Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 2

« 1 7 8 9 10 11 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2

(- Idź precz, szatanie! - Próbowałem zażartować. - Tej nocy nie masz władzy nade mną! - Szary obraził się i zniknął.)
– Tytuł… „Dziewica czy Tygrys?”. Autor… Frank R. Stockton - zaczyna mama. Gdzieś już słyszałem ten dźwięk: stok ton, bum-bom, jak cmoknięcie na konia lub pojedynczy stukot z repryzą z rytmicznej serii odgłosów, które wydawały spod kół pociągi w czasach, gdy jeszcze istniały. Nieważne. Opowieść toczy się po własnych szynach…
„- W czasach tak starych, że nie istniały w nich jeszcze pociągi żył król o tej przedziwnej własności, że lubił połowy. Sam był pół barbarzyńcą, pół krzesanym monarchą, to drugie wiązano z oświeconymi dworami w sąsiedztwie, to pierwsze nie. Miał więc król imaginację nieokiełznaną i pomysły dzikie - a zarazem siłę woli tak posłuszną a podporządkowaną, że gdy jeno zgodził własną myśl z samym sobą, ta stawała się faktem. Do ciemności podchodził z łagodnością słońca, skwar tępił surowością cienia. Równał nierówności, gładził marszczenia i do głosu nie pozwalał dojść żadnej idei, która nie posiadała binarnego uroku zbalansowanych przeciwności. Taki był w dwoistej jedności zapamiętały, że gdyby przyszło mu panować w Chinach, poddani nazwaliby go bez wątpienia Yin-Yang. Ale póki co żył, gdzie żył - i zwał się inaczej. Jednym z jego ukochanych wynalazków była Arena. Kiedy ktoś oskarżony był o czyn na tyle występny, żeby zachwiać królewską uwagą, ogłaszano publicznie, że los takiego a takiego skazańca rozstrzygnie się właśnie na Arenie. Kiedy cała gawiedź złożyła się na ławach, przybywał król, otoczony dworem, siadał na wyniesieniu wygodnym i dawał sygnał, by oskarżony wkraczał do akcji. Dokładnie przed królem, w zamknięciu owalnych ścian Areny, znajdowała się para drzwi, identycznych w kształcie i obiciu. Więzień miał przywilej (lecz wraz i przekleństwo?) wyboru drzwi dla siebie, a zdany był tylko na nieprzekupny i bezstronny los. Za jednymi drzwiami czekał tygrys, najgłodniejsza i najzacieklejsza bestia, jaką zdołano w tym królestwie pochwycić, by rozerwać skazańca na strzępy - co stawało się karą za przewinę. Kiedy tak oto dopełniał się los człowieczy, uderzano w dzwony żałobne, zaś lud, wiedziony przez opłaconych z królewskiego skarbca płaczów nachylał się w smutnej zadumie nad tym, że ktoś tak młody i pogodny, albo tak stary i szanowany, zasłużył na tak surowe przeznaczenie. - Aliści zza drugich drzwi wyskoczyć mogła dziewoja piękna i nadobna a stosowna wiekiem do zapotrzebowań tego, kto rychło ze skazańca zmieniał się w weselnika, ku zadowoleniu i wiwatom tłuszczy. (Przy czym król nie wahał się ordynować ślubu i wtedy, gdy kto już był żonaty i w dziatki posażny lub zgoła był niewiastą; bowiem nic nie mogło uchybić subtelności jego wynalazku!) Dęto w trąby, fanfary tusz a dzwony wybierały tonację bardzo durową. Tak król wymierzał sprawiedliwość. Nikt z uczestników widowiska do decydującej chwili nie wiedział czy przybył dla wesela czy kiru. Ani i główny uczestnik nie mógł przypuścić czy będzie żarty czy całowany. Naturalnie, damę a tygrysa wystawiano w zmiennych konfiguracjach, aby nikt za osłoną rachunku prawdopodobieństwa fatum nie podszedł. Decyzja tego trybunału była nie tylko sprawiedliwa ale i jednoznaczna: śmierć za winę i nagroda za niewinność. (Król nie tolerował tych, co podważali znak równości między małżeństwem a nagrodą; malkontentów oskarżano o zniewagę sądu i wprowadzano znowu w klamrę Areny aż do któregoś ze skutków.) - Miał król, co często się zdarza w takich starych opowiastkach, córkę, i co się równie często zdarza, córkę zakochaną. Jej wybrankiem nie był kominiarczyk czy drwal, bynajmniej, księżniczka ukochała najwspanialszego bohatera tamtych czasów; ale król, zwiedziawszy się po paru miesiącach o związku, zapałał gniewem: heros, mimo nieprzebranych zalet somy i psyche, księciem nie był, co wzruszało i burzyło harmonię; wszak księżniczka wiąże się wyłącznie z księciem i basta. Nigdy wcześniej Arena nie świadczyła tak doniosłemu osądowi na tak nie byle kim. I oto król osobiście doglądał selekcji zarówno bestii zgłodniałej ciała jak i niewiasty (pewnie także ciała bohatera zgłodniałej, choćby dla innych zgoła presumpcji). W wyznaczonym zaś dniu - kiedy młodzian wkroczył dumny i piękny na scenę a skłonił się przed monarchą, serca ludu zadrżały, jedno drżenie wiązało się z myślą „jak taki mógłby zadowolić kogoś”, zaś inne drżenie z "jak mógłby zadowolić coś”. Po galantnym ukłonie młodzian z lubą wymienili spojrzenie, a taka była pomiędzy nimi a w nich miłość i nawiść, że rozumieli się bez słów, jak gdyby jakie prapierwotne znaki poznali, czy to semy, które obywają się bez nośnika fali dźwiękowej od strun głosowych. Im starczyły spojrzenia, tego dość rzec. Królewna, istota z charakterem, wpływami i zainteresowaniem sprawą przewyższającymi śmiertelne pojmowanie, zdołała pojąć sekret drzwi i wyczuła to, czego nawet jej ojciec nie wiedział, mianowicie gdzie tygrys a gdzie… Otóż właśnie. Na oblubienicę obrano najlepszą z jej dam dworu, o której szeptano po barwnych ogrodach, że od księżniczki odróżnia ją jeno błąd czcigodnego pochodzenia, bo urodziwszy się w ważniejszej kołysce, dama przyćmiłaby księżniczkę czy urodą, czy inteligencją. Nie uszły uwadze królewskiej córy spojrzenia jakimi jej miłośnik zdarzał obdzielać damę - i słyszała rzęs trzepot we wdzięcznym odzewie. Tymczasem teraz młodzian rzucił jej krótkie spojrzenie: „Które?”. Oto w jednej chwili pytanie zadał i w następnej otrzymał odpowiedź od źrenicy: „Prawe.”, a nikt nie zauważył przesłań kochanków. Odwrócił się heros i ruszył krokiem zdecydowanym do drzwi, by - bez najdrobniejszego wahania - otworzyć drzwi po prawicy… „
– Śpisz? - pyta mnie mama. Nie odpowiedziałem. Jej miękkie słowa niezobowiązującej historii… Nawet nie tuż, tuż… Już spałem. Od dawna śpię. Jak Somma. Dobranoc.
– Widziałam dziś waszego ojca - dodała po chwili i zamilkła, może przestraszyła się własnych słów. - Jest Szperaczem.
Kiedyś, w czasach poczynania pierwszych królów, szperaczy zwano kaznodziejami. Jeszcze wcześniej prorokami. Później czarownikami, nawiedzonymi lub zwiedzionymi. Szperacz. Jakiego porządku? Zresztą, czy to ważne. Może przyciągnął go bluźnierczo zdrowy rozsądek Satargistów. Może Domostwo Szatana, gardzące słabościami i obietnicami nieśmiertelności. Może Świątynia Seta Ipsissimusa, ukryta w zgiełku. Może Braterstwo Plymouth interpretujące dosłownie własne błędy. A może Wyznawcy Lilith, liliowi poszukiwacze lekarstwa na sen? Otóż to: sen.
– Jakiego porządku, ham? - zapytał mój sen. - No, szperaczem którego rozdzielenia?
– Widziałam go w sieci - wymawia ostrożnie mama, niechętna temu, że sen podjął cichnący, krótki monolog i zamienił w dialog. - Przemawiał wprost do umysłów, bez pośrednictwa.
– Mamo, które rozdzielenie? - Sen począł się niecierpliwić, bliski pobudzenia. Mama milczy. - Czy ty myślisz, że on stał się szperaczem, aby znaleźć odpowiedź na Sommę? Przecież to tchórz. Może to wcale nie on. Nie znałaś go przez lata.
– Nie słuchałeś mnie uważnie. Nie jest szperaczem. Jest Szperaczem. Opatem wtórej Thelemy.
– Ach tak - pomyślał sen, ham, ham, i spojrzał uważnie na moją matkę. Bała się.
• • •
– Jaki tygrys? - pytam jeszcze raz Szymona i Grzegorza - lecz odpowiada mi brak odpowiedzi.
– Dowolny. - Promotor wzrusza ramionami. - Shere Khan od Kiplinga. Brykający z Puchatkami. Tygrys Marzanny mości Borgesa z drzeworytem Frasconiego na okładkę. Bestie Thalpaka czy Sankhali. Księżycowy Tygrys u Lively. Czy państwo wiecie, że dawno temu Irlandię nazywano celtyckim tygrysem z racji jej osiągnięć ekonomicznych? Hm, to stare dzieje.
– W mojej opinii - mówi Beata, - Syzyfowi, którego projekcję obmyślił Biernat nie wolno było dopuścić do życia innego zakończenia niż przeznaczone. On musiał trwać w męce. Oto i sens tej religii: nie podważać wyroku, który sami na siebie wydajemy. Jak ładnie to ujął Spinoza: „Wszelkie byty pragną wytrwać w swoich istotach i formach. Kamień będzie chciał pozostać kamieniem wiecznie, a tygrys tygrysem.”
– Jaki tygrys? - pytam jeszcze raz lecz odpowiedzi nie ma. To musi mi się śnić. To nie może mi się prawdzić.
– Już i Ben Abba, tygrys w ikonostatyce chrześcijańskiej, nie może odmienić własnego losu. Stąd… - W głosie Beaty taki wielki triumf, taka przewaga, że wzdrygam się mimo woli i celu. - … pracy Szymka również brak jest podstaw. Epileptyk nie wzruszy tygrysa. Co wieczne będzie wieczne i nic, powtarzam, nic tym nie zatrzęsie…
(„Herezja!”, syczy Szary Fraktal, „tygrys to tylko odczyt!” - Nie rozumiem, ham, co powiedział. Może kiedyś. Notuję.)
« 1 7 8 9 10 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.