Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Bartnicki
‹Morbus Sacer›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKrzysztof Bartnicki
TytułMorbus Sacer
OpisKrzysztof Bartnicki, rocznik ’71. Humanoid, anglista. Aerobiont, czekoladożerca, whiskyfil. Pracuje w Katowicach, ale sterem (marzeń) orientuje się na Wrocław. Rodzinnie zdyscyplinowany: jednokroć żonaty, dwakroć dzieciaty, po trzykroć szczęśliwy. Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem. Póki co, sam goni własny ogon w zwodliwych kazamatach Logorei.
GatunekSF

Morbus Sacer, cz. 4

« 1 8 9 10 11 12 »

Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 4

Wrzucam trzeci modus. Dalej, liże po jądrze półleżącym. Opiaty buchają w nerwach, nerwicach, rwą jak dzikie bachmaty, jak splątane grzywy fal, w jednej chwili wywołują na scenę erekcję zwojów podstawnych. Opuszczam konsolę. Mózgajka muska mnie iskrzeniami po żyłach, mroczki w ślepiach, wysysa resztki, tkwię nad, władczy, żylny, unerwiony. Zaczynam dyszeć, komórczaki odłączają się z rzężeniem od jej kory przedczołowej, puszczają spec-łącza synaps jak nitki baloników od dziecięcych łapek, jej ociekające prądem syncytium przylega do mnie jak ściśle, przylepia. Zabiłem człowieka, i iskrzą, i skrzeczą neurony sumienia. A twardym, wyprężonym korzeniem aksonowym przebijam się przez jej wiecznie dziewicze błony komórkowe, jony potasu zmykają, wnętrze wilgotnieje jej płynami kranialnymi, stają się bardziej puszczalskie dla sodu. Wnikam zgiełkiem w jej macierz, hardo i żadnej delikatności, zabiłem człowieka, a ratuj. Wije się pode mną, jęczy, puszczają jej zawory limbiczne, chlupią wspomnienia innych ludzi, zapadają kaskadami, walą mi w skronie, i widzę, sukę zdymali chyba wszyscy z kierownictwa, zabiłem człowieka, ham bez litości. Mózgajka traci świadomość, ale nie jest teraz potrzebna, piszczy przeraźliwie, gdy wbijam korzeń między jej ciemnoróżowe płatki skroniowe, odginam je, odpycham na boki, wpycham, głębiej, mocniej, i mocniej, i mocniej, bliskie przeciążenie systemu, i jeszcze głębiej, zabiłem, suka zwija się, kręci zadoczaszkowiem, cicho, a prosi i wije się i potem, głośno, a kręci, kończ wreszcie, się! I dopada ją potężny wir magnetyczny, ham, i ham, ona przenosi go na mnie, wstrzymuję polaryzatory, bez obaw, bez, nie wytrysną, zgryzam z niej nerwy, dyszę śluzem, ona dyszy, podnoszę powieki, pstryk, podnoszę konsolę, pstryk, łagodzę nas lodowatą rosą, rosiczką fenotiazyny, niech jeszcze ciszej, niech będzie.
Dura Mater sancta!
– Dobrze - ci - było…? - recytuje, równa, oddech, urywa, aparaturę, wpuszcza pod powieki spray antystatyczny.
– Zabiłem człowieka - Śnię się nowym, bogatszym mózgiem.
– To tylko miraże - mówi ktoś trzeci (ale to nie jestem ja). - Nie sądzisz chyba, że sieciowa ułuda z przepływem bitów w różne narkotykowe strony coś ci da? No, może nieco polepszy samopoczucie. Dziwny wyraz, prawda? Samopoczucie.
Wręcza mózgajce jakieś banknoty dziwnej waluty, nigdy podobnych nie widziałem, Amanta ulatnia się, krzywiąc skośne, skoszone oczy się przy każdym kroku. Ham. Na banknotach trzy cyfry pomijane trwożnie przez Żydów, Arabów, Rzymian i Azteków. No cóż. Proszę usiąść.
– Siadam.
– Następnym razem proszę się ze mną skontaktować. Podsunę kogoś z większymi…możliwościami.
– Pan jest bankierem, którego szukam? - pytam; dlaczego nie zagadujesz czym możesz mi służyć?
– Nie pytaj, co Szatan może zrobić dla ciebie. Zapytaj, co ty możesz zrobić dla Szatana.
On jest obłąkany. Ale jeśli ja jestem obłąkany, to nic nie szkodzi. Kot przechadza się po fortepianie. KOT. Komputerowa Osiowa Tomografia. Na antycznym, papierowym wydruku, lekko zaróżowionej post-celulozowej wstędze widzę wykresy moich fal mózgowych. Jest ich chyba za dużo, odskakują na boki, ostro wierzchołkują, katapultują się na sąsiednie strony, szukają wyjścia z matni, liter w greckim alfabecie, jak gdyby nie godziły się na prymitywne lokum dwóch wymiarów.
– Owszem - odpowiada tamten na niebyłe pytanie. - Wcieleniem diabła może być kot. Żeby zabijać myszy. Myszy nie są ładne. One drżą, uważa pan?
– Jeśli wstrzykniemy kotu wodorotlenek glinu, będzie hiposeksualny - myślę. - Koniec diabelskiego nasienia. Co z tego?
To mu się nie spodobało. Potrząsnął zdjęciami i wykresami, jakby chciał zaprzysiąc je na świadków własnych racji.
– Zgoda, jestem bankierem. Ale nie udzielam kredytów lichym partiom. A pan nie jest wiarygodnym biznesmenem, panie Samski. Proszę powiedzieć, jakież to daje pan poręczenia?
– Dobrze zarabiam. Mogę spłacić w terminie… - zaczynam. Cień przerywa mi.
– Nie chodzi nawet o to, że pan nie odróżnia prawdy od fałszu, a rzeczywistości od kłamstwa i iluzji od chciejstwa. Że się pan miota między chorobami, którymi udowadnia pan własny geniusz, pomiędzy wyrazami i problemami, które ma pan za spisek przeciw pańskiej szczerości postępowania. Nie jest istotne, że przyzywa pan na darmo Crowleya. Najgorsze, że nie osiąga pan celu. Żadnego. I proszę nie wyskakiwać z chińskimi mądrościami, że ważna sama droga, bo to już nieprawda.
Chłodzę czoło dłońmi. To mi czasem pomaga. Wpadam na pewien pomysł i postanawiam go artykułować:
– Jen-Tsy powiedział: „Ważna jest podeszwa a nie krok. Ważny jest krok a nie droga. Ważna jest droga a nie cel.”
– Gdyby życie było powieścią, byłby pan grafomanem. Pełno tu frykasów, tartanów, fajerwerków, rac, ozdobników, pytań ciekawych i ciekawskich, tiuli, tryli, łamigłówek i łamirączek - co z tego? Czy uleczył pan siostrę? A nie. (O, zdaje się, że gdyby położono w jej miejsce woskową lalkę, nie zauważyłby pan różnicy.) Czy lepiej żyje się pana matce? Gorzej - pana ojcu? Które ze słów, jakie wydał pan na świat, miało choćby odległy posmak Tworzenia?
– Uzdrawiam siostrę. Jestem blisko.
Stara się pan uzdrowić. Stara spłacić dług. I jakże pan daleko. Niecała jedna trzecia wstrzyków. A ile pan już w NCM?
– Nie pamiętam dokładnie. Może jednak spróbować klonowania? Ham. Dużo tańsze.
– Nie mówiłem? Tchórzy pan przed metą.
Biję własne myśli, kopię je w miękkie różowe podbrzusze. Nie wolno klonować Sommy. Klonowanie to taka sama osoba. Wstrzyki to osoba ta sama. Czuję różnicę. W pierwszym wypadku autyzm ryzykuje nawrót, a w drugim wyzdrowienie jest wpisane w biznesplan, imprintowane w proces geno-zamiany.
– Jak się pan właściwie nazywa? - Podnoszę się. - Wydaje mi się, że Bezimienny nakazał panu…
Zdziwiony moim pytaniem. Właściwie, nie moim. Tego podrzędnego, od strony prawego ucha. Biernata Czwartego.
– Chce pan kapitału na pięćdziesiąt procent wstrzyków. Dużo pieniędzy, jak na osobę, hm, fizyczną. Niemniej, podoba mi się, że wreszcie pan ryzykuje. Proszę za mną, pokażę panu Kolekcję.
No dobrze. Zakłammy świat jeszcze raz. Proszę mnie nie poganiać.
– Byłbym unfair, gdybym nie ostrzegł, co dzieje się z niewypłacalnymi dłużnikami - mówi Cień.
W prześwietlonych punktowo wnękach w długiej ścianie czaszki. Mogę się już domyślać kto jest moim gospodarzem. Kto jest headhunterem, łowcą głów. Ham, no tak.
– Te głowy już nie odczuwają, choć nadal żyją. Należały -należą do tych, którym się nie powiodło. Musi pan wiedzieć, że zażądam od pana głowy. Przewłaszczenie, to pan chyba rozumie? Zastaw kredytowy. Kwit lombardowy. Weksel in negro. Proszę nazwać to wedle własnego uznania.
– Jeżeli nie spłacę kredytu w terminie, obetnie mi pan głowę, doktorze, czy tak?
– Nie. Nie ja. I nie panu. - Patrzy na mnie uważnie, ale ja tego nie widzę. - Zostawię panu czas do zastanowienia.
O co chodzi, przecież jestem pewny? Przecież się nie boję. To Swedenborg się boi. A poza tym, to wszystko mi się śni lub przewyobraża. Po pentagonalnych narkotykach, toksykanaliach lub, prosto, po adrenalinie. Jeden zbiorowy holokonstrukt.
– To musi być świetne rozwiązanie, skoro każdy wariant zakończenia kończy się pomyślnie. Przyniesie pan głowę matki a ja umorzę panu dług. Zyska pan uznanie korporii. Siostra będzie zdrowa. Wyrzuty sumienia spłacone. Nowe, wolne życie. A wszystko jeżeli się panu, hm, nie uda.
Ależ to typowe. Jedno życie za drugie w rękach trzeciego. Triumwariatkowo. Napiłbym się czegoś. Nie potrafiłbym nawet wyobrazić sobie braku mamy. Kto czytałby Sommie do snu?
– Dziwny wyraz: „afilia”, uważa pan? Istnienie bez syna. Chciałby pan mieć syna? Byłby pan bez matki. Amana? Bez źle podkutych myśli. Amania. Bez żadnych myśli. Tak, jak te głowy.
Czasza Harona Jaguta, ostatnia w rzędzie, najświeższa w kolekcji, patrzy na mnie bez wyrzutu. Patrzy bez niczego. Nieźle musieli się napracować, żeby ją posklejać.
– Kiedy pan opuści to miejsce, trochę pan zapomni a trochę sobie przypomni.
Rośnie gwar. Cień niknie w neonach, które ze zdwojoną siłą walczą o utracony chwilowo przyczółek. Podważają powieki, taranują oczodoły. Patrzcie, patrzcie, patrzcie na nas! Pełne powodzenie.
– Jak pan matkę wychował, panie Biernacie? - zaraz zapyta mnie Kilim.
I wzejdzie dobry czas. Czas zabijania jednych. Czas uzdrawiania innych. Metelski uzdrawia mnie szklanką wody w twarz. Ostatnie krople opadają sznureczkiem ze mnie jak bezradne, sztuczne perły.
– Nareszcie wróciłeś, Björn. Ale już więcej nie pij. Dzisiaj.
– Jak długo, ham, mnie nie było? - rozglądam się w poszukiwaniu cyfrowego świadka mojego odjazdu.
– Uwaga, proszę państwa, uwaga! - Personalny. Wdrapał się na stół, chwieje się. No, nieco głośniej.
Goście i tubylcy zwracają na niego uwagę, urywają rozmowy, spojrzenia, uściski, przełknięcia śliny czy koniaku.
– Tradycją spotkań stało się zwiedzanie podziemi. Nie, powinienem raczej wykrzyknąć: Zwiedzanie Podziemi! Ci, którzy już w nim uczestniczyli, wiedzą wszystko. Tym, którzy zrobią to po raz pierwszy, nie zepsujemy niespodzianki. I niestety, pokaz nie jest przeznaczony dla wszystkich, tajemnice służbowe, pojmują państwo. Zatem prosiłbym osoby z blankietami żółtymi zaproszeń o przechodzenie do witryn z windami zaś osoby z zaproszeniami czerwonymi o przejście na holotaras, z którego będą mogły podziwiać słynny firmowy pokaz sztucznych ogni, jeden z najsłynniejszych w tej części globu!
« 1 8 9 10 11 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Morbus Sacer, cz. 5
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 3
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 2
— Krzysztof Bartnicki

Morbus Sacer, cz. 1
— Krzysztof Bartnicki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.