów, szechin i archontów.
– Jak się nazywasz? - pomyślałem.
– Szary Fraktal - odmyśliło się. Ale nie wiem czy wyczytałem to w jego myślach, czy on przeczytał to moim.
– Szary Fraktal?… Dziwacznie.
Przyjąłem go na tę noc (Na miejsce spoczynku z radością wybrał sobie podłogę pod moim łóżkiem, co też było dziwaczne, ale w końcu, niech tam), potem na wiele innych. Skoro opanował sztukę kamuflażu, kryjąc się skutecznie przed cudzymi spojrzeniami, nie musiałem się obawiać. Czasami maskował się tak dobrze, że i ja nie umiałem go wyśledzić, wyczuć lub wymyślić. Jeśli chciałem towarzystwa, wyjmowałem coś z półki, siadałem w fotelu i przywoływałem go szelestem kartek. Oto jego największa słabość: książki. Dobiegał do mnie nie wiedzieć skąd, wydzierał mi książkę, wzdychał z szacunkiem a później odczytywał długie lub krótkie fragmenty na głos cichszy lub bardziej zdecydowany. (Ciekawy wyraz: „książka”. Ma coś z władzy ziemskiej (książę), boskiej (ksiądz) i szatańskiej (księżyc). Łacina nie pojmuje różnicy pomiędzy książką a istotą wolną. Nie mogę się zdecydować czy wolę sądzić, że to książka daje wolność, czy że sama jest wolna, niezależnie od tego, kto ją wertuje, ogląda, rozumie, ba! kto ją pisze. I tylko jedyna litera, malutkie, proste „i”, przekształca łacińską księgę w dzieci Rzymu, urwisowatych przyszłych nosicieli cywilizacji.) A największa siła Szarego Fraktala? Podpowiada. Krytykuje złe ruchy. Podsuwa dobre. Zmienia ścieżki rozumowania. Często bierze na się przewiny, jak föhn topiący moje poczucie zgorzknienia za różne grzechy. Mądry i pożyteczny.
– Może.
Nie wiem dlaczego wybrał mnie na gospodarza i towarzysza. Nie pytam go o przeszłość, rodziców, doświadczenia. Kiedyś sam wszystko objaśni, wyjawi, jeżeli zechce. On mnie też nie pociąga za dawne sprawy. Tylko raz. O Sommę. Pokazałem mu siostrę z progu jej pokoju. Przypatrywał się jej w skupieniu. Wieczorem czytał mi Matrix, nowożytną baśń o samotnej funkcji, która cieszy się na spotkanie z asymptotą. Ale mama przyszła do pokoju z propozycją herbaty z malinami i Szary Fraktal musiał błyskawicznie się ukryć. Odmówiłem, mama sobie poszła a Szary już się nie ujawnił. Słyszałem jak ciężko mu się myśli. Potem pewnie zasnął.
– Chodźmy na genotarg.
Uczy mnie szablonów innych ludzi. Z wolna, z wolna, najpierw tych najsłabszych, najprostszych.
– A, witam, co tym razem dla pana? - pyta sprzedawca. Zna mnie, częstego klienta.
– Język - określam się a Szary Fraktal zawiesza się przy uchu.
Sprzedawca gmera w pudłach, ostrożnie wyciąga lśniące kostki. Oblizuje wargi, odchrząkuje, wystawia towar przed oczy.
– Pierwsza klasa. Uniseks. Unigenom. Uniformat. - mówi. - Warte swojej uniceny.
– Czujesz go? - pyta Szary Fraktal.
– Nie bardzo - odmyśliwuję. - Przegrodził się.
Szary rozgląda się [nikt nas nie obserwuje], kopie sprzedawcę w twarz. Ten rzuca głową w tył, wraca z krzywą czerwieni smużącą się na baldachim stoiska. Poprawka, presto furioso. Sprzedawca składa się na kolana, kostki rozsypują mu się. I słyszę: „To tanie tajwańskie podróbki.” O tak, słyszę wyraźnie, co śmiał był pomyśleć…
„- Tym razem zrobię gacusia na szaro, jego durna siostra się nie pozna.”
Chce sięgnąć po broń, czy raczej chce powstać na nogi. Tak czy inaczej - Szary ładuje jeszcze raz. I raz. Raz. Raz. Tatata. Z prawej chmurzy się jakiś szmer. Przecież nie życzymy sobie świadków. Szary przestaje.
– Słuchaj, skurwielu - syczę. - Dasz mi zaraz prawdziwy towar albo wezwę strażnika targu.
– Ból polepsza komunikację - przymyśla się Szary. - Kiedyś wytłumaczę ci to dokładniej.
W torbie grzechoczą kostki z wszczepami językowymi pierwszej jakości. Napiłbym się herbaty z malinami. Dziś w nocy moja siostra Somma dostanie nowy język.
– Zauważyłeś, że masz zabawne inicjały? - myślę. - SF. San Francisco. Albo sua fata. Albo science fiction. Czy ty jesteś oby prawdziwy?
Dziwaczny wyraz „prawdziwy"; ma w sobie prawo i zadziwienie, prostytucję i wino. Ale nie zdążę się o tym podumać…
– Nigdy ze mnie nie kpij - odmyśliwuje Szary Fraktal takim tonem, że włosy na karku jeżą mi się jak kotu.
(Stakka bo dobrze działa. To tylko magiczny sen. Z akcentem na tylko.)
• • •
W następnych trzech miesiącach na neurogiełdzie spisywałem się bardzo dobrze. Przyniosłem bankowi zysk na tyle spory, że naczelny cyborg oddziału ruchem głowy zza olbrzymiej szyby nastawni zawieszonej nad salą operacyjną wskazał mnie zastępcy robotoida personalnego. Czego sam nie zauważyłem, to nie uciekło uwadze bardziej doświadczonych kolegów z sąsiednich pulpitów. (Nieważki wyraz: „kolega”, zobowiązuje do minimum szczerości i zaufania. Koledzy z banku chętnie wbiliby mi kołek w serce a nie robią tego pewnie tylko dlatego, że zastanawiają się jak udaje mi się kasować takie zyski. A może się boją? Spekulują czy mam serce? Powinniśmy raczej zwać się kolaborantami. A nawet kontralaborantami.) I co ja im mogę powiedzieć? Że mam szczęście? Mam widzenia? Mam szarego ale skutecznego towarzysza?
– Czysty przypadek. - Uśmiecham się nieśmiało. - Fart początkującego. Ślepa kura. Te klimaty.
Żują gumy, poruszają żuchwami, rozżuchwaleni, przyglądają mi się spode łba. Może to łykną. Wracają do pracy.
A moje sukcesy dzieją się prościej niźli chcieliby sobie wyobrazić. Szary Fraktal doradzał: „Ból usprawnia komunikację”. Nawet chirurgicznie wypruci z wielu nerwowych kłębuszków maklerzy czegoś się obawiają, jakiemuś cierpieniu składają niechętny ale bezwarunkowy hołd. W sieci docieram do nich łatwiej. Potrafię ich podejść tak, że mnie nie zauważają. Po podwójnej, poczwórnej dawce stakka bo udaje mi się to bez trudu.
– Czołem, Pippi. Gdzie podziewa się twój sławetny apetyt na obligacje skarbowe?…
– Siemaszek, 7 Darek 7? Mam dla ciebie niwelacje z Rio, po pi koma czek dzik…
– ICQ, Sylwek! Wesoła wdówka po fuzji Mergillah z Rono za jon de per stok…
– Less, czy wchodzicie w morfokosy czek czek koma de pi de trik jon okres set pi…
Oni biją się o wielomilionowe stawki, przegrzewają jaźnie w rozhuśtanych bataliach gdy ja obserwuję ich słabości. Kiedy już wiem czego się wstydzą albo o czym chcą zapomnieć, wbiegam im w obwody. Przeważnie jako wizja. I nie wiedzą, że jestem prawdziwy. Ale każdy makler miewa wizje. Musi je mieć. Żeby nie oszaleć. No więc jestem im wizją. Naturalnie, możliwie odkształconą, wyzutą z człekokształtu. A kiedy już nie zwracają na mnie uwagi i konkludują transakcje, wtedy podbieram im coś z dziewiątej, czasem bardziej bezczelnie: ósmej pozycji po przecinku, wcześniejsze i dalsze bez zmian. Przy dużych sumach w zapisie binarnym takie podmiany są prawie niewidoczne. A jeżeli nawet wiedzą, że są okradani, to na pewno nie wiedzą przez kogo. A jeśli nawet kojarzą złodzieja z widowiskiem złotoskrzydłej szarańczy czy przekrwioną soczewką Fresnela, nie mogą wiedzieć, że to ja. Kiedyś mnie złapią, ot, przypadkowo, bo każdego łapią, ale do tego czasu moja siostra będzie dużo zdrowsza.
W jednym ze swoich widzeń widziałem ojca. Tak mi się zdawało, że to on. Przecież nie poznałem go dobrze, nie znałem jego twarzy. Nie wiem czy czekał aż mama rozpłacze się po porodzie, czy może wpisał nasze imiona do szpitalnej karty i poszedł sobie wcześniej. Takim go właśnie widziałem: odchodzącym ze szpitala. Przy wyjściu z oddziału, gdzie na żółtym tle palą się czarne litery napisu „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, odwrócił się i powiedział:
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.