Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 2

« 1 8 9 10 11 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2

– Owszem, Joyce przejrzał zamiary drżących - mówi Beata z takim naciskiem, że zboli mnie wszystko ukryte. Spoglądam na innych: Szymek zwiesił głowę, Grześ milczy ponuro a Promotor wpatruje się w Beatę jak w obraz. Czary to. - Wiemy skądinąd, że w Buddzie objawiała się epilepsja. I w Mahomecie też. Fałszywi prorocy, jeden zamaskowany bladą inercją, drugi niepowściągliwym orężem, bezustannie próbują odwrócić los Ben Abby: krzyż. Ben Abba nie poddaje się załatwym pokusom, przegania je biczem ze świątyni. A nie bez racji odkryto to w Irlandii. I co nam dopowie Biernat?
– Klany szkockie przywędrowane z wyspy świętego Patryka mają tygrysa w herbach… - Słyszę własny głos, ale przecież nie ja to mówię, a jeśli nawet mówię, to nie chcę, więc jeśli mówię, to we śnie, zaś jeśli we śnie, nieprawda, czary, wtedy to nie mogę być ja, ale przecież to mój głos wydobywa się ze mnie!… - Oto Brus, szczere nasienie królewskie, zaś motto jego: Fuimus: „Byliśmy i jesteśmy”. Oto Chattan, potężny Klan Kotów. Oto Farquharson, a motto jego: Fide et fortitudine: „Duchem zahartowani i duchowi wierni”. Oto jest silny Gow. Oto i MacBean, który stanie pod Culloden po stronie swego fatum. Oto MacDuff, który przeciwstawia się wszem Makbetom uzurpacji i zmian, zaś mottem mu jest: Deus juvat: „Bóg wspiera”. Oto jest Macpherson, ten z Cluny, który wspomaga zachwiany porządek przy jakobickich powstaniach, a motto: „Tygrysa jeno w rękawicy śmiesz dotykać!”. Oto i Mackintosh, który zwalcza zuchwałość Cromwella z tegoż armią nowej zarazy. Oto jest Macfie, który chlubi się: Pro rege: „Dla króla”, tego, kto stoi na straży stałości i zasad. I Sutherland powie sobie samemu: „Bez strachu”, bez trwogi, sans peur, przyjmę, co mi fortuna wniesie z wianem…
(„Opanuj się!”, wrzeszczy Szary Fraktal, ucho mi rozdziera, sosnę piorunem rozszczepia, „Dlaczego jej pomagasz?!”)
(„Nie wiem”, charkoczę mu myślą zwrotną, „ale ani nie mogę czytać jej mózgu, ani nie mogę nie czytać jej rozkazu!”)
(„To wiedźma! Opanuj się! Natychmiast!”, Szary kopie mnie w serce. Chłodniej, chłodniej mi, mroźniej. Sopel z oka.)
– Nieprawda! - próbuję wydalić z siebie okrzyk, ale tylko słaby pisk mi się powodzi. - To niewłaściwy dobór faktów! Te klany nie z Irlandii są wcale, popatrzcie na mapę! Nie mają tygrysa w herbach - lwy tam są lub koty, nie tygrysy!…
Nie słyszą mnie. To znaczy, jedna Beata mnie słyszy, ale nie spuszcza ze smyczy i zmilcza mnie w ziemię. Krztuszę się.
– Słyszeliście, nawet Biernat się ze mną zgadza! - Beata śmieje się koślawo. Śmiech nie jest jej atrybutem. Raczej wycie.
(Widzę Bennu. Za drzewem. Macha w moją stronę. Dodaje sił. Wiatraku, ham, wiatraku, nawiosłuj mi wiatru w płuca!)
– Śmiertelny nieprzyjaciel za rozdartą sosną! - Beata już go zauważyła. - Łapać go!
(„Jeśli go złapią”, mówi Gość Szarego Fraktala, „ukrzyżują go dla przykładu. Wiesz o tym?”)
(„Krzycząc śmiertelny miała na myśli nie to, że jest groźny ale to, że jest możliwy do zakończenia”, uważa Szary Fraktal.)
Bennu ucieka zygzakami. Rozważa trajektorie. Beata mknie za nim jak walkiria, jak wampir bliski juchy, który wyczuwa pełnię pełną przerażenia zdobyczy. Ścigają się między krzewami, bluszczami, konarami, zmieniają formy, Grześ i Szymek stoją przy Promotorze, który z podnieceniem wypluwa z siebie jakieś formuły, jakby inkantacje wspaczne. On musi być w transie. Przeklęta czarownica! I nagle Bennu przewraca się a tygrys, którym stała się Beata przypada do niego. Chciałbym tam dobiec, dociec, pocieszyć biedaka, że znalazłem jeszcze lepszą wersję Blake’a, że, że, że… ale nie mogę, a choć Beata zapomniała się o mnie przez ten czas lecz siły wracają mi najpierw w usta, potem w ramiona, i stopniowo w dół, że stopy, które mogłyby mnie wynieść, są na końcu tej listy. Nie zdążę, nie. Wrzeszczę coś bezrozumnie, co zwołuje jeno ten efekt, że Szary Fraktal wariuje, Gość opluwa mnie a Promotor złomyślnie patrzy na mnie, dobrze że go przytrzymują, jakby miał ochotę użreć mi serce razem z czerwiennym korzeniem, wesz podcinająca pocałunkiem korzeń włosa5) życia. Mam chociaż pełnię siły w oczach. Patrzę. Bennu opadł a tygrys jest przy nim ale nie rusza go. Może zdumiony nagłym powaleniem się ofiary a może lubujący się w zapachu strachu, czeka aż człowiek zabije się sam. Bennu wykręca się w zły, czarny precelis, nogi wyrzuca w powietrze, opadają niepłynnie w runo, runo zielone, złote nogi, pokryte drżeniem, już po chwili całe ciało targa się na boki, na strzępy, na okropieństwo. To jest atak. Szymon i Grzegorz wracają wzrok: czego nie rozumiemy, tego nie oglądamy, i czy to sprawka boska czy diabelska. Promotor, urzeczony czarownicą, gapi się, i ślini się, więc jest drugi. Dziąsła Bennu zmieniają się w pianę, piana mieni się w krew, krew zmienia się w wino, stopy ryją w trawie konwulsyjne runy, dłubią jak pies, który chce zakopać swój nagły skarb, a tygrys węszy i decyduje się do ciosu.
– Ależ widowisko - wyparskuje Promotor przez chrapy, nie to już nie Promotor, to współwinny oglądactwa, voyeur bólu.
– Dzień od ataku: zero! - Beata przybiera swój zwykły człowieczy morfem, szydzi nad Bennu. - Możesz liczyć od nowa…
Zwraca się ku mnie jak sęp, który wspomniał o drugim ochłapie padliny. Moje stopy już czerpią z baterii, jeszcze trochę.
– Może pan liczyć od nowa… - mówi Stridor Metelski.
(Perfidny wyraz: „liczyć”. Nie zawsze można na niego liczyć. Liczyć można na liczby. Na przykład? U Sumerów 1, 2, 3 to gesh, minesh. Pierwsze denotuje mężczyznę, jego członek, bowiem od niego wszystko się zaczyna; drugi wyraz oznacza kobietę, złego ducha i kopulację, natomiast esh to dużo, jest to też znak dla liczby mnogiej, początku wielu. Oto w trzech prościutkich liczebnikach jest przy okazji cała kosmogonia. W hebrajszczyznie wyrazy liczyćksięga wyglądają tak samo. Kabaliści zliczali imiona sumień, daimonionów i demonów, które je strzegły. Tak, wszyscy starcy mędrcy różnych religii i buntów wiedzieli dobrze co robili, przeczuwali, gdy wśród liczb szukali bytu dla siebie. - Czerwona rozgwiazda, sygnał stop! - O czym mówi ten człowiek?)
Jestem w jego gabinecie. Być może zgłosiłem się do pracy, ale nie wpuścili mnie na salę operacyjną. Być może zjawił się Metelski i zabrał mnie do siebie. Być może był tam też personalny i pytali mnie naprzemiennie czy już się zastanowiłem. Być może wyplatałem swoje zastrzeżenia co do formuły Crowleya dokładnego odwzorowania. Być może parodiowali owo zwątpienie i przypominali o kartce pełnej Blake’a. Być może zapytałem ich jak to zrobili. Być może Metelski rzucił wtedy nieumyślnie coś o lustrach, czego nie zrozumiałem. Być może chciałem nasycić się szczegółami a personalny powiedział, że ostatecznie wszystko jest kwestią pieniędzy i zapytał mnie o cenę. Być może stwierdziłem, że cyrografy wyszły z mody a Szary Fraktal nabił mnie za to pięściakiem w twarz. Być może straciłem przytomność, personalny zirytowany wyszedł z pokoju. Być może Gość Szarego Fraktala zapytał w moim imieniu na ile mogę liczyć. Być może Metelski wpisał na kartce nową propozycję pensji. Być może… Bo niczego nie pamiętam. Kto mi podpowie, ham? Rozglądam się nerwowo po stosie całopalnym zepsutych dendrytów. Żadnych znajomych myśli, stowarzyszonych z pamięcią obrazów. Płomień bucha, ham, spod stosu, liże mnie w stopy. Czuję je. Siły wróciły. Spróbuję starej ścieżki z czytaniem umysłu. - Nie dam rady. On jest za mocny. Może nawet mnie wyczuwa. Kto wie skąd ma tyle informacji o mnie. Lepiej wycofać się. Istnieje jeszcze jedna magiczna ścieżka: pytanie.
– Liczyć co?
• • •
Oglądam się za siebie. Nikt mnie nie śledzi. Chyba nikt. Ani chyba nic. Jakaż tu cisza zastygła…
… Cisza śledzi mnie. Czuję się nieswój. Czyjś obcy. Bo patrzę na ledwie wyraźne, ledwie doraźne zarysy nóg i myślę: nie moje. Dłonie: nie moje. Kroki: nie moje. Szary Fraktal miał mnie ubezpieczać ale się nie pojawił, zdrajca…
… Ale zjawiła się śmierć, wierna. Zatem Bennu już niema. Beata zakończyła. Choć niczego nie możemy udowodnić…
… Mogę udowodnić sobie strach, owszem. Niebezpieczna partia. Nie, wcale nie gra. Pojedynek. I Beata wygrywa…
… Serce wygrywa przyspieszone marsze. Szarego nie ma. Cisza jest. I buraczany mrok, galaretowaciejący wokół…
… Teraz ostrożnie. Nie obudzić Szymona. Jeszcze ufa, że może wygrać wyścig o MBA, jeszcze się łudzi. Śpi przy wejściu do nastawni blokowej, zazdrosny o sprzęt, który zbudował. Potężny generator iluzji, błyszczący, mrugający, dawca miraży i wykoślawień nie pomoże mu, nie. Szymek bez szans. Muszę sprawdzić co z Grzesiem. Gdyby Beata zdołała rozważania o duszy i śmierci wyeliminować z gonitwy… zostalibyśmy wówczas tylko my, ostateczni…
« 1 8 9 10 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.