Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bez pamięci – fragment III

« 1 2 3 4 5 »

Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment III

– Nie wiem… – powiedziała równie cicho. – Poprosiłam Zenowicza o adres, bo… Nie wiem dlaczego. Może rzeczywiście nie wierzę… Zdaje się, że nikt go nigdy nie badał. Nie jest wykluczone, że on tylko udaje.
Założyła nogę na nogę. Poły szlafroka rozchyliły się delikatnie. Panujący w pokoju półmrok zdawał się wymazywać z pola zainteresowań Jonatana wszystko prócz tego.
– W każdym razie – mówiła Laurence – założenie, że jego ewentualna choroba mogłaby uniemożliwić naszą współpracę, wydaje mi się po prostu naiwne… – Zauważyła, że Jonatan patrzy na jej usta. – Każdy, kto poświęca całe swoje życie karierze naukowej jest w jakimś stopniu szalony, ale właśnie dzięki temu nikt taki nie potrafiłby… – wzrok Jonatana, niby światło magicznej latarni, przesuwał się po jej ciele – oprzeć się… – ściszyła głos jeszcze bardziej – diabelskim pokusom…
– Laurence…
– …Zenowicza. Przecież tak naprawdę inspektor jeszcze nie próbował przekonać Attili do… współpracy. Ma swoje… – poczuła delikatny dotyk jego dłoni na swej szyi – ma swoje sposoby. Nie wierzę…
– Laurence…
– …żeby ktokolwiek – szeptała – mógł się oprzeć…
Niemy pakt przyzwolenia na wzajemny dotyk, ów podstępny czarodziej idący w awangardzie wszelkich zmysłowych uniesień, ze swą zwykłą lekkością torował drogę skradającym się, jakże wygłodniałym, żywiołom. – Miłość jest chorobą psychiczną – przemknęły przez głowę Laurence słowa, zasłyszane niegdyś na jednym z wykładów Claude’a Younga.
Obie jego dłonie na jej policzkach.
Zamknęła oczy. – To najpiękniejsza z chorób… – mówił Young – a wiem po sobie, że nie jest uleczalna…
Jego oddech.
– Laurence…
Poczuła, że przegrywa. Nie była wystarczająco silna, by poddać się błagalnym podszeptom zdrowego rozsądku. Widziała – jakby na starym czarno-białym filmie, gdzie wszystko dzieje się w zabawnie przyspieszonym tempie – śmieszność swych skarłowaciałych ambicji, krzątających się pośród gruzów naukowej kariery. Ale już nie dbała o karierę. Nigdy o nią nie dbała. Nie dbała o nic. Liczył się tylko on. Liczył się Jonatan. Liczył się moment, w którym po raz pierwszy poczuje jego usta na swoich. Dla tej jednej chwili gotowa była poświęcić wszystko. Wszystko, czym była i wszystko, czym kiedykolwiek chciała być. Całe jej dotychczasowe życie nie mogło być niczym innym, jak wróżbą, przepowiednią tej chwili właśnie. Drogą, która mogła zawieść ją tylko tu. Właśnie tu. Tu i teraz.
– Laurence… Ty płaczesz?…
Półmrok otaczał ich jak kosmos, ale ich mały świat zawisł w nim tylko na ułamek sekundy.
Szaleńcze uderzenie młota poprzedził ochrypły jęk. Podczas, gdy zamek wraz z klamką pozostał przy futrynie, drzwi otworzyły się na całą szerokość, rozsiewając po pokoju wielkie, różnokształtne drzazgi. Oświetlony od tyłu widmem latarnianych promieni – w progu stał olbrzym. Jego błyszcząca łysina pomalowana była na wściekle czerwony kolor. Widząc Laurence, bardzo grzecznie się ukłonił, po czym ryknął.
– Chędogrom z Capurów’em jest! Szał-Spotwarzony!
Olbrzym ruszył w stronę Jonatana, wznosząc młot. Na szczęście był on tak ciężki, iż nawet komuś tak wielkiemu jak jego obecny właściciel, uniesienie go nad głowę i złożenie się do ciosu zajęło sporo czasu. Akurat tyle, by Jonatan zdołał wyszarpnąć spod stołu krzesło i w ostatniej chwili zasłonić się nim. Spadający młot połamał pokryte tapicerką siedzenie i, zatrzymawszy się na metalowym wsporniku, przygniótł Adamsa razem ze szczątkami krzesła do ziemi. Zanim olbrzym zdołał wymierzyć mu kopniaka butem uzbrojonym w przyczepioną do szpica ostrogę, Jonatan złapał go pod obydwa kolana i szarpnął za nie ku sobie, a zaraz potem odbił się od ziemi, mierząc głową w sterczący nad sobą brzuch. Poczuł w karku nieznośny ból, który zamroczył go na krótką chwilę. Doszedł do siebie na odgłos huku, z jakim Chędogrom uderzył plecami o drewnianą podłogę.
Rozejrzał się, wciąż leżąc na grubasie. Przerażona tym, co się dzieje Laurence stała pod ścianą, przylegając do niej plecami.
– Uciekaj! – krzyknął i w tej samej chwili w wyważonych drzwiach dostrzegł kątem oka kolejnego napastnika. Ten jednak, zamiast młota, ściskał w ręku obosieczny topór.
Przed pawilonem rozległy się strzały.
Grubas zrzucił z siebie Jonatana z łatwością, z jaką strąca się salonowe pudle z zajmowanych przez nie poduszeczek. Adams upadł na ziemię tuż obok stołu i instynktownie wtoczył się pod niego, cudem unikając kolejnego kopnięcia i ciosu topora, który utkwił w blacie pomiędzy segregatorami. Chędogrom, rzężąc, dźwignął się na nogi i wzniósł ciężki młot. Jonatan chwycił stół od spodu i powstał, trzymając go przed sobą jak tarczę. Razem z papierzyskami, na podłogę spadła też pękata lampka, lecz nie przestała świecić. Dwa ciosy ostrym toporem i jedno uderzenie ciężkiego młota wystarczyły, by podzielić drewniany blat na połowy. Obydwaj barbarzyńcy, ryczący przez cały czas jak dzikie zwierzęta, rzucili się na bezbronnego już Adamsa.
Kocioł zjawił się w ostatnim momencie. Biegnąc w kierunku sparaliżowanej strachem Laurence, strzelił w stronę Skórołba zamachującego się toporem nad głową Jonatana. Padający na ziemię mężczyzna roztrzaskał swym ciałem nocną lampkę i w pokoju zapanowały ciemności, które uniemożliwiły oddanie drugiego strzału. W mroku Kocioł dobiegł do kobiety.
– Adams! – krzyknął, chcąc usłyszeć, z której strony dobiegnie głos Jonatana. Zamiast tego usłyszał tępe uderzenie spadającego z wysokości młota, przez które przebił się trzask łamanych kości. Laurence w omdleniu osunęła się na podłogę.
Jonatan wiedział, jak wiele czasu pozostało mu do chwili, gdy Chędogrom ponownie wzniesie młot. Postanowił wykorzystać panujący mrok. Działał jak maszyna, nie myśląc o tym, co robi. Przetoczył się pod ścianę przeciwległą do drzwi tak, by ujrzeć sylwetkę grubasa w ich świetle. Zobaczył go wyszarpującego swój młot z klatki piersiowej martwego Skórołba. Odepchnął się od ściany, odbił od ziemi i skoczył. Przeleciawszy w powietrzu łukiem, z całej siły uderzył stopami w olbrzymi korpus Chędogroma, który w następnej sekundzie wyleciał przez drzwi na zewnątrz, przewracając kilku kolejnych, cisnących się do wnętrza przebierańców.
– Adams! – Kocioł, stojąc w drzwiach prowadzących na korytarz, trzymał na rękach nieprzytomną Laurence – Tędy!
Podnosząc się z ziemi, Jonatan poczuł pod ręką lepkie drzewce topora. Zacisnął na nim dłoń i słysząc za sobą kroki ścigających, wybiegł za Kotłem na korytarz. Gdy znaleźli się w oranżerii, zrozumieli, że są otoczeni.
Przed głównym wejściem do szóstego pawilonu tłoczyły się, jak stado dzikich zwierząt, dziesiątki Skórołbów, a kilkunastu innych przebierańców, którzy wbiegali właśnie po schodach prowadzących na taras – na ich widok przystanęło, odcinając tym samym ostatnią już drogę ucieczki. Przez chwilę, podczas której w oranżerii panowała cisza, wszyscy stali w bezruchu. Kocioł, nie spuszczając wzroku z napastników, ułożył kobietę na stojącym w oszklonym kącie oranżerii fotelu i wyciągnąwszy obydwa pistolety, stanął przed fotelem u boku Adamsa, ściskającego oburącz topór. Skórołby ruszyły powoli. Milczący tłum otaczał ich coraz ciaśniejszym kołem. Ich dzikie oczy, którymi przeszywali na wylot obydwu śmiałków, nabierały przedziwnej łagodności, gdy przenosiły się na twarz nieprzytomnej Laurence.
– Walkiria… – wyszeptał w uniesieniu któryś z nich i wtedy wszyscy rzucili się do ataku.
Kocioł, wystrzeliwszy pozostałe w magazynkach naboje w tłum napierających szaleńców, odrzucił pistolety, schylił się i z ręki leżącego Skórołba wyrwał wielki morgenstern.
– Dopóki gra orkiestra… – wyrecytował swoje zawodowe credo, szacując w olbrzymiej dłoni ciężar wiszącej na łańcuchu kolczastej kuli. Wywijając przed sobą wielką ósemkę, zdziwił się swobodzie, jaką nagle pozostawiono mu w walce. Przyczynę tego zrozumiał dopiero po chwili, gdy dostrzegł, że znaczna część Skórołbów, zamiast atakować jego lub Adamsa, w obłąkanym zapamiętaniu dobija tych, których przed chwilą ranił strzałami z pistoletów.
Swój pierwszy cios zadał Jonatan w chwili, gdy pierwszy z rannych napastników upadł na kolana. Impuls był tak silny i nagły, że nie tyle nie zdołał, co raczej nie zdążył się przed nim pohamować. Drugie, trzecie i czwarte uderzenie było już koniecznością – Jonatan wpadł w przedziwny amok, dał się ponieść powiewom obłędu, który dojrzewał w nim od chwili, gdy ujrzał postać Chędogroma. Paniczny strach, który przepełniał go na widok wymyślnie malowanych łysych głów, odnajdywał swe ujście tylko we wściekłym, morderczym szale. A w szale tym tkwiło też niezwykłe, znane mu ze snu dążenie. Lecz teraz już wiedział, czego pożądał, czego pragnął nad życie… Pragnął jej… Pragnął Walkirii… Pragnął śmierci, poprzez którą będzie wreszcie mógł się z nią zjednoczyć…
Piekielną wrzawę walczących dopełnił przejmujący brzęk tłuczonego szkła. Chędogrom na czele nowych oddziałów nacierał od zewnątrz budynku. Kawałki tłuczonych wielkim młotem szyb latały w powietrzu, raniąc kogo popadnie. Napór dziesiątek cisnących się do okien Skórołbów wyważał te z szyb, które ocalały przed młotem grubasa. Pośród niezliczonych gatunków egzotycznych krzewów, wlewający się zewsząd potok łysych głów utopił w sobie też Jonatana.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

18 X 2017   13:08:21

Świetna powieść z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Inne recenzje

Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski

Bez pamięci – fragment II
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment I
— Ryszard Dziewulski

Tegoż twórcy

Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa
— Ryszard Dziewulski

Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim

Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska

Tegoż autora

Jak murem w głowę
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment II
— Ryszard Dziewulski

Bez pamięci – fragment I
— Ryszard Dziewulski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.