Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 2

« 1 6 7 8 9 10 11 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2

(„Jeden by wszystkich zbudować, jeden by wszystkich zgładzić, jeden by wszystkich zgromadzić i w jedności związać”, powiadał pewien ktoś z Zakonu Ciemności, profesor semiotyki.)
(„Quandoque bonus dormitat Mordorus”, powiadała nauczycielka łaciny, ale zatykając uszy.)
(„A to dopiero próbka”, powiadał Projekt Manhattan pokazując na parowanie ludzi w dym i piasek.)
– A to dopiero próbka. Fragment. Wersja robocza. W niezręcznym przekładzie. Niedopieszczona. - Rozdaje nam holo.
Podaje nam również lorniony do mocowania zatrzaskiem, tytanowym staplerem pod skórę na czele, a lepiej z tyłu czaszki.
– Proszę, czytajcie - Beata uśmiecha się z satysfakcją i rozpościera nam częścią swojego mózgu. - Zaręczam, będzie cool. Coolawo. Cooliście. Coolinarnie. Coolturalnie.
Jestem w niej pierwszy. Smutny wiatr unosi mnie między zdrobniałe nimfostrady seledynu. Objawia się wielka góra. Nikt jeszcze nie dołączył, podlatuję pobliżej samotnie. Tamże, u podnóża góry olbrzym w złachmanach spoczywa na kamieniu, przeżuwa chleb wymączny a opija wodą źródlistną. Zauważa mnie i przywołuje skinem potężnej, krwawiącej dłoni.
– Towarzyszy los mój nie zna żadnych - przyrzeka - prócz tego kamienia, na którym siedzę. A tak długo z nim jestem, że wiem o nim wszystko, może i więcej.
– Kim jesteś? - pytam. - O ile to też, ham, wiesz.
– Syzyf - odpowiada olbrzym - zwę się ja albo kamień, na którym spoczywam. Być może kiedyś było to jasne, być może ja byłem Syzyfem a on Skałą, lecz ani tu człowieczej ani boskiej poczwary nie ma, która by to potwierdzić potrafiła, więc kiedy mówiłem do siebie, kamień słuchał a potem odpowiadał echem, lecz może to się jedynie zdawało, a w ostateczności nie poznaję już czy mówię do siebie czy od siebie, przed sobą czy za się, czy może jestem mojemu twardemu kompanowi echem poprzedzającym głos, czy głosem nie znającym echa, tak czy owak powiedziano mi, to dobrze zapamiętałem, że los mój dopełni się, kiedy poznam różnicę pomiędzy imieniem głazu, który mnie współtworzy a imieniem siebie samego. Co może wyjść na jedno.
– Jakże możesz sądzić, że współtworzy cię kamień?
– Ja go toczę a może on mnie poprzedza? Ja się z nim mocuję a może on mi się poddaje? Ja uważam, aby się nie wymknął a może on uważa, aby moje fatum się nie dopełniło? Ja go nienawidzę a może on ukochał mnie tak bardzo, że rozstać się nie chce? Powiadam ci, przybyszu, oczywistości po mileniach tracą oczywistość. Jestem tu z wyroków pewnych istot, nie wiem wszakże czy mam je jeszcze przeklinać czy już błogosławić, że mi zgotowały dolę taką a nie inną, której wyobrazić sobie albo temu kamieniowi nie byłbym w stanie.
– Znam ja twoją legendę - powiadam. - i wbrew niej pomogę ci dotrzeć z na górę. Idzie w ślad za mną paru towarzyszy, ale nie widzę ich, więc zostawię im jeno błyskawicę przez niebo jako flarę, że już tu byłem a pójdziemy!
Błyskawica wzrusza z kąta, wspinamy się pchając nierówności głazu pod stromszym i stromszym wciąż kątem.
– Mnie dziś lżej - uśmiecha się Syzyf i znów uderza w rytmy przedziwne, struny zakręcone - ale może jemu ciężej? Choć mnie pomagasz, może jemu utrudniasz? Przeznaczenie chcesz dopełnić czy może je oddalasz albo na inny tor kierujesz, z którego odwrotu nie ma? Czy ja jestem przeciwko tej skale czy ona jest dla mnie? Czy ona jest Syzyfem czy ja odbiciem, wykutym ze skały gnomem zmagającym się z własnym cieniem, zwierciadłem odbijającym się w sobie?
I tak w kółko. Nie słucham go, ham. Beata zapisała te scenariusze podprogowo i teraz czeka aż odczytamy, co wymyśliła. Co podpowiedział Joyce. Lucia co. Jeśli twierdzi, że jej się udało, to pewnie rozwiązała archetyp powiastki i wywiedziała się jak kończy się opowieść o Syzyfie. Dziwi mnie, że nie ma za nami ani Promotora - ani Szymka - ani Grzesia.
– Dziwny to wyraz „przeznaczenie” - Olbrzymia twarz Syzyfa krzywi się, mówi z wysiłkiem, głaz robi się coraz cięższy. - Czy za dużo w nim znaczeń, zbyt wiele znaków. PrzeZnaczenie, pojmujesz? Jak przeładowanie, przeciążenie. Fata winny być prostsze, jednoznaczne? Jak słowa?
– Zamilcz! - wrzeszczę, bo wiem, że to ekspresja Beaty przemawia przez olbrzyma. - Blisko już do szczytu. Zakończy się historia twoja i twojego przeklętego głazu.
– Tak samo mówiono myszom, które pożarły świece nagrobka twojego mistrza lecz diabeł przydał im skrzydła, by uciekły pomście jako nietoperze. I tak samo mówiono nagrobkom lecz diabeł przydał im skrzydła, by uciekły zachwaszczeniu jako wampiry. I tak samo mówiono twojemu mistrzowi lecz diabeł przydał mu skrzydła, by uciekł zapomnieniu jako syn boży. I tak samo mówiono…
– Przestań - Pokazuję na wierzchołek góry, nimfostrady falują w powietrzu, skręcają piruety. - Jeszcze parę kroków.
– Nie przejdę dalej. - Syzyf zatrzymuje się nagle. - To niemożliwe! Imię moje Kamień!
Co rzekłszy, rzuca się w dół z histerią swej decyzji, w zawirowanie łamanych członków, gruchotany i ciosany na łamliwe kawałki jak Marcin Swoboda, z jękiem, z posoką, rozwyciem, w dół, w dół, w dół, w dół, podczas gdy prawdziwy kamień przezwany Syzyfem lży otwarcie twardą, milczącą skorupą. A zatem nie udało się. Przeglądam notatki. Kamień jest wśród Szlagwortów! Beata do niego dotarła?!! Meteorytu, kromlechu, Kybele, Jeruzalem, jaspisu, Poczwary Siódmej, Wielkiego Magnesu, ołtarza, procy, Szczytu Hebal, Synaju, Mekki, grobu, Szczepana, trucizny, tablicy, prastarej wyroczni, słupiska latarni, Krokodyla, łzy nad Weroną, filozofii, złota, lawiny albo Węgla? - Ale gdzie są pozostali?! Czy też zobaczyli?
– Nic nie wiem o kamieniu… - Szymek dyszy juchą, nabrzmiałe wargi jego czerwienne. - Ja zmagałem się z Tygrysem.
– Tygrysem - powtarza Grzegorz. - Zabił się ale przedtem opowiadał ciekawe historie o Szmaragdowej Wyspie.
– Zabił się? - Notuję tygrysa.
– Tak. Szkoda, że nie miałem przy sobie instrumentów. Nigdy nie mam przy sobie instrumentów. Nigdy nie ma mnie na miejscu. Nie mogę uczestniczyć w umieraniu. Przeprowadzić ważenia. Praca nigdy mi się nie uda. Śmierć mi się nie uda.
– Bardzo mi się podobały, pani Beato - pojawia się Promotor, - wszystkie te pomroczne zaułki Dublina. Nie wiedziałem, szczerze, że bawili tam tak długo i Yeats, i McBart, i nawet ów Stockton… Panowie, dlaczego mi się przypatrujecie?
• • •
– Jaki tygrys? - pytam jeszcze raz Szymona i Grzegorza ale odpowiada mi mama. Nie zauważyłem powrotu do domu.
– Czas na historię dobronocną - mówi i głaszcze mnie po włosach. Nieczęsto to robi. I rzadko robiła w przeszłości. Może teraz dziękuje mi za to, że powiedziałem jej o właściwościach drżawek. Mama skupuje myszy tuzinami (całe szczęście, że są tanie; oto ból nie jest w cenie!), bo zauważyła, że przy niektórych opowieściach, które z nimi odkrywa, Somma ożywia się. (Paskudny wyraz w sąsiedztwie mojej siostry: „ożywia się”.) Spytałem jak to robi. Mama twierdzi, że Somma inaczej oddycha, lżej, a coś niczym uśmiech twarzy jej się. Chociaż sam nie zauważyłem tych reakcji, po cóż miałbym prostować? Kto wie, może intuicja, ósmy zmysł, diabeł wie co, pewnym ludziom działa sprawniej, czy inaczej? Poza tym nie mam nic przeciwko tym gładzinom powłosnym.
– Nie, nie. Czas na lekarza, mamo.
Mama przyznała parę dni wstecz, że coś wyrosło jej na gardle. Nie musiała tego mówić, sam bym spostrzegł. Rak węzłów chłonnych, podpowiedziała mi raptem szczątkowa lecz przerażająca wiedza o przypadłościach atakujących4) nasze drzewo genealogiczne. Mama od razu wyrzuciła z siebie auto-sugestywne placebo-propozycje: uczulenie na jod lub na brak jodu, niewyspanie, stres, wpływ nowego zestawu sieciowego na układ limfatyczny, tak czy inaczej, byłoby to coś, co przejdzie równie gwałtownie jak przyszło. Ale na razie nie idzie, nawet nie szykuje się do drogi, choć tyle dobrze, że zatrzymało się w miejscu, gulą przełyku, nie idzie i boli. Ból rozpoznałem mamy oddechu i czymś niczym uśmiech, który jej się twarzy. Wreszcie zgodziła się sprowadzić zaprzyjaźnionego lekarza, ale ten nie pojawia się.
– Doktor Jasnorzewicz przyjdzie jutro - dodaje tonem obietnicy. - Teraz czas na opowieść.
(- Sądziłem, że to ja mam licencję na opowieści w tym domu - wycedził Szary Fraktal i porwał się na równe nogi.)
(Wiedziałem, że bardzo zły. Zazdrosny. Bo gdyby nawet pogładził mnie po włosach, nic by mu to nie dało. Nie był mamą. Wściekły tak, że w zapalczywości prawie się spalił: podszedł z tą swoją pretensją pod sam próg pokoju; wystarczyło, żeby mama odwróciła się a dowiedziałaby się o jego istnieniu. Mama nie odwróciła się.)
« 1 6 7 8 9 10 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.