Szalony naukowiec w kosmosie
[ - recenzja]
Jakże wszechstronnym motywem jest szalony naukowiec. Zdatny do podania w popkulturowej parodii, w steampunkowej przygodzie, w historii o superbohaterach, a także w twardej science fiction. Można się o tym przekonać zaglądając na
stronę komiksu „A Miracle of Science”.
Cokolwiek by nie powiedzieć o szalonych naukowcach, to ich właściwym miejscem wydaje się być oświetlone przez błyskawice mroczne laboratorium, wypełnione nieprawdopodobnymi wynalazkami. Tam, po obowiązkowym „Nazwali mnie za szaleńcem! Mnie! Ale ja im pokażę!” przedstawiają skutym łańcuchami bohaterom teorie, które dadzą im panowanie nad światem. Jakoś ciężko ich sobie wyobrazić w komiksie science fiction, w otoczeniu w miarę realistycznym, gdzie nauka ściągnie na ziemię bardziej wariackie pomysły. A jednak.
Komiksem, o którym mowa jest „A Miracle of Science”. Rysowany przez Marka Sachsa, ze scenariuszem pisanym przez Jona Kilgannona ukazywał się od 2002 do 2007 i zamknął w 435 stronach. Obaj autorzy są specjalistami od komputerów i fascynatami nauki, co widać w stworzonej przez nich historii.
„A Miracle of Science” zalicza się do optymistycznej szkoły SF z lekkim humorystycznym zabarwieniem. W 2148 roku ludzkość skolonizowała już układ słoneczny i korzysta z osiągnięć nauki, szczególnie robotyki. Nie wszystko jest idealne, terraformowana Wenus jest dyktaturą, istnieje przestępczość, ale wszystko generalnie jest na dobrej drodze. Najpoważniejszym problemem przyszłości są ofiary SRMD (Science Related Memetic Disorder), czyli szalonej nauki. To zbiór memów, zaraźliwych idei, którymi można się niespodziewanie zarazić, choćby czytając książkę. Ofiarę opanowuje wszechogarniający przymus realizacji jakiegoś pomysłu lub wynalazku – mimo przeszkód, jakie stawiają rozsądek i prawa natury. Nabywa ona też cały zestaw zachowań, zmuszających do odgrywania roli archetypowego szalonego naukowca, ze wszystkimi dziwactwami i psychozami z niej wynikającymi. Autorzy komiksu logicznie zakładają, że niektórzy zarażeni dokonają po drodze przełomowych wynalazków i odkryć. Generalnie jednak, lepiej dla społeczeństwa i samych zainteresowanych, by ktoś się nimi zajął, zanim narobią zbyt dużych szkód. Tym kimś są agenci Vorstellen Police.
Jednym z najlepszych pracowników tej organizacji jest Benjamin Prester, który właśnie otrzymał nowego partnera - Caprice Quevillion, z pochodzenia Marsjankę. Jakieś sto lat wcześniej nim zaczęła się akcja komiksu koloniści na czerwonej planecie zerwali kontakt z resztą ludzkości i zaczęli eksperymentować. Ostatecznie każdy mieszkaniec Czerwonej Planety stał się częścią zbiorowego umysłu, ten zaś dopiero ostatnio wyszedł z narzuconej sobie izolacji. Przydzielenie Caprice do Vorstellen Police ma służyć oswojeniu innych ludzi z ich niezwykle zaawansowanym społeczeństwem. W przeciwieństwie do większości zbiorowych umysłów w fikcji Mars został przedstawiony pozytywnie, a autorzy włożyli sporo pracy w zbudowanie przekonującej i intrygująco kultury (osobowości?). Oboje, Caprice i Benjamin ruszą wkrótce tropem Virgila Haasa, najnowszej ofiary SRMD, która niestety wpadła na pomysł, jak polepszyć los ludzkości. Zarówno o bohaterach jak i o ich przeciwniku można powiedzieć dużo dobrego: sympatyczni, z poczuciem humoru, po prostu dają się lubić. Bardzo podoba mi się wyczucie, z jakim przedstawiana jest przeszłość niektórych postaci: informacje pojawiały się w odpowiedniej ilości, nie za dużo i nie za mało, w miarę tego jak wymagało tego tempo akcji.
Przykładowa plansza
Jednak siłą napędową całego komiksu jest prosty pomysł, że szaloną nauką da się zarazić. Autorom należą się szczególne brawa za doprowadzenie tego pomysłu do logicznego końca i wykorzystaniu jego konsekwencji do budowy akcji. Skoro mamy przestępcę, którego zachowaniem steruje zrodzony w kulturze popularnej archetyp, to zręczny stróż prawa może wykorzystać w swej pracy znajomość motywów z nim związanych, raz zachowując się w zgodzie z nimi, innym razem idąc pod prąd. Na przykład odpowiednio zainscenizowana i poprowadzona scena kulminacyjna, tradycyjnie moment, gdy szalony naukowiec ma okazję tryumfalnie zaprezentować bohaterowi swój plan pozwala całemu syndromowi szalonej nauki bezpiecznie się wypalić.
Komiks ma jednak moim zdaniem dwie słabości. Zagrażają one wielu utworom fantastycznonaukowych, które przedstawiają żyjących obok siebie zwyczajnych ludzi oraz technologiczne i społeczne utopie. Autorzy zbyt często ulegają pokusie by pokazać jak wspaniali, dobrzy i cudowni są członkowie ich starannie opracowanej cywilizacji poprzez pokazanie jak zacofani i niemoralni są ci biedni homo sapiens. Mieszkańcy utopii bywają też tak potężni, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy na serio jest im w stanie coś zagrozić. Mars autorstwa Kilgannona i Sachsa zmierza niestety w tym kierunku. Na szczęście z czasem okazuje się, że ma pewną słabość, solidnie osadzoną w regułach rządzących światem komiksu, która równoważy ich potęgę.
Jeśli chodzi o stronę graficzną to „A Miracle of Science” zasługuje na solidną czwórkę plus. Nieco mangowy w stylu rysunek na początku jest czarno biały, potem nabiera kolorów. Wszystkie ważne dla akcji szczegóły są czytelne, rysy twarzy dobrze przekazują uczucia i charakter bohaterów, wreszcie i kreska i kolor dobrze się ze słowną narracją uzupełniają. Niestety czasem można odnieść wrażenie, że rysownik pośpieszył się za bardzo, bywa, że brak jest tła, a postacie miewają dość dziwne proporcje.
Podsumowując jednym zdaniem: „A Miracle of Science” oferuje dobrą historię science fiction, wciągającą akcję, a co najważniejsze w jej centrum jest świetnie wykorzystany pomysł i ciekawi bohaterowie – warto się z nim zapoznać.