Subiektywny i radykalnie proekologiczny dokument o konflikcie między obrońcami delfinów a łowiącymi je rybakami w japońskim miasteczku. Czy jest się czego bać? Jest. Czy warto iść do kina? Mimo wszystko warto.
Delfin a sprawa japońska
[Louie Psihoyos „Zatoka delfinów” - recenzja]
Subiektywny i radykalnie proekologiczny dokument o konflikcie między obrońcami delfinów a łowiącymi je rybakami w japońskim miasteczku. Czy jest się czego bać? Jest. Czy warto iść do kina? Mimo wszystko warto.
Louie Psihoyos
‹Zatoka delfinów›
W młodości Ric O’Barry pracował jako trener delfinów na planie popularnego amerykańskiego serialu „Flipper”. Kiedy Kathy, jedna z samiczek grających tytułowe zwierzę, popełniła samobójstwo na jego rękach poprzez dobrowolne zamknięcie otworu oddechowego, postanowił całkowicie poświęcić się uwalnianiu delfinów i propagowaniu wiedzy o tym, że życie w niewoli jest dla nich ogromnym i często śmiertelnym stresem. Ponieważ jednak, w dużej mierze dzięki „Flipperowi”, stado wytresowanych delfinów stanowi żelazną część wyposażenia każdego szanującego się akwarium, O’Barry skazał się tym samym na regularne konflikty z prawem oraz status persona non grata w bardziej pragmatycznych kręgach zajmujących się badaniem życia morskich stworzeń.
O’Barry jest również głównym bohaterem „Zatoki delfinów”, filmu dokumentującego jego działalność, ze szczególnym uwzględnieniem akcji w Taiji, miasteczku rybackim w japońskiej prefekturze Wakayama. Reżyser dokumentu, Louie Psihoyos, przez siedemnaście lat pracował jako fotograf „National Geographic”. W 2005 został jednym z założycieli Stowarzyszenia Ochrony Oceanów (Oceanic Preservation Society), stawiającego sobie za cel edukację społeczeństwa na temat postępującej degradacji środowiska morskiego i związanego z nią zagrożenia dla żyjących w nim organizmów. Według słów jednego z bohaterów „Zatoki delfinów”, „chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, w co się pakuje”, postanawiając zrobić film o połowach w Taiji.
Taiji to mała miejscowość, której mieszkańcy czerpią niemałe zyski ze sprzedaży schwytanych delfinów do akwariów na całym świecie. Te, które nie zostaną sprzedane, są zabijane, a pozyskane w ten sposób mięso staje częścią miejscowej diety lub również zostaje spieniężone. Ponieważ całe miasto żyje z delfinów, ich wizerunki tu wszechobecne: na dworcu kolejowym, na zewnątrz tunelu prowadzącego przez góry, na płytach zdobiących nadmorski deptak… W swojej sympatii do spożywanych zwierząt mieszkańcy Taiji nie różnią się zbytnio od przeciętnego Europejczyka, który nie widzi żadnej sprzeczności w jednoczesnym jedzeniu befsztyków i uśmiechaniu się do cyfrowej krówki reklamującej produkty mleczne. W tej nieco sennej miejscowości pojawia się Ric O’Barry i nazywa jej mieszkańców mordercami.
Od tego momentu aż do końca jesteśmy świadkami zaciętej walki, w której wszystkie chwyty są dozwolone. „Rybacy noszą przy sobie noże, zabiliby nas, gdyby mogli”, mówi O’Barry; jeśli przesadza, to nie bardzo. Interakcje pomiędzy ekipą filmową a mieszkańcami Taiji kończą się zawsze pyskówkami i przepychankami (z wyjątkiem rozmów z policją, których kurtuazyjny charakter gwarantuje fakt, że obie strony są wobec siebie tak samo nieszczere). Niemożność porozumienia pogłębia się przez barierę językową: filmowcy znają zaledwie kilka japońskich słów, Japończycy zaś nie czują się swobodnie mówiąc po angielsku. Przeważnie dominuje więc wrogie milczenie lub złośliwe lekceważenie: bezimienny ponury typ o przezwisku „Teren prywatny” bezustannie filmuje członków ekipy niczym zwierzęta w zoo, niemal dosłownie siedząc im na karku, rybacy stojący za plecami nurków ze łzami w oczach obserwujących śmierć delfina ucinają sobie wesołą pogawędkę, a na parkingu pod hotelem, w którym zatrzymali się filmowcy, zaparkowany jest samochód z policyjnymi obserwatorami. Przybysze absolutnie nie pozostają im dłużni: z premedytacją okłamują lokalne władze i łamiąc wszystkie możliwe zakazy, rejestrują przy pomocy ukrytych kamer scenę uboju.
Nie do końca jasne jest, do czego dążą twórcy filmu: czy chodzi im o całkowite zaprzestanie połowów, czy o ich ograniczenie; czy o wprowadzenie humanitarnych metod zabijania, czy też o rezygnację ze spożywania mięsa delfinów ze względu na wykrywane w nim duże stężenie rtęci. Nie wiadomo też, dlaczego przeważająca część akcji rozgrywa się w Taiji, skoro złapane u jego wybrzeży delfiny sprzedawane są do akwariów na całym świecie (proceder również krytykowany w dokumencie). Trochę wyjaśnia pobieżne przejrzenie strony internetowej filmu, na której często padają słowa „masakra”, „morderstwo” i „rzeź”. Najwyraźniej więc ostatecznym celem jest skłonienie Japonii do całkowitej zmiany obecnej polityki wielorybniczej. Jedynym twardym argumentem, który za tym przemawia, jest toksyczność mięsa morskich ssaków. Inną kwestią, nad którą warto się zastanowić, jest to, że w dobie uprzemysłowienia i globalizacji człowiek jest dla zwierząt znaczniej większym zagrożeniem niż w czasach, w których w Taiji rodziła się wielorybnicza tradycja; przodkowie dzisiejszych rybaków zapewne w nieco mniejszym stopniu przyczyniali się do zmniejszenia pogłowia delfinów. O tym jednak nie mówi się zbyt dużo. Ważniejsze jest to, że delfiny są urocze, wrażliwe i inteligentne, a przytłaczającej większości mieszkańców państw Zachodu ich zabijanie wydaje się barbarzyństwem.
„Zatoka delfinów” to film przygnębiający. Nie przez to, że opowiada o smutnym losie zwierząt i kończy się drastycznymi zdjęciami zabijania delfinów wykonanymi przez twórców w tytułowej zatoce. Jest to widok przykry, ale po chwili w widzu budzi się zmysł krytyczny i zaczyna zadawać sobie pytanie, czy nie jest hipokryzją lanie łez nad morskimi ssakami, skoro akceptujemy masowy ubój krów i świń, wierząc na słowo przedstawicielom przemysłu mięsnego, że jest on przeprowadzany w sposób humanitarny, a jego produkty są bezpieczne dla naszego zdrowia. Naprawdę przygnębiające jest to, że w sporze wokół Taiji ogniskuje się wiele przeciwstawności współczesnego świata. Konflikt między etyką a biznesem, między odmiennymi kulturami, między wsią a miastem (zaczepianym na ulicy mieszkańcom Tokio nie mieści się w głowie, że można zabijać znane im głównie z delfinariów zwierzęta), między krajami sytymi a rozwijającymi się (filmowi przeciwnicy połowów to przedstawiciele anglosaskiego kręgu kulturowego, dla biedniejszych państw członkowskich Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej ważniejsze od losu delfinów są dobre stosunki z subsydiującą je Japonią)… Do tej listy można zapewne jeszcze dodać kilka pozycji.
Na żadnej z wymienionych płaszczyzn nie udaje się osiągnąć znaczącego porozumienia. Niejeden zapewne da się porwać zakończeniu, w którym O’Barry wkracza na obrady Międzynarodowej Komisji Wielorybniczej z umieszczonym na piersiach ekranem, na którym wyświetlany jest materiał z ukrytej zatoki. Opinia publiczna dowiaduje się o „masakrze”, niedobry japoński urzędnik z Agencji Rybołówstwa traci stanowisko, mieszkańcy Taiji zamykają pana „Terena prywatnego” w komórce, kibice Wisły i Cracovii padają sobie w ramiona, a w tle słychać „Heroes” Davida Bowiego. Później jednak pojawiają się wątpliwości. Czy filmowcy postąpili etycznie, oszukując mieszkańców Taiji? Czy którakolwiek ze stron przynajmniej spróbowała zrozumieć racje drugiej? A także, o czym nie można zapomnieć: czy na pewno neutralny jest fakt, że przedstawiciele przeciwstawnych grup mają inny kolor skóry, mówią innym językiem i reprezentują odrębne kultury?
Na sam koniec O’Barry mówi, że całą swoją energię zainwestował w to, co dzieje się w zatoce w Taiji. Twierdzi, że jeśli tu nie da się niczego zmienić, to nie ma żadnej nadziei. Jest w tym dużo racji. Jeśli nie potrafimy porozumieć się w Taiji, to faktycznie krucho z nami.
Widziałem film. Jest NIESAMOWITY. Fajnie ukazana próba zrobienia czegoś więcej dla zwierząt. Widać dla niektórych ludzi pieniądze to nie wszystko. Brawa dla reżysera i Pana O’Barry. Poza tym ktoś na facebooku stworzył stronkę o filmie. Naprawdę ciekawa, organizują konkursy i codziennie umieszczają filmiki z Youtube’a. Wpiszcie w wyszukiwarkę: Zatoka Delfinów. Powinno Wam wyświetlić.