Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 4

« 1 9 10 11 12 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4

Ręka wędruje nie wiadomo gdzie. Wydobywa nie wiadomo coś. Spoglądam na pogięty, zmizerowany, obryzgany kartonik. Nigdy nie domyślę się koloru. Jest jakiś taki…pomarańczowy, w sam raz - ogień w podziemiach. Med Modem podaje mi szybką fluwoksaminę, ku pokrzepieniu serca. INRI obucha snopem powitań domen podlizujących się korporii, bannerów blitzem kasowanych przez CLS. Dokąd? Wsuwam kartonik na środek lewego ekranu, niech go sobie prześwietlą, podadzą trasę. Z przyjemnością zobaczę fajerwerki. O tak. Głośnik wtopiony głęboko w przewód słuchowy odzywa się:
– Przewodnik zaraz się pojawi. Życzy pan sobie szczególnego morfu?
Przewodnik? Ham w głowie szumi ból. Ham a jednak. Mój kartonik jest żółty. Morf? Moje wahanie zostaje potraktowane przez system jako akceptację konfiguracji domyślnej. Ale ja się jej nie domyślam.
– Szkoda - mówi Kilim.
Jest po lobotomii. Wycięli mu prawie wszystko. Może kojarzy twarze, bo zmruga nerwowo kącikiem ust. Jak gdyby chciał powiedzieć chacha. Ale nie tym razem, ham. Chacha. Kto go tak urządził? I za co? Może ja. Na rozkaz. Czyj by? Ham nie wiem. I cóż to znaczy: szkoda? Przesłyszało mi się, ham? Przy pasie juki z barwnymi cewnikami i aparaturą podtrzymania życia. Podtrzymania na duchu. Ham, ham. Jest coś, co mnie zastanawia. I tyka.
– Chronoskop odmierzający resztę życia. Gadżet. Możliwy w świecie, w który zapraszam. To świat najnowocześniejszych technologii iluzyjnych. Nie będzie pan w stanie odróżnić złud od VR, czasu rzeczywistego od nieczasu. Esencja rozrywki. Niektóre osoby, fakty, wymiary będą zmyślone. Programy. Wszelkie podobieństwo do istniejących osób jest? Disclaimer. Czy w drogę? (Najnowocześniejsze technologie? Ham, mnie wystarczyłby terminal do butelki MQ.)
– Proszę wyjawić, doktorze, kto pana tak urządził? Czy to moja sprawka?
Doktorze? - powtarza bezwiednie, rozchyla lubieżnie wargi: niejasne? wspomnienie nie pojawia się, i to mu się podoba.
– Kto pana tak urządził?
Mu - odrzeka się. Może nie taki z niego lobotomek, na jakiego wygląda. Albo wyobraźnia sumuje mu się krową.
Kogo innego urządzili? Morze. Nie morze cybernetyczne ale takie ze starych witraży. Pełne, z falami, molem, plażą itede. To morze kryje coś w sobie. Jacyś ludzie w głębinach. Chcieliby wyjść. Krzyczą a bąbelki dostają im się do ust i ciśnienie wydyma im policzki zazielenia cerę ham. To bioware, w jednej z pierwszych faz obróbki. Słyszało się, że korporia ucinała sobie eksperymenty na naczelnych, lecz? Końcówka cywilizacji nie będzie należeć do maszyn: lecz do ludzi, którzy siebie samych zamienią w maszyny. Pozwolą na eksperymenty w mózgu. Kilim pokazuje jakiś punkt za horyzontem. Płyniemy.
– Niezłe - mówię. Może tylko myślę. Może mówię nie myśląc. Stoję na szczycie platformy wiertniczej. I w Salvadore od-Dali dziwne kształty, zjawiska, nie z takich dymensji, do których przyzwyczaiły się nasze umysły. Podobno za ileśset tam miliardów lat słoneczko eksploduje i jeżeli do tego czasu nie uciekniemy w inne z szesnastu wymiarów ham wyparujemy. Po prostu. Nie pozostaną po nas nawet wiersze. Siostry. Nic. (Jakieś poruszenie na obrzeżach ekranu, piksele główkują.)
– Nessie. Mobile Dick. Demon Laplace’a - tłumaczy przewodnik. - Wychyla się na żer. Ale nam on nie przeszkodzi.
Potwór zostawia tuż pod nawierzchnią wody drobne krążki, czai się przy powłoce, łaknie tlenu a prawdopodobieństwo, że coś schwyta przesiaduje w jego świcie i uśmiecha się pokrzepiająco. Małe dżonki bioware’u ciekną uciekają ku podstawie platformy, która wygląda solidnie i sugeruje bezpieczeństwo. Platforma to zapłaszczona czaszka. Wrócili łowcy, wciągają sieci. Niezły połów. Gąbczaste ukwiały Purkinjego, wyzłociste wrzeciona istoty galaretowatej, komórki ziarniste o pawich ogonach, dwubiegunówki piramidowe niczym wyszukane miotełki do kurzu, małe uklejki z systemu siatkowatego, jędrne puszystki z jądra wzgórza, sztuki duże, średnie, małe, palety i aksoniki, wstawki, neurawki i jony, dygotliwie przeglądają się na pokładzie a zręczne ręce łowców odgarniają zdrowiejące od chorych. Kilim wygląda na podnieconego.
– Proszę spojrzeć jacy obrotni! Po lewej grupują jasne deformacje fizyczne, po prawej psychiczne! Ależ wprawni!
Dzieciaki z wykrzywionymi twarzami, atetotyczni sześcioletni dyrygenci, wygibajki w kurczach torsyjnych jakże dumne z siebie, organiczne a zapomniane w sobie robociki przechadzające krokiem móżdżkowym po dysmetryce, asynergicy dolni, tułowiczni, plątki bez płynu mózgowego, dzieciaki wybrzuszonych genitaliów, upuchniętych powiek, wiernych pleocytoz skubiących opony po dętkach, szkraby z zastoinami, wodomózgowiami, bezradne rybki chwytające powietrze przez dziurę po prenatalnej tracheotomii, downy i klowny, cuchnące bezradnością substraty i owoce matczynych nerwic, narkotyków i samego diabła, porażenia nerwów odwodzących, zawodzących i zachodzących, nieodrosłe od ziemi dziwaczki bez mózgu i sztucznie podtrzymane w wegetacji, zastanawiające się bólem fantomowym w chłodnej pustce czerepów, lautréamonckie, okrutnie piękne bobasy bez oczu, płuc, mimiki, głębszych sensów, potworki z niedowładem, krótkimi kończynami, bebes bez czucia, rozwartokątne i łkające w tonacji molowej, nerwobóle i zespoły, rwy i kurwy, zaniki i zatrucia, farmachimery, aterosklerotyczne duszyczki, udarowcy i rzekomoopuszkowe płaczki przymusowe, nadwrażliwki i zmiażdżyce, padki małe i duże, gwiaździaki z torbielami, maluchy zwapnione w oponiaku przystrzałkowym, bliźniaki syjamskie połączone duszą, akromegaliczki, patyczaki i wywłoki, królowie much, którym owady legną się na posiewach w czaszkach i wyżerają pleśń resztkowego myślenia, uskłony w stronę eksperymentatorów krzeseł elektrycznych, czarnych stuleci przeszłości, ożywione dla mojej rozrywki. Przeglądam je wszystkie, wyrzucone pod burtę albo jeszcze pląsające się w sieciach, oceniam stopień choroby, bezradności, poziom ludzkości. Sprawdzam czym jeszcze przypominają mi człowieka. Ham. Tak, o tak też. Ham. Bóg dotrzymuje słowa. Wraca mój dar czytania myśli: jest wam źle. Pojawia się także dar czytania przyszłości: będzie źle. Tyle zboczeń i przeinaczeń wymyślił ów bóg, że siostra traci się w tej waszej gromadzie ham, co poprawia samopoczucie, bo wiem, że nie jest sama. I wiedziałem to wcześniej ale co innego wiedzieć a co innego móc pogmerać palcem w ropnym zapaleniu kanalików łzowych, słuchać waszych jęków, wykrztuszeń, które zwerbalizowane byłyby błaganiem o cios łaski. Uwielbiam was. I nienawidzę. Przypominacie - co może stać się Sommy udziałem. Udziałem mojej fascynacji. Zmuszacie mnie, abym myślał o was w przykre noce. Odwracacie, ham, moją uwagę od ważnych kwestii. Przypominacie, że nagroda nie istnieje. Jesteście mi obojętni ham gardzę wami, nie umiecie mnie niczym zaskoczyć, żałosne stworki z dolnych półek szczęśliwości. Wy, pokurcze.
(Rekord Pacjenta:…Nie, jeszcze nie teraz.)
– Nie - przerywa mi Kilim, - nie ten bóg wymyśla te dzieci lecz korporia. Im więcej zła tworzymy, tym rzadziej może nas zaskoczyć. Pamięta pan? A poza tym, i pana czeka podobny los.
Mnie? Ja jestem normalny. Somma też będzie normalna. Daję znak, że możemy ruszać dalej. Wiertnice wycinają w głębie czaszki, pompy, gerolery wglądają w żywiczną czeluść, wydobywają baryłki wody, gleju, płynu, krwi, podpuszczki, siary, siarki, masy gęstniejącej, ceramikę i glinę. Wszystko, na co popyt, ham. Przesuwamy się z nurtem do odcieku, wpływamy na spokojniejszą taflę, wybrużdżamy się na brzeg. Kilim szuka wejścia w labirynt podskórnych korytarzy i korytarzyków, jonowych przesmyków dożylnych, tętniczych infostrad.
– Czyżby? To zgodziłby się pan na test normalności? Ile widzi pan palców? - Kilim jakby przypominał sobie czasy, kiedy potrafił sam podejmować decyzje wykraczające poza obwodowy układ nerwowy a ślina nie skapywała mu na ubranie.
Już przechodziłem testy. Widzę dwa, ale wiem trzy. Odrobiłem lekcje, doktorku. Nauczyłem się. Nic po tym. Chichoczesz?
– Nie trafił pan, nie trafił! Dwa palce to dwa palce! Hi, hi, hi! Nic więcej. Nie jest pan normalny.
Macham lekceważąco ręką, wydymam wargi na wiatr. I co ty tam wiesz, lobotomku, chacha. Kilimowi nie podoba się mój ton ale musi wrócić na swoje miejsce, ham, znać pana. Jest tu tylko przewodnikiem. Namacał wejście, lekki ukłon.
– Dalej musi pan iść sam. - (Widzi moje brwi pod górę.) - Mnie nie wolno. Należę do niskiej kasty, proszę pana.
– Co tam znajdę, rabie?
« 1 9 10 11 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.