Powieści Jane Austen przyzwyczaiły nas do tego, że w Anglii okresu Regencji do szczęśliwego zakończenia wystarczyły rozsądek i szczęśliwy traf. Johnowi Keatsowi i Fanny Brawne zabrakło szczęścia, a rozum niewiele im w tej sytuacji pomógł. Za to historia ich miłości wydarzyła się naprawdę.
Rozważna i romantyczny
[Jane Campion „Jaśniejsza od gwiazd” - recenzja]
Powieści Jane Austen przyzwyczaiły nas do tego, że w Anglii okresu Regencji do szczęśliwego zakończenia wystarczyły rozsądek i szczęśliwy traf. Johnowi Keatsowi i Fanny Brawne zabrakło szczęścia, a rozum niewiele im w tej sytuacji pomógł. Za to historia ich miłości wydarzyła się naprawdę.
Jane Campion
‹Jaśniejsza od gwiazd›
Kiedy po śmierci Fanny Brawne w 1865 roku ujrzały światło dzienne adresowane do niej listy miłosne autorstwa Johna Keatsa, opinia publiczna zawrzała. Wiktoriańscy krytycy widzieli w niej niedojrzałą kokietkę, która nie była w stanie docenić uczucia wielkiego poety i być może, dręcząc go swą niestałością, przyspieszyła jego śmierć. Ponad 70 lat później, w 1937 roku, opublikowano listy samej Fanny do siostry Keatsa, Frances, w których opisywała ona niezwykle emocjonalnym językiem troskę o zdrowie chorego na gruźlicę ukochanego, a później ból po jego stracie. Były to czasy większej swobody obyczajowej i wyrozumiałości wobec kobiet, badacze chętnie więc wykorzystali nadarzającą się okazję do rehabilitacji Fanny. Z biegiem lat zaczęto uważać ją za solidną i niezmienną gwiazdę z zadedykowanego jej sonetu Keatsa. Tak też – „Jasna gwiazda” – brzmi oryginalny tytuł filmu Jane Campion.
Akcja „Jaśniejszej od gwiazd” rozpoczyna się w 1818 roku, kiedy w życiu osiemnastoletniej Fanny pojawia się John Keats. Ona jest żywą, towarzyską dziewczyną, znaną z ciętego języka, on nieśmiałym, wrażliwym poetą. Różnice charakteru bardziej ich do siebie przyciągają, niż odpychają, jednak na drodze tego związku stoi opłakany stan finansów Keatsa, uniemożliwiający ożenek. Pomimo tego nie są oni w stanie się rozstać i tak, za niechętnym przyzwoleniem matki Fanny i pomimo zdecydowanego sprzeciwu przyjaciela Keatsa, Charlesa Armitage Browna, rozpoczyna się tragiczne quasi-narzeczeństwo: wspólne spacery, niecierpliwe oczekiwanie na listy, ukradkowa wymiana spojrzeń, nieśmiałe pocałunki… I tak aż do smutnego końca.
„Jaśniejsza od gwiazd” to film bardzo kameralny; wrażenie to jest tym silniejsze, że patrzymy na historię oczami Fanny i wraz z nią odczuwamy wszelkie ograniczenia wynikające z bycia panną na wydaniu w ówczesnym angielskim społeczeństwie. Lista rzeczy, których nie wypadało robić młodej Angielce żyjącej na początku XIX-tego wieku, jest przygnębiająco długa i szczegółowa. Charles Armitage Brown, występujący w filmie w charakterze prekursora i rzecznika przyszłych krytyków postępowania Fanny, zarzuca jej nieznajomość klasyków literatury i zamiłowanie do flirtu, z nonszalancją przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że oczytanie, w przeciwieństwie do umiejętności oczarowywania mężczyzn, nie było wówczas cechą pożądaną u dziewcząt. Ponadto, chociaż zaloty między Fanny a Keatsem są dla współczesnego widza wzruszająco niewinne, już sam fakt, że nie są oni oficjalnie „po słowie”, wywołuje nieliche poruszenie w lokalnych kręgach towarzyskich, narażając na szwank dobre imię dziewczyny. W zasadzie Fanny powinna była jedynie doskonalić umiejętności, które przydadzą się przyszłej pani domu, i szukać kandydata na męża, naturalnie dbając przy tym o reputację. Brzmi to nieciekawie, ale dla niezamożnej panny odpowiednie zamążpójście było wówczas kwestią przesądzającą jej dalsze życie, nie można zatem kpić z tłumnie uczęszczających na bale dziewcząt, które lepiej znały się na wzorach modnych haftów niż na „Raju utraconym” Miltona. Trzeba jednak nie byle aktorki, by nie lekceważąc tych wszystkich ograniczeń, zagrać główną bohaterkę bez pozostawiania cienia wątpliwości, dlaczego Keats się w niej zakochał.
W tej roli wspaniale odnajduje się Abbie Cornish („Salto”, „Elizabeth: Złoty wiek”). Jej Fanny jest energiczna, uszczypliwa i pragmatyczna, a jednocześnie wrażliwa, niezłomna i opiekuńcza. Nie jest konwencjonalną pięknością, ale pomimo tego intryguje i skupia na sobie uwagę otoczenia. W niczym nie ustępuje jej Ben Whishaw („Pachnidło”, „I’m Not There”) w roli Keatsa. Znowu: jako wątły, roztargniony i chimeryczny pięknoduch bez grosza przy duszy w niczym nie przypomina on idealnych kandydatów na męża rodem z kostiumowych romansów. Mimo to, kiedy wraz z Cornish pojawiają się na ekranie, więź między granymi przez nich postaciami wydaje się tak silna i naturalna, że nie tylko przestajemy się dziwić matce Fanny, akceptującej tę „skandaliczną” zażyłość, ale też odczuwamy zakłopotanie płynące z wrażenia, jakbyśmy naprawdę podglądali dwójkę śmiertelnie w sobie zakochanych młodych ludzi. I chociaż obyczajowość epoki skutecznie powstrzymuje ich przed skonsumowaniem związku, zmysłowość płynąca z każdego gestu, spojrzenia i wypowiedzianego słowa nie pozostawia złudzeń co do wyłącznie duchowego charakteru tej miłości.
Poza Cornish i Whishawem należy też wspomnieć aktorów grających postacie drugoplanowe: Kerry Fox („Płytki grób”, „Intymność”), jako mądrą i kochającą matkę Fanny, a także Paula Schneidera („Elizabethtown”, „Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”) w roli Browna, komicznego w swej pretensjonalności szowinisty chorobliwie zazdrosnego o uwagę, którą Keats poświęca ukochanej. W rodzeństwo Fanny, naiwnych i niemal niewidocznych obserwatorów dramatów rozgrywających się w świecie dorosłych, wcielają się Thomas Sangster („To właśnie miłość”) i Edie Martin; czas pokaże, czy w przyszłości zrobią taką karierę jak Anna Paquin, pamiętna córeczka Ady z „Fortepianu”. W pamięć widza zapadają również zdjęcia autorstwa Greiga Frasera, stanowiące dopowiedzenie tego, o czym, czy to z rezerwy, czy też braku takiej potrzeby, nie mówią bohaterowie: Fanny czytająca listy od Keatsa w pokoju pełnym świeżo wyklutych motyli lub pośrodku rozkwitłej łąki, Keats wspinający się na obsypane kwiatami drzewo owocowe, pożegnalne przyjęcie przed wyjazdem poety do Włoch, urządzane w sadzie, w którym widać już pierwsze oznaki jesieni, a na koniec przepojony grozą śmierci poranny zimowy pejzaż, który przemierza odziana w żałobę Fanny, recytując tytułowy sonet.
Pisanie jest czynnością zdecydowanie niefilmową – a cóż dopiero komponowanie poezji. Campion udaje się jednak wpleść w scenariusz kilka wierszy Keatsa (m.in. „Odę do słowika”, „La belle dame sans merci” i tytułową „Jasną gwiazdę”) bez popadania w sztuczność. Dzieje się tak dlatego, że recytowanie poezji przez Keatsa i Fanny nie jest wstępem do bardziej przyziemnych i konwencjonalnych zalotów. Zdają sobie oni sprawę, że rzeczywistość skazała ich na brak spełnienia: bieda i choroba Keatsa uniemożliwiają małżeństwo, zaś nieformalny związek wydaje im się nieprzyzwoity i trywialny. Jednak ta beznadziejna miłość jest dla nich obojga największą świętością, której postanawiają być wierni do końca, bez względu na to, jak bardzo ich ona niszczy. Skoro zaś brak rozdźwięku między gorączkowością i dramatyzmem wierszy Keatsa a rzeczywistością, nie ma nic pretensjonalnego w ich cytowaniu. Zatarła się bowiem granica między życiem a sztuką. I tak Keats i Fanny stają się niczym kochankowie z „Ody na grecką urnę”, zastygli w na wieki w wiecznej rozłące, lecz też w wiecznej miłości. Nigdy nie będą razem, ale też nigdy nie się nie zestarzeją, nigdy się sobą nawzajem nie rozczarują. A nas, niemal dwieście lat później, będzie wciąż intrygować i wzruszać historia ich miłości, pomimo nasuwającej się wątpliwości: czy zawsze „usłyszane melodie są słodkie, ale słodsze są te nieusłyszane”?
Możliwe, że Keats i Fanny zadawali sobie to samo pytanie.