Minister zdrowia ostrzega: jeśli solidaryzujesz się z ludźmi broniącymi Doliny Rospudy, byłbyś gotów przypiąć się razem z nimi do drzew i dać się przejechać buldożerem w imię obrony natury, torfu i kwiatków, trzymaj się z daleka od tej gry. Co ja mówię! Trzymaj się z daleka nawet od tej recenzji, która zawiera bardzo drastyczne treści. Zostałeś ostrzeżony.
Zidentyfikowane Krowy Wybuchające
[„AtoMUUUówki” - recenzja]
Minister zdrowia ostrzega: jeśli solidaryzujesz się z ludźmi broniącymi Doliny Rospudy, byłbyś gotów przypiąć się razem z nimi do drzew i dać się przejechać buldożerem w imię obrony natury, torfu i kwiatków, trzymaj się z daleka od tej gry. Co ja mówię! Trzymaj się z daleka nawet od tej recenzji, która zawiera bardzo drastyczne treści. Zostałeś ostrzeżony.
Myślałem, że połączenie krów i niewybuchów to bardzo ekologiczna gra polegająca na wypasaniu łaciatek tak, by przypadkiem nie wpadły na jakąś starą minę przeciwpiechotną. Jakież było moje zdziwienie i przerażenie, gdy okazało się, że polega to na czymś zupełnie odwrotnym. Trzeba z pełną premedytacją wysadzać te krowy na minach! Proceder jest nieludzki, okropny i przyprawiający o palpitację serca ekologów i miłośników zwierząt, a pomysł takiej gry mógł przyjść do głowy tylko krwiożerczemu, obżerającemu się padliną człowiekowi (bez obrazy, James).
Co ciekawe, pudełko (identycznie tekturowe i czarno-białe jak w przypadku „Machiny 2”) zostało przez wydawcę sprytnie zafoliowane, przez co żaden z moich kumpli z Greenpeace nie będzie w stanie legalnie go otworzyć w sklepie i dokonać zniszczenia zawartości. Właśnie, zawartość. Poza obowiązkową instrukcją znalazły się tam karty i pieniądze. Niestety, tutaj wydawca także okazał się bardziej pomysłowy niż sądziłem i solidnie wykonane karty nie nadają się do ewentualnego spalenia na oczach kamer, bo wygląda na to, że zostały fachowo zalaminowane (lub też wydrukowane na specjalnym papierze); daje to pewność, że szybko się nie zniszczą, a przy tym nie trzeba zaopatrywać się dodatkowo w folijki. Mniejsza już o fakt, że zostały one tak dziwnie przycięte, że jedne są większe, a drugie mniejsze. Co do samej instrukcji, jest dobra (na podpałkę) i zgrabnie napisana. Po jej lekturze od razu polubiłem tę grę i jej klarowne zasady. Ach, jeszcze pieniądze. Są w trzech nominałach (50, 100 i 200 krowodolarów, tj. Cow Money), a na każdym nominale zamiast krowy widnieją: szef Wydawnictwa Portal, niejaki Ignacy T. (na pięćdziesiątce), autor gry, imć James E. (na setce), a także grafik wydawnictwa, Adam H.(na dwusetce). Nie żeby ich portrety paszczowe wyglądały jakoś szczególnie ciekawie, ale sam pomysł z pieniędzmi (podobno w wersji amerykańskiej ich nie było) jest bardzo dobry.
Najważniejsza jest jednak sama rozgrywka. Jak już wiecie, wszystko sprowadza się do kupowania szalonych krów, przerzucania ich do Francji i rozwalania na polach minowych. Każdy z graczy wciela się w krowiego potentata i stara się wyzwolić jak najwięcej francuskich pól z min. Za każde wysadzenie krowy, czyli oczyszczenie pola, gracz dostaje nagrodę od francuskich wieśniaków i punkty. Ten, kto pod koniec gry będzie dysponował największą ilością punktów, zgarnia pieniądze z banku i z puli (co nie musi oznaczać, że wygrywa). Zwycięzcą jest ten, kto po zakończeniu rozgrywki dysponuje największą liczbą krowodolarów.
Wspomniane już karty różnej wielkości dzielą się na trzy typy: karty miast (to właśnie z nich biorą się punkty), karty krów i karty wydarzeń. Z kart miast tworzy się osobny stosik i odkrywa po jednej. Jeśli w danej kolejce wybuchnie czyjaś krowa, zawodnik zgarnia odsłonięte miasto i inkasuje punkty. Karty krów i wydarzeń tasuje się razem. Za każdą wystawioną przez siebie krowę trzeba zapłacić do puli, a jeżeli krowa wybuchnie, bierze się z tej puli pieniądze. Każde krówsko ma swoją cenę (wystawienia), wartość (pobieraną po eksplozji, czasem ujemną, czyli trzeba dopłacać), imię (co powoduje, że do niektórych można się naprawdę przywiązać), rysunek (niektóre się powtarzają), typ (np. krowa pracująca, zwinna krowa, pazerna itp.) i opis (jeśli jest to krowa specjalna, tj. mechanik, Krowi Oddział Saperski, szpicel czy szaleniec). Karty wydarzeń można wykorzystywać w fazie wystawiania krów z ręki i dają różne ciekawe efekty. Kiedy już gracz skończy zabawę, musi rzucić kostką i odliczyć zaczynając od prawej. Na którą krowę wypadnie, ta bęc… to znaczy BUM! Wybucha. Umiera. Eksploduje. Ulega eksterminacji. Zostaje rozerwana na strzępy. Jej wnętrzności lądują na najbliższej stodole. Albo cokolwiek innego chcecie.
Wszystko ciekawie i szybko, krowy nawet nie mają okazji pomyśleć, co je czeka. Można by nawet powiedzieć, że to bardzo humanitarny proceder. Po pierwszej partii i zapoznaniu się z zasadami wszystko szło sprawnie. Pojawiły się nawet głosy, że zbyt sprawnie i zbyt szybko (w porównaniu z „Machiną” czy nawet „Hexem”). Dociągamy, wystawiamy i rzucamy. Jednak w pewnym momencie, mimo niekonwencjonalnego pomysłu, rozgrywka zaczęła być nieco nużąca. Trzeba było zrobić przerwę na kolację i łyk herbaty, by być w stanie bez znudzenia podjąć na nowo rozgrywkę.
Tak więc „AtoMUUUówki” to całkiem dobry produkt, typowa klasa średnia. Ustępuje polskim produkcjom („Machinie 2” i „Neuroshimie HEX”), ale jeśli ktoś polubił krowy w „Spadamy!”, to powinien polubić i te. Gra nie jest wymagająca, w sam raz na jedną lub dwie partie po kolacji. Przy większych ilościach może być nużąca. A ponadto: apeluję do wszystkich zwolenników ekologii i towarzyszy z Greenpeace, którzy mimo mojego ostrzeżenia zdecydowali się przeczytać tę recenzję: kiedy tylko odepną was od tych drzew w Dolinie Rospudy albo też kiedy zrezygnują z budowy tej obwodnicy i będziecie szukali sobie zajęcia, bierzcie łańcuchy i ruszajcie do sklepów z grami planszowymi! Trzeba przypiąć się do tych egzemplarzy „AtoMUUUówek”, które jeszcze tam zostaną i nie pozwolić ludziom na wysadzanie tych biednych krów.
Chociaż na dobrą sprawę koleżanka zwróciła mi uwagę, że prawie wszystkie te krowy to są byki, bo brakuje im wymion. Może coś w tym jest?